[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOANNE BERTIN
OSTATNI LORD SMOK
Samowi - dlatego że się nie śmiał.
Prolog
Burza zbliżała się. Mag słyszał grzmoty i wycie wichru w wierzchołkach sosen. Zawodząc cicho,
uklęknął przed kamiennym ołtarzem. Uniósł srebrną czarę i popatrzył na scenę widoczną na tle
czarnego atramentu.
Zobaczył miotany falami galar. Wiatr szarpał proporcami na dziobie i rufie. Choć kolory były
niewyraźne, wiedział, że to królewska purpura. Wzburzona rzeka Uildodd pociemniała, w jej
wodach odbijało się ołowiane niebo.
Jeszcze trochę... Jeszcze tylko trochę...
Teraz!
Szybko odstawił czarę i chwycił nóż. Drugą ręką złapał za włosy chłopca, który leżał na ołtarzu,
związany i zakneblowany. Nie zważając na przerażenie w oczach ofiary, wprawnym ruchem
odchylił głowę chłopaka do tyłu i przeciągnął ostrzem po jego gardle. Nie przestawał przy tym
zawodzić.
Nadstawił kamienną misę, by ściekła do niej gorąca krew. Nie baczył na to, że plami mu palce.
Kiedy naczynie było pełne, skinął głową. Sługa ściągnął zwłoki z ołtarza.
Monotonne zawodzenie stało się głośniejsze, bardziej niecierpliwe. Mag otworzył szkatułkę stojącą
obok czary. Najpierw wydobył mały, drewniany model galara i owinął go w purpurowy jedwab.
Drewno i tkanina pochodziły z rzecznego statku, który obserwował wcześniej w głębi magicznej
czary. Zanurzył je we krwi.
Potem wyjął małą buteleczkę. Nalał do misy trzy krople wody z rzeki Uildodd. Krew wzburzyła się
niczym morze podczas sztormu.
Nawałnica była coraz bliżej. Niebo pociemniało. Grzmiało. Fale w misie rosły. Stateczek
wyciosany z drewna obracał się, jakby popychała go niewidzialna ręka. Mag patrzył z
zadowoleniem, jak pierwsze karmazynowe fale zalewają rufę galara.
Podniósł głos i wypowiedział śmiertelne zaklęcie. Wolno wyciągnął palec i z satysfakcją nacisnął
drewno. Rufa zanurzyła się we krwi. Małe fale zalewały stateczek, a on wciąż popychał go w dół.
Maleńki galar zniknął pod powierzchnią i już nie wypłynął. Pieśń maga zakończyła się nutą
tryumfu.
Odstąpił od ołtarza i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nagle zrobiło się zimno.
- Posprzątaj tu - rozkazał słudze, gdy ten podał mu mokry ręcznik do wytarcia zakrwawionych rąk.
Zszedł ze wzgórza. Na dole leżała jego tunika.
Kiedy ją podniósł, wypadł z niej srebrny łańcuch na szyję. Mag złapał go w powietrzu. Zanim
włożył ozdobę, przez chwilę obracał w palcach ciężkie ogniwa.
Uśmiechnął się. Wkrótce ciśnie łańcuch w kąt. Raz na zawsze.
Na ziemię spadły pierwsze krople deszczu.
1
Łuska szybującego smoka zalśniła w zachodzącym słońcu, gdy skierował się w stronę zamku na
szczycie góry. W locie obrzucił spojrzeniem dolinę leżącą w cieniu skalnego urwiska. Machnął
potężnymi skrzydłami i odwrócił się. Czerwony smok wyglądał pięknie i groźnie, kiedy
bezszelestnie sunął wprost do celu.
Przy lądowaniu w krystalicznie czystym powietrzu rozległ się zgrzyt pazurów o kamienne podłoże.
Wielki smok zniknął w czerwonej mgle. Kiedy się rozwiała, na skale stał wysoki mężczyzna.
Linden odgarnął włosy z czoła. Szumiało mu w uszach od długiego lotu i magicznego procesu
Przemiany. Ruszył przez lądowisko ku schodom prowadzącym do Smoczej Twierdzy. Postawił
nogę na pierwszym stopniu i usłyszał starczy, lecz wciąż mocny głos:
- Lordzie Smoku!
Przystanął i spojrzał w górę. U szczytu schodów stał stary kir. Jego srebrzysta sierść połyskiwała w
ostatnich promieniach słońca, a krótki pysk był pozbawiony wyrazu.
Sirl, osobisty służący Pani, władczyni Smoczej Twierdzy i Ludzi Smoków, pozdrowił go gestem.
- Pani cię wzywa - oznajmił.
Linden skinął ręką i wbiegł na schody. Długie nogi żwawo niosły go w górę. Przeskakując po trzy
stopnie naraz, zastanawiał się, po co został wezwany. Nie zdarzyło się to od bardzo dawna.
Kiedy znalazł się na górze, czekający kir skłonił się.
- Proszę za mną, Lordzie Smoku.
Odwrócił się i ruszył przodem. Zdziwiony Linden wszedł do Twierdzy.
Idąc przez białe marmurowe korytarze, nie zamienili ani słowa. Drogę oświetlały kule zimnego
ognia wiszące w powietrzu; zapaliło je wcześniej kilku Lordów Smoków. W końcu dotarli do
wieży, gdzie mieściły się komnaty władczyni. Sirl otworzył drzwi sali, skłonił się i wpuścił
Lindena. Zamknął drzwi i stanął za nim.
Również to pomieszczenie oświetlały białe, ogniste kule. Ich blask odbijał się w pięciu ścianach
pokrytych złocistą tkaniną. Cztery z nich zdobiły wizerunki smoków unoszących się pod błękitnym
niebem, na tle zachodzącego słońca, wśród górskich szczytów lub między gwiazdami. Na piątej
widniała scena myśliwska: stado psów osaczających jelenia i trzech mężczyzn biegnących przez
las. Może to wspomnienie po jakimś okresie życia Pani sprzed Przemiany? Linden wątpił, czy
kiedykolwiek się dowie. Ścienne motywy były jedynymi dekoracjami w skąpo umeblowanej
komnacie; kilka stojących tu sprzętów zdawało się ginąć w rozległej przestrzeni.
Pani siedziała na drewnianym fotelu z wysokim oparciem. Zaciskała długie palce na filiżance
herbaty, jakby chciała ogrzać sobie dłonie. W zimnym świetle wyglądała nierealnie. Jej jasne oczy
sprawiały wrażenie bezbarwnych. Skinęła ręką.
Linden kroczył przez salę i przyglądał się jej. Wiedział, że była bardzo młoda, kiedy po raz
pierwszy przeszła Przemianę; miała wówczas zaledwie piętnaście lat. Należała do kobiet, które
wolno się starzeją. Zastanawiał się, ile stuleci przeżyła. Na jej twarzy widniały dopiero pierwsze,
delikatne ślady zmarszczek. Ale po przeszło sześciu wiekach życia on też wciąż wyglądał na
dwadzieścia osiem lat.
Odruchowo dotknął czerwonego znamienia na prawej skroni i powiece. Było jego Piętnem,
podobnie jak papierowa bladość była Piętnem Pani. Nienawidził swojej skazy, dopóki nie
dowiedział się, co oznacza: jest jednym z byłych wielkich smoków - władców i zarazem sług
ludzkości. Po prostu Lordem Smokiem.
Linden uklęknął przed Panią. Oparł dłonie na udach i skłonił się tak głęboko, że niemal dotknął
czołem podłogi. W ten tradycyjny sposób plemię Yerrinów witało swego władcę.
- Pani? - przemówił.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Potem powiedziała:
- Tak. Miałam rację. Ty będziesz trzeci.
Linden lekko zmarszczył brwi, kiedy Sirl podał mu filiżankę herbaty. O co jej chodzi, u...?
Nagle przypomniał sobie i zrozumiał. Lleld, najmniejsza z Ludzi Smoków, spóźniła się tego ranka
na śniadanie. Bez przerwy paplała o swoich domysłach i zasłyszanych nowinach. Bardziej zresztą o
tych pierwszych. Linden wyśmiewał się z niej, ale teraz dziękował bogom, że się z nianie założył.
Dziwnym trafem przepowiednie Lleld sprawdziły się, a on nie miał zamiaru rozstawać się z pewną
piękną broszą.
Pani zastukała długimi, białymi palcami w filiżankę.
- Jeszcze nigdy nie zasiadałeś w trybunale, prawda, Lindenie? Więc może nadszedł czas, mały... -
Zachichotała i zamilkła. - Dobrze wiesz, o czym mówię, ty zuchwały draniu! - dokończyła z
uśmiechem.
Linden stłumił śmiech, podnosząc filiżankę do ust. Mierzył prawie dwa metry bez butów; nikt w
Smoczej Twierdzy nie dorównywał mu wzrostem. Pani ledwo sięgała mu do piersi. Ale przeżył
dopiero sześć wieków i był najmłodszym Człowiekiem Smokiem. Dlatego nazywano go „małym”.
Co smutniejsze, był też zapewne ostatnim Lordem Smokiem.
- Chyba już słyszałeś, że dzisiaj wczesnym rankiem przybył posłaniec z Cassori, prawda?
Linden przytaknął.
- Lleld wspominała o tym przy śniadaniu. Dowiedziała się od służby. Chodzi o regencję?
Myślałem, że to już załatwione, a utonięcie królowej okazało się nieszczęśliwym wypadkiem. Nie
przeprowadzono śledztwa?
- Przeprowadzono. Ale nie znaleziono niczego podejrzanego. A teraz, po zakończeniu okresu
żałoby, wszyscy myśleliśmy, że książę Beren zostanie zatwierdzony jako regent. Tymczasem Rada
Cassori podzieliła się. Nie osiągnięto porozumienia i wielu arystokratów zaczyna się niepokoić. Na
szczęście posłaniec zdążył przybyć, zanim ja i Saethe udaliśmy się na obrady z prawdziwymi
smokami.
Rzeczywiście! Jutro Pani i Saethe - Rada Ludzi Smoków - mają omawiać z prawdziwymi smokami
niepokojącą sytuację: od czasów Pierwszej Przemiany Lindena nie pojawił się żaden nowy
Człowiek Smok. I nic nie wskazywało, by ten stan rzeczy miał się zmienić. To tłumaczyło
pośpiech, z jakim Pani chciała wybrać sędziów do trybunału - jeśli i tym razem Lleld miała rację.
- Większość członków cassorijskiej rodziny królewskiej już nie żyje, prawda? - zapytał Linden
głośno.
Wyglądało na to, że zawisła nad nią jakaś klątwa. Nigdy przedtem nie zetknął się z czymś
podobnym.
- Tak. Został tylko mały książę Rann i jego dwóch wujów: książę Beren, który rości sobie prawo
do tronu, i Peridaen, książę krwi, który wnosi sprzeciw.
Linden w zamyśleniu pociągnął łyk herbaty. Jeszcze jeden domysł Lleld znalazł potwierdzenie.
- Zatem cassorijski posłaniec przybył z prośbą, by spór rozstrzygnął trybunał Ludzi Smoków? -
Gdy Pani skinęła głową, uśmiechnął się. - Lleld domyśliła się tego. Przewidziała również, że w roli
arbitrów wystąpią Kief i Tarlna, bo są Cassorijczykami i już wcześniej pełnili tę funkcję.
- Lleld jest stanowczo za sprytna - parsknęła Pani. - Kiedyś bardzo się pomyli. Ale tym razem
miała rację. Istotnie, do Cassori udadzą się Kief i Tarlna. Postanowiłam, że trzecim sędzią będziesz
ty. - Pani odstawiła pustą filiżankę na niski stolik obok fotela. Sirl natychmiast ją zabrał.
Linden starał się za wszelką cenę zachować obojętny wyraz twarzy. Wspólna misja z Tarlna, która
przy każdej okazji beształa go za brak godności, nie licujący w jej mniemaniu z pozycją Lorda
Smoka? To dopiero uciecha! Zastanawiał się, czym sobie zasłużył na ten „zaszczyt”.
Lecz jako Lord Smok miał obowiązek zasiadać w trybunale. Tylko dlaczego właśnie on - Yerrin z
pochodzenia, w dodatku najmłodszy i najmniej doświadczony z Ludzi Smoków? To prawda, mówi
po cassorijsku; zdolności językowe zdawały się typową cechą Ludzi Smoków. Ale są inni, bardziej
doświadczeni od niego. Chyba powinien zostać wybrany ktoś z tamtych?
Ugryzł się w język.
- Wyruszycie jutro rano - oznajmiła Pani. - Ponieważ czas nagli, wszyscy troje dokonacie
Przemiany i polecicie tam. Dwór nie opuścił jeszcze miasta na lato; pretendenci do tronu będą was
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl