[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOYCE BELL
OGRÓD PEŁEN SŁOŃCA
ROZDZIAŁ I
Z okien pociągu widać było rzekę mieniącą się w słońcu
Afryki. Po drugiej stronie bujnie zieleniła się dżungla. Pociąg
powoli przemierzał pustkowie, a pasażerowie z trudem znosili
męczący upał.
- Zdaje się, że jesteśmy już prawie na miejscu - z irlandzkim
akcentem powiedziała siostra Teresa, dotykając dłonią mokrej
twarzy.
Patrząc na nią trudno było się domyślić, że jest zakonnicą.
Od dzieciństwa była zwariowana, lubiła dużo mówić i co
więcej: chodziła zamaszystym krokiem, który zupełnie nie
uchodził zakonnicy. Wydawało się, że za chwilę podwinie
habit i zacznie biegać. Trudno jej było zapamiętać choćby to,
że zawsze powinna mieć spuszczone oczy. Przełożonym, mi­
mo wysiłków, nie udało się jej zmienić. Wciąż była gadatliwa,
skora do żartów, a w jej oczach niezmiennie igrał wesoły ognik
przekory.
Spojrzała teraz na niepozorną kobietę, która siedziała w
rogu przedziału. Wyglądała na trzydzieści pięć lat, a jej twarz,
widoczna spod białego welonu, uderzała spokojem. Tylko
oczy nie pasowały do całości. Były szare jak północne morze
i kryły na dnie jakąś zagadkę. Siostra Teresa nie mogła tego
zauważyć, gdyż w kobiecie widziała tylko swoją zwierzchni-
czkę.
- Matko przełożona, tak się cieszę, że tu jestem.
Margaret uśmiechnęła się do podopiecznej i jej twarz nie­
oczekiwanie wypiękniała. Jednak szare oczy były wciąż pełne
smutku i zdawały się mówić, że wiele by dała, by mieć w sobie
tyle radości i zapału, co ta dziewczyna.
Pociąg jechał dalej, a przez otwarte okna buchało nieprzy­
jemne, gorące powietrze. Rozmowa ucichła, gdy po chwili
odezwał się inny głos:
- Musimy być już prawie na miejscu.
5
Margaret zwróciła się w stronę młodej kobiety ubranej w
biała sukienkę. Blond włosy niesfornie opadały jej na twarz.
- Niedaleko stad - kontynuowała nieznajoma - rzeka skręca
w głąb dżungli. Cieszę się, że ktoś oprócz mnie jedzie do tego
odległego miejsca. To jest jeden z najbardziej odludnych tere­
nów w Afryce. Nazywają go Zagubionym Zakątkiem.
- Naprawdę? - zdziwiła się siostra Teresa.
- Najwidoczniej wszystkie jedziemy do Waseke, więc mo­
głybyśmy się sobie przedstawić - zaproponowała dziewczyna.
- Nazywam się Nadine Phillips, jestem lekarzem. Ale mówcie
do mnie po prostu Nadine. Myślę, że na takim odludziu for­
malności są raczej zbędne.
Siostry czekały, co powie przełożona. Margaret przedstawi­
ła swe towarzyszki.
- Siostro Anno, twój akcent jest na pewno niemiecki -
zauważyła Nadine. - A Dolores, jesteś chyba Hiszpanką? Ale
Jadwiga? Ach, Polka. Widzę, że wasza wspólnota to taka mała
Organizacja Narodów Zjednoczonych - odparła, a w jej głosie
brzmiała lekka nuta kpiny. - Czy miałyście okazję już kiedyś
pracować w tropiku?
- Tak, ja miałam - odparła spokojnie siostra Anna. - A siostra
Dolores pracowała w dżungli Amazonii. - ciemnoskóra siostra
Maria de los Dolores skwapliwie skinęła głową.
Margaret przyglądała się siostrom i myślała: "Tak, te dwie
na pewno nie zawiodą. Co do Teresy nie jestem taka pewna. A
ta młodziutka siostra Mary wygląda jak dziecko, taka niewin­
na. Czy aby matka generalna dobrze zrobiła wysyłając ją na
takie odludzie?"
Siostra Mary, składając ręce, odezwała się:
- Wzięłam ze sobą nasiona kwiatów i trochę czarnoziemu,
aby je posadzić.
- Tutaj jest dosyć ziemi - łagodnie powiedziała Margaret,
uśmiechając się.
- Tak, matko przełożona, ale ja kocham kwiaty. Chyba nie
zrobiłam nic złego?
- Nie, dziecko, nie zrobiłaś nic złego.
6
Nadine ożywiła się, słysząc rozmowę o kwiatach.
- Tutaj rosną ogromne orchidee. Opowiadał mi o nich oj­
ciec, który spędził w tych okolicach całe lata.
- Tutaj? W Newton? - zdziwiła się siostra Mary.
- Tak, pracował tu jako lekarz. Dlatego, kiedy ONZ ogłosi­
ło, że potrzebuje lekarza w Waseke, tylko trzydzieści mil od
Newton, błyskawicznie zgłosiłam się na ochotnika.
- Proszę powiedzieć coś o swoim ojcu - poprosiła z lekkim
wahaniem siostra Teresa.
- Umarł na śpiączkę. Zachorował, próbując znaleźć na nią
lekarstwo.
- To bardzo piękne, że chcesz kontynuować dzieło ojca -
odparła z entuzjazmem siostra Mary, rumieniąc się z przejęcia.
- Niezupełnie - odparła nieprzyjemnie Nadine. - Nie jestem
taka święta. Powód, dla którego zdecydowałam się tu przyje­
chać, jest zupełnie inny.
Margaret po raz pierwszy uważnie przyjrzała się dziewczy­
nie. Siedziała wyprostowana, pewna siebie i wyglądało na to,
że chciała pokazać się w jak najgorszym świetle. Zastanawiała
się, dlaczego? Co chciała przez to ukryć?
Tymczasem Nadine zwróciła się do starej zakonnicy, sie­
dzącej obok Margaret.
- Dlaczego tu przyjechałaś, siostro Jadwigo? - spytała.
Zakonnica uniosła wzrok i przyjrzała się uważnie dziewczy­
nie, mówiąc:
- Żyłam tutaj przez trzydzieści lat. Tu jest mój dom.
Nadine wydawała się zainteresowana.
- Dlaczego wyjechałaś?
- Musiałam. Pewnej nocy obudziły nas huki, strzelanina i
walenie do drzwi. - W głosie starej zakonnicy nie było cienia
emocji, co sprawiło, że rzeczy, o których zaczęła opowiadać
stały się jeszcze bardziej przerażające. - Jacyś ludzie wypro­
wadzili nas na zewnątrz. Potem zastrzelili naszego księdza.
Zaległa cisza, a pociąg dalej turkotał, nieubłaganie zdążając
do Waseke.
7
w
- Kto to zrobił? - spytała Nadine. - Czy byli to ludzie, wśród
których mieszkaliście?
- Och nie, wieśniacy byli dobrzy. Nawet walczyli z napast­
nikami, gdy w tym czasie reszta z nas próbowała uciec.
-1 co, udało się? - spytała.
- Tylko ja uszlam z życiem - głos siostry Jadwigi brzmiał
wciąż sucho i rzeczowo. * Uciekłam do lasu i stamtąd widzia­
łam, jak podpalili naszą misję. Przesiedziałam w krzakach całą
noc, a nad ranem przekradłam się do miasta.
Zapadła głęboka cisza, którą po chwili przerwała Nadine.
-1 po tym wszystkim wracasz tutaj?
Zakonnica skinęła głową twierdząco.
- Tu jest mój dom - powtórzyła.
Margaret patrzyła na wypaloną słoficem równinę. Nie dalej
jak wczoraj była jeszcze w Angli, czekała razem z zakonnica­
mi na samochód, który miał je zawieźć na lotnisko. Parę
tygodni temu, szczęśliwa, opiekowała się małą szkółką w
konwikcie dla dziewcząt. Kochała swoje uczennice i wspólno­
tę, w której żyła. Była przywiązana do okazałych, starych
budynków otoczonych drzewami. Spędziła tam dwanaście lat,
chociaż nie przez cały czas była przełożoną. Przeżyła wielki
szok, kiedy ojciec Bernard wezwał ją do siebie mówiąc:
- Chcemy siostrze zaproponować inną pracę. Jest siostra
potrzebna daleko stąd.
Margaret spuściła oczy, by ukryć zakłopotanie. Serce zaczę­
ło jej mocniej bić, bała się. Nie miała ochoty opuszczać tego
wymarzonego miejsca, a przede wszystkim nie chciała rozsta­
wać się ze swoimi uczennicami, które kochała jak matka.
- Dokąd mam wyjechać?
- Obawiam się, że to może zmienić twoje dotychczasowe
życie. Potrzebuję kogoś, kto zająłby się grupą sióstr-pielęgnia-
rek jadących do Afryki. Nie znam nikogo, kto bardziej by się
do tego nadawał. Jesteś pielęgniarką i nauczycielką i do tego
zdolną organizatorką. Pracowałaś bez zarzutu, ale tu możemy
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl