[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Beata Krupska
Sceny z życia
smoków
SCENA PIERWSZA
W małym lasku spotykamy dwa duże smoki
Pewnego ranka smok Antoni obudził się o dziesiątej, leżał pod dębem i ziewał. Za każdym
ziewnięciem sto dwadzieścia trzy liście spadały z drzew. Smok próbował liczyć spadające
liście. Ale potrafił liczyć tylko do osiemnastu, wkrótce mu się to znudziło, więc wstał i
poszedł na spacer. Po jakimś czasie usłyszał głośne dudnienie, a z drzew posypał się
prawdziwy huragan liści.
Kto tak mocno tupie? - pomyślał smok Antoni. Mama zawsze mi mówiła, że w lesie
należy zachować ciszę. Ledwie to pomyślał, gdy spośród drzew wyłonił się drugi smok.
Był większy od Antoniego i mocno kulał.
- A! - powiedział Antoni.
- O! - odezwał się drugi smok.
- Z kim mam przyjemność? - Antoni zapytał grzecznie.
- Wincenty Smok - powiedział drugi smok.
- Co za spotkanie! Dwa smoki w jednym lesie! Co za radość! - cieszył się smok Antoni.
- Czy to ty tak głośno tupałeś? - zapytał smok Wincenty Smok.
- Nie, to ty - odparł smok Antoni.
- No tak, to moje biodro sprawia mi kłopot, nawet po tylu latach - westchnął Wincenty.
- Co się stało? Kto śmiał przetrącić biodro tak szlachetnego smoka? - współczuł Antoni.
Wincenty podrapał się po głowie. Głowę miał niewielką i całkiem łysą. Oba smoki były
tłuste, z dużymi brzuchami i gdzieniegdzie wyrastały im kłaki zielonych włosków, a na
brodach miały brodawki. Każdy z nich miał zawieszony na szyi termos z zupą ogórkową.
- Widzisz - zaczął Wincenty - Było to dwieście osiem lat temu, tak mniej więcej na
jesieni. Wylegiwałem się w kartoflisku, gdy raptem napadł na mnie rycerz. Taki był
ambitny, że nie pytając o nic zaczął ze mną walczyć. To znaczy, ja nie walczyłem, on
walczył. Przetrącił mi biodro i chyba by mnie zabił, gdybym nie zaczął udawać martwego
smoka. Mam zdolności aktorskie, więc jako martwy smok wyglądałem całkiem
przekonywająco. No i rycerz pojechał dalej, szukać innych, żywych smoków. Tak... Młody
był ten rycerz, taki chłopak. Wołali na niego Jerzy. - Wincenty rozmarzył się trochę,
wspominając dawne czasy.
- A wiesz - Antoni chciał pokazać, że też ma co opowiadać. - Tutaj niedaleko mieszka taki
stary smok w zamku. Starszy od nas, chodził z moim ojcem do szkoły i razem siedzieli w
smoczej ławce. Właśnie on niedawno porwał księżniczkę!!
Wincenty zainteresował się wyraźnie.
- Niemożliwe! Stary smok? Że też mu się jeszcze chciało?
- Tak, tak - Antoni był dumny z siebie. - Tutejsze smoki także bywają dzielne. Ja sam nie
bardzo mam się czym pochwalić, ale ja mam dopiero 180 lat. Mam czas, czyż nie?
- A dużo smoków w okolicy? - zapytał Wincenty.
- Bo ja wiem... Oprócz nas i tego na zamku to nie słyszałem o żadnym. Ale gdyby tak
dobrze poszukać, to by się coś wygrzebało.
- Chyba tak... - Wincenty najwyraźniej nad czymś się zastanawiał.
- Bo wiesz, przyszło mi do głowy, że można by zagrać w piłkę.
Antoni aż podskoczył do góry, a kiedy opadł na ziemię, trzy pobliskie drzewa zostały
zupełnie bez liści.
- No, no! - zawołał - to gramy, chodź!!!
- E, nie we dwóch... sprzeciwił się Wincenty. - Myślałem o meczu. No wiesz, żeby w nogę
zagrać.
Antoni zasępił się natychmiast.
- To zupełnie niemożliwe - powiedział. - Skąd weźmiesz dwadzieścia dwa smoki? Coś ty,
oszalałeś?
Wincenty uśmiechnął się szeroko.
- Może i oszalałem i nie wiem, skąd wezmę dwadzieścia dwa smoki. Ale tylko pomyśl...
Duża, zielona łąka. Z dwóch krańców bramki. Na środku łąki piłka. A na łące... na łące
rozsiane jak kwiaty dwadzieścia dwa smoki...
- A sędzia? - przypomniał sobie Antoni.
Wincenty nie przestawał się uśmiechać.
- Jak będą dwadzieścia dwa smoki, to i dwudziesty trzeci się znajdzie. Publiczność też by
się przydała.
- Do tego możemy wziąć ludzi.
Wincenty przestał się uśmiechać: - Teraz to ty chyba oszalałeś. Jeśli widok jednego
smoka wpędzi ich w histerię, to wyobrażasz sobie, co by się działo na widok dwudziestu
dwóch smoków?
- No właśnie - zgodził się Antoni. - Tego w ogóle nie mogę pojąć. To przecież taki piękny
widok. Dwadzieścia dwa smoki pośrodku dużej, zielonej łąki. Najpiękniejszy widok na
świecie!
SCENA DRUGA
Zapoznajemy się ze smoczą muzyką
W środę rano smok Antoni i smok Wincenty Smok poszły na grzyby. Przez długi czas nie
mogły znaleźć ani jednego dobrego grzyba.
- Spójrz - powiedział Antoni - same niejadalne. Borowiki, kurki, koźlaki... A tak bym zjadł
parę pięknych, czerwonych muchomorów smażonych na maśle. Albo muchomora
szatana. Byleby nie był robaczywy...
- Poczekaj - wysapał Wincenty, obcierając czoło chustką, bo było bardzo gorąco.
Smoki lubią takie rzeczy jak muchomory i różne inne paskudztwa. Są to ich przysmaki,
po których bardzo szybko rosną i z pysków wydmuchują ogień.
Po chwili znaleźli duże pole pełne pięknych muchomorów. Wincenty splunął ogniem z
radości, a Antoni wypuścił nosem parę kłębuszków czarnego dymu. Szybko nazbierali
kosz muchomorów, usiedli pod dębem i ułożyli stos gałązek, żeby rozpalić ognisko.
Ułożyli grzyby na patelni, a kiedy były gotowe, zjedli je z apetytem. Położyli się na
plecach, syci i zadowoleni, i zaczęli rozmawiać.
- Ciekawe, dlaczego ludzie nie jedzą muchomorów? - zauważył Antoni.
- Bo im szkodzą - stwierdził Wincenty.
- A tam, mały ból brzucha jeszcze nikomu nie zaszkodził.
- Ale im bardzo szkodzą. Oni mogą zjeść muchomory tylko raz. Potem już na nic nie mają
ochoty.
- To co innego - zgodził się Antoni. - W takim razie lepiej, żeby ich nie jedli.
W lesie rozległo się głośne tupanie.
- Oho! - mruknął Wincenty. - Będziemy mieli gości...
Na polanę wszedł smok. Miał różową grzywkę, długie fioletowe włosy związane na karku
w ogonek, na szyi termos, a na ramieniu saksofon. Był spocony i bardzo niezadowolony.
Spojrzał na oba smoki leżące w cieniu i spochmurniał jeszcze bardziej.
- Ile jest 36 razy 36? - zaryczał ponuro.
- Nie wiem - bez namysłu odpowiedział Antoni.
- Tak, on nie wie naprawdę - dodał Wincenty Smok.
- Dobra odpowiedź - zagrzmiał z zadowoleniem trzeci smok, usiadł na trawie obok nich i
zaczął grać na saksofonie. Po chwili przerwał i powiedział: - Możemy zostać przyjaciółmi.
Zawsze przerażały mnie smoki, które wiedziały, ile jest 36 razy 36. Taką wiedzę uważam
za dowód braku wyobraźni.
- Ale my nie mamy wyobraźni - zaprotestował Antoni. - Nie potrafimy sobie wyobrazić
niczego, czego nie zobaczymy lub nie pomacamy.
Trzeci smok pograł przez chwilę na saksofonie, a potem zapytał:
- A możecie sobie wyobrazić moją muzykę?
- Tego nie trzeba sobie wyobrażać. Przecież ją widać - mruknął Wincenty Smok. - Jak
zaczynałeś grać, to było widać pomarańczowe motyle skaczące po grubym, miękkim
materacu, potem zielone nietoperze opalały się w hamakach, a na końcu przyleciał Łysy
Pies, zakaszlał, wypił butelkę oranżady i zaczął się głośno śmiać, i wtedy wszystko
zniknęło.
- To prawda, tak było - potwierdził Antoni. - Sam widziałem.
Trzeci smok poderwał się na łapy, skłonił głowę tak gwałtownie, że mu się różowa
grzywka rozwiała nad czołem i powiedział:
- Nazywam się Smok Zygmunta i mam zamiar zostać waszym dozgonnym przyjacielem,
czy tego chcecie, czy nie.
Oba smoki popatrzyły po sobie niepewnie.
- Dlaczego "Smok Zygmunta"? - zapytały jednocześnie.
Smok Zygmunta usiadł i zagrał na saksofonie. Powietrze wypełniło się pomarańczowymi
motylami i zielonymi nietoperzami, za którymi gonił Łysy Pies.
- Już byś przestał - warknął Antoni. - Ten Łysy Pies mnie denerwuje.
Smok Zygmunta przestał natychmiast, Łysy Pies zniknął i smok zaczął opowiadać:
- Mój ojciec miał na imię Zygmunt. To raz. Kiedy się urodziłem, to byłem taki duży jak
dzwon Zygmunta i głos miałem silny jak dzwon Zygmunta. To dwa. Więc moja mama
nazwała mnie Smok Zygmunta. To trzy. A że jestem ukochanym jedynakiem, więc na
tym się skończyło.
- To cztery - powiedziały razem oba smoki.
- Co "cztery"? - zdumiał się Smok Zygmunta.
- Nic!
- Dobra odpowiedź - stwierdził Smok Zygmunta i zaczął grać na saksofonie. Tym razem
Łysy Pies pojawił się tylko na chwilę, ale zobaczywszy groźne spojrzenie Antoniego, zaraz
zniknął. Na jego miejsce przybiegły myszy z różowymi brzuszkami, ustawiły się w pary i
zaczęły śpiewać kołysanki. Kołysanki były tak piękne, że smok Antoni i Wincenty Smok
od razu usnęły. Smok Zygmunta grał dalej, po chwili pojawił się znów Łysy Pies, tym
razem pewny siebie, bo Antoni spał. Przyniósł ze sobą grzebień i zaczął czesać
śpiewające myszy. Gdy uczesał już wszystkie, Smok Zygmunta przestał grać, wszystko
zniknęło i Smok Zygmunta zasnął. Łysy Pies co chwila wysuwał łeb z saksofonu i ciężko
wzdychał, żeby pokazać, że jest mu bardzo smutno. Stary dąb szumiał nad smokami, a
jego liście wyglądały jak zielone nietoperze.
SCENA TRZECIA
O tym, jak ciężki jest los Żaby
Nikt w lesie nie lubił żaby. Żaba był zielona, miała pryszcze na plecach i wyłupiaste oczy.
Lubiła mowić o sobie i ciągle się chwaliła. Ale najgorsze było to, że nikt nie chciał się z nią
ożenić. Żaba była starą panną.
Tylko smoki czasami z nią rozmawiały i zabierały z sobą na wycieczki albo zapraszały na
obiad.
- Ty jesteś takim niewyrośniętym smokiem - mówił Wincenty Smok.
- Gdybyś była większa... No, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego.
Pewnego dnia smok Antoni i Smok Zygmunta siedziały na polanie i podgrzewały w
kociołku zupę ogórkową. Żaba siedziała obok nich i udawała, że nie jest głodna.
- Ja wcale nie lubię zupy ogórkowej - skrzeczała. Smok Antoni zmarszczył brwi.
- Zupa ogórkowa jest bardzo smaczna - warknął. - Nie marudź, bo cię zjem.
- Ty nie lubisz Żab - przypomniała mu Żaba.
- Ale zawsze mogę się nauczyć - powiedział Antoni i rzucił w Żabę kawałkiem kartofla.
Na polanę wszedł Wincenty Smok.
- Która gadzina?!! - zaryczał.
- Nie gadzina, a godzina - poprawił go Smok Zygmunta.
- Cicho!!! Powtarzam: która gadzina nadepnęła mi rano na odcisk?! - ryczał Wincenty.
Żaba wytrzeszczyła oczy i ze zdenerwowania zaczęła wyłamywać palce u rąk. W końcu
krzyknęła, a wyłupiaste oczy prawie wyskoczyły jej z głowy:
- To ja! Ale nie nadepnęłam! Ja się potknęłam i upadłam, a twoja noga znalazła się
akurat pod moim brzuchem. To twoja wina.
Wincenty popatrzył na nią zimnym wzrokiem.
- Jesteś jednak bardzo niesympatycznym stworzeniem - powiedział spokojnie. Żaba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl