[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BRONWYN WILLIAMS
BIAŁA
SZAMANKA
Słowo od autora
Trzydzieści sześć lat przed dotarciem statku „Mayflower"
do Massachusetts i dwadzieścia trzy lata przed zasiedleniem
Jamestown grupa angielskich odkrywców wylądowała na
wybrzeżu dzisiejszej Północnej Karoliny, by w imieniu Kró­
lowej Korony Brytyjskiej objąć tę ziemię w posiadanie.
Trzy lata później, w roku 1587, dziewięćdziesięciu męż­
czyzn, siedemnaście niewiast i dziewięcioro dzieci osiedliło
się na pobliskiej wyspie Roanoke, gdzie założyli pierwszą
angielską kolonię w Ameryce. Tam też przyszło na świat
dwoje pierwszych na kontynencie amerykańskim dzieci, po­
chodzących z angielskich rodziców.
Gdy w trzy lata później gubernator John White wrócił na
Roanoke z krótkiego pobytu w Anglii, gdzie podążył, by
uzupełnić swe zapasy, odkrył, że osada zniknęła, a jedynym
śladem po jej mieszkańcach było wyryte przy wejściu do
wioski słowo CROATOAN.
Jeszcze przed wyjazdem gubernator umówił się z osadni­
kami, że jeśli zmuszeni będą opuścić wyspę, zostawią mu
wiadomość. Nic nie wskazywało na to, że porzucili swe do­
my w popłochu, można więc było próbować odnaleźć tę gar­
stkę Anglików na amerykańskiej ziemi.
Jednakże szereg niefortunnych zdarzeń sprawił, że John
White nie mógł udać się na pobliską wyspę Croatoan, leżącą
między dzisiejszymi wyspami Hatteras i Ocracoke.
Zaś blisko sto lat później John Lawson, ówczesny naczel­
ny mierniczy i geodeta Północnej Karoliny, doniósł, iż India­
nie z plemienia Hatorasków utrzymują, jakoby niektórzy
spośród ich przodków należeli do rasy białej i umieli „mówić
z książek". Pogłoskę tę potwierdzały szare, europejskie oczy,
występujące wśród niektórych członków tego szczepu, oraz
to, że - jak głosił Lawson - „niezwykle cenią sobie oni an­
gielskie koligacje i chętnie goszczą u siebie Anglików".
Prolog
Croatoan, rok 1667
Na wschodzie, gdzie Wielka Woda łączy się z brzegiem,
siedział samotnie na wysokiej wydmie młody wojownik
o imieniu Kinnahauk. Jego złociste oczy utkwione były
w strumieniu czasu, który tylko on widział i mógł oglądać.
Słońce wkraczało do swego wielkiego domu, a on przywo­
ływał duchy, które miały mu dać wizję wieku męskiego. Nie­
bawem nad szumiącymi wodami dwóch wielkich rzek, zbie­
gających się w tym właśnie miejscu, pojawić się miała wie­
czorna gwiazda.
Noc niosła ze sobą ciemność i lęk. Kinnahauk wiedział,
iż jest to pora duchów. Starzec Wiatr krążył wśród wysokich
traw, a ich suchy szelest sprawiał, że Indianin podążał myślą
do pradawnych kości przodków, spoczywających od lat
w Quiozon. Był silny jak na swój młody wiek, dobrze zbu­
dowany, lecz najsilniejszy nawet wojownik nie powstrzyma
ani duchów, ani czasu - owej odwiecznej wędrówki słońca
i księżyca. Dlatego Kinnahauk z obawą, uniżeniem i pokorą
czekał na swoją wizję. By zaś zadowolić Kishalamaquona,
Wielkiego Ducha, który mówi, milcząc, śpiewał długo w cie-
mnościach, a jego młodzieńczy głos wznosił się i opadał
w monotonnym zawodzeniu.
Śpiewał przez całą noc, ochrypł, lecz ani na chwilę nie
umilkł. Dopiero gdy trzeciego dnia po wschodniej stronie
nieba pojawiło się palące słońce, Starzec Wiatr jeszcze raz
westchnął, a jego oddech wzbił się w oddali niczym dym nad
Wielką Wodą i poszybował tam, gdzie czekał Kinnahauk.
Złociste oczy młodzieńca rozszerzyły się z zachwytu
i przerażenia. Zmrużył źrenice, a wtedy z szarych mgieł nad
wodą wyprysnęły nagle potężne jęzory ognia i rozległ się
grzmiący głos Kishalamaquona:
- Kinnahauku, synu Paquiwoka, wnuku Wahkonda, po­
tomku mężnego Mantea, wysłuchaj mych słów. Oto z krainy
leżącej
za Wielką Wodą
przybędzie do ciebie biała bernikla,
twoja
oquio.
Poznasz ją po ognistym znaku na czole, a potem
połączysz się z nią i wlejesz w jej łono swe nasienie. A oto
z was dwojga narodzi się q
uasis,
który poprowadzi twój lud
drogą ku zachodzącemu słońcu. Tak powiedziałem - i tak
niechaj się stanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl