[ Pobierz całość w formacie PDF ]
            Â
Â
Â
Â
Â
Â
Beverley JoÂ
Â
Narzeczona markizaÂ
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Â
             1
- Do kroćset diabłów!
PrzekleÅ„stwo to zostaÅ‚o raczej wymamrotane niż powieÂdziane na gÅ‚os, ale byÅ‚o wystarczajÄ…co szokujÄ…ce dla Geralda Westalla, sekretarza Williama de Vaux, ksiÄ™cia Belcraven, by spojrzaÅ‚ na swego pracodawcÄ™. Książę siedziaÅ‚ za wielÂkim, rzeźbionym biurkiem, przeglÄ…dajÄ…c korespondencjÄ™. Okulary, używane tylko do czytania, opieraÅ‚y siÄ™ na jego dÅ‚ugim, prostym nosie, gdy ponownie przebiegaÅ‚ wzrokiem pismo, które wywoÅ‚aÅ‚o takÄ… niezwykÅ‚Ä… reakcjÄ™.
Pan Westall, wysoki, chudy mÅ‚odzieniec, sprawiajÄ…cy wrażenie, jakby zszedÅ‚ z obrazu El Greca, udawaÅ‚, że wróÂciÅ‚ do swych zajęć, ale jego myÅ›li caÅ‚kowicie zaprzÄ…taÅ‚ ksiÄ…Âżę. Czy ten okrzyk byÅ‚ oznakÄ… konsternacji? Czy też gnieÂwu? Nie, zdecydowaÅ‚. Zdumienia. MÅ‚ody mężczyzna czekaÅ‚ niecierpliwie, aż książę zwróci siÄ™ do niego po radÄ™. Wtedy pozna przyczynÄ™ wzburzenia.
RozczarowaÅ‚ siÄ™ jednak. Książę odÅ‚ożyÅ‚ list i wstaÅ‚. PodÂszedÅ‚ do jednego z dużych okien wychodzÄ…cych na Belcraven Park, od trzech stuleci stanowiÄ…cy siedzibÄ™ rodu. PiÄ™tnaÅ›cie lat temu, dla uczczenia poczÄ…tku nowego wieku, Humphrey Repton, sÅ‚ynny projektant ogrodów, przeksztaÅ‚ciÅ‚ setki hektarów ziemi wokół okazaÅ‚ej rezydencji w malowniczy park krajobraÂzowy. Cztery lata temu, w zwiÄ…zku z hucznym Å›wiÄ™towaniem osiÄ…gniÄ™cia peÅ‚noletnoÅ›ci przez dziedzica Belcraven, markiza Arden, powiÄ™kszono jezioro. JednoczeÅ›nie usypano wyspÄ™, na której wzniesiono greckÄ… Å›wiÄ…tyniÄ™; wystrzeliwano z niej sztuczne ognie. Wszystko to byÅ‚o bardzo piÄ™kne, ale aż zanadÂto znajome, a pracodawca pana Westalla nie miaÅ‚ w zwyczaÂju kontemplować widoku swej posiadÅ‚oÅ›ci.
Z postawy księcia niewiele można było wywnioskować. Trzymał się prosto, był szczupły, nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt sześć lat. Jego oblicze jak zwykle nie zdradzało żadnych uczuć. Zdaniem sekretarza, książę Belcraven był zimny i wyniosły.
Im dÅ‚użej książę milczaÅ‚, tym bardziej pan Westall siÄ™ nieÂpokoiÅ‚. JeÅ›li ród de Vaux dotknęło jakieÅ› nieszczęście, czy odbije siÄ™ to niekorzystnie na jego karierze?
To Å›mieszne. Książę byÅ‚ jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, a Gerald Westall najlepiej wiedziaÅ‚, że jego chleÂbodawca nie inwestowaÅ‚ w niepewne interesy ani nie oddaÂwaÅ‚ siÄ™ hazardowi. Podobnie jak Å›liczna księżna.
Ale ich syn?
Pan Westall nie żywiÅ‚ sympatii do Luciena Philippe'a de Vaux, markiza Arden, w czepku urodzonego dandysa, któÂry nie baÅ‚ siÄ™ nikogo ani niczego. Podczas swych rzadkich wizyt w Belcraven Park markiz nie dostrzegaÅ‚ Westalla, a swego ojca traktowaÅ‚ z wrÄ™cz ubliżajÄ…cÄ… kurtuazjÄ…. Dla seÂkretarza wciąż stanowiÅ‚o zagadkÄ™, czemu wÅ›ród wyższych sfer ojcowie i synowie nie potrafiÄ… darzyć siÄ™ miÅ‚oÅ›ciÄ… i szaÂcunkiem. Weźmy choćby króla i regenta - oczywiÅ›cie, zaÂnim u tego pierwszego ujawniÅ‚a siÄ™ choroba umysÅ‚owa. Być może przyczyna tkwi w tym, że dziedzic musi czekać na Å›mierć ojca, by w peÅ‚ni zacząć korzystać z uroków życia, a ojcowie doskonale zdajÄ… sobie z tego sprawÄ™?
Pan Westall nawet się cieszył, że może żyć po swojemu.
Chociaż z drugiej strony, pomyÅ›laÅ‚, patrzÄ…c na surowÄ… twarz ksiÄ™cia, trudno kochać czÅ‚owieka pozbawionego odrobiny cieÂpÅ‚a. Markiz odnosiÅ‚ siÄ™ serdecznie jedynie do matki, obdarzonej nadzwyczaj Å‚agodnÄ… naturÄ…. Byli ze sobÄ… blisko zwiÄ…zani. No cóż, Arden sÅ‚ynÄ…Å‚ z tego, że potrafiÅ‚ postÄ™pować z kobietami.
W końcu książę się odwrócił.
- Panie Westall, niech pan bÄ™dzie tak dobry i wyÅ›le wiaÂdomość do księżnej, że proszÄ™, by zechciaÅ‚a mi poÅ›wiÄ™cić kilka chwil.
Sekretarz nic nie wyczytaÅ‚ z wyrazu twarzy ani z tonu gÅ‚osu swego chlebodawcy. KtoÅ› obcy nie domyÅ›liÅ‚by siÄ™, że ksiÄ™cia trapi coÅ› poważnego. A jednak tak wÅ‚aÅ›nie byÅ‚o. ZÅ‚oÂżenie wizyty księżnej o tej porze stanowiÅ‚o poważne naruszenie zwykÅ‚ego porzÄ…dku dnia. Tajemniczy list musiaÅ‚ doÂtyczyć ich syna.                             Â
BuÅ„czuczny markiz prawdopodobnie skrÄ™ciÅ‚ sobie kark podczas jednej ze swych szalonych eskapad. W rodzie de Vaux od dwustu lat tytuÅ‚ przechodziÅ‚ z ojca na syna. Åšmierć markiza nie stanowiÅ‚a wielkiej straty, ale szkoda, że przeÂrwana zostanie taka piÄ™kna tradycja.
Kiedy lokaj wróciÅ‚ i oznajmiÅ‚, że księżna gotowa jest spoÂtkać siÄ™ z mężem, a ten wyszedÅ‚, by zakomunikować żonie smutnÄ… wiadomość, pan Westall sprawdziÅ‚, czy ma w biurÂku zapas stosownego papieru listowego.
Drzwi do przestronnych apartamentów żony otworzyła księciu pokojówka, która zaraz dyskretnie się ulotniła. Księżna siedziała z robótką w ręku przy oknie balkonowym. Lutowy dzień był zbyt chłodny, by można było je otworzyć, choć jasne promienie słońca zdawały się przekonywać, że to już wiosna, a w powietrzu wyczuwało się woń rozkwitłych żonkili i hiacyntów.
Książę podziwiaÅ‚ swÄ… żonÄ™ za to, że - w przeciwieÅ„stwie do wielu kobiet w jej wieku - nie unika ostrego Å›wiatÅ‚a. MiaÅ‚a pięćÂdziesiÄ…t dwa lata, wszystkie uÅ›miechy i wylane Å‚zy zostawiÅ‚y na jej twarzy Å›lad, jednak w niczym nie ujmowaÅ‚o jej to uroÂdy. Siwizna mocno przyprószyÅ‚a jasnozÅ‚ote wÅ‚osy księżnej, ale oczy nadal zachowaÅ‚y żywy, niebieski kolor, a usta wciąż byÂÅ‚y zgrabnie wyciÄ™te. De Vaux przypomniaÅ‚ sobie, jak ujrzaÅ‚ jÄ… pierwszy raz, w ogrodzie otaczajÄ…cym zamek jej rodziców...
- DzieÅ„ dobry, książę - przywitaÅ‚a go miÄ™kkim gÅ‚osem, w którym mimo upÅ‚ywu lat nadal sÅ‚ychać byÅ‚o francuski akÂcent. - ChciaÅ‚eÅ› ze mnÄ… pomówić? - spytaÅ‚a z wyszukanÄ… uprzejmoÅ›ciÄ…, ostatnio tak dla niej typowÄ….
Ciekaw był, czy wydarzy się kiedyś cud, który naprawi stosunki między nimi, ale szybko porzucił płonne marzenia i podszedł do żony, by wręczyć jej list.
- Tak, madame. Przeczytaj to, jeśli łaska.
Księżna poprawiła delikatne, oprawione w złoto pince-nez, które musiała zakładać do robótek ręcznych, i skupiła
siÄ™ na lekturze listu. Książę pilnie obserwowaÅ‚ jej reakcjÄ™, ale nie dostrzegÅ‚ oznak szoku ani bólu, a jedynie lekkie zdumieÂnie. Kiedy skoÅ„czyÅ‚a czytać, spojrzaÅ‚a na niego z uÅ›miechem.
- To bardzo niemÄ…drze z jej strony, że nie zwróciÅ‚a siÄ™ do ciebie wczeÅ›niej, książę. Co zamierzasz? Z chÄ™ciÄ… przyjÂmÄ™ tutaj tÄ™ dziewczynÄ™. Jest twojÄ… córkÄ…, a mnie brakuje obecnoÅ›ci córki, odkÄ…d JoannÄ™ wyszÅ‚a za mąż.
By uniknąć spokojnego wzroku żony, książę odwróciÅ‚ siÄ™ do okna. Jaki z niego gÅ‚upiec, że spodziewaÅ‚ siÄ™ wybuchu gniewu w obliczu jawnego dowodu jego niewiernoÅ›ci, poÂmyÅ›laÅ‚. Jaki z niego gÅ‚upiec, że tego pragnÄ…Å‚. Jednak tÄ™skniÅ‚ za czymÅ›, co w koÅ„cu skruszyÅ‚oby lodowÄ… skorupÄ™, która od ponad dwudziestu lat skuwaÅ‚a jego małżeÅ„stwo.
- Nie - odrzekÅ‚ wreszcie. - Nie chcÄ™, żeby moja nieÅ›lubÂna córka tu przyjeżdżaÅ‚a, madame. Zamierzam zaaranżować jej małżeÅ„stwo z markizem. - OdwróciÅ‚ siÄ™, by zobaczyć reÂakcjÄ™ żony.
Wyraźnie pobladła i odniósł wrażenie, że nagle przybyło jej lat.
- Z markizem? Nigdy na to nie przystanie, książę. ZaleÂdwie w zeszÅ‚ym tygodniu napisaÅ‚, że rozważa, czy nie poÂprosić o rÄ™kÄ™ córki Swinnamerów.
Księciu z gniewu aż zadrżały nozdrza.
- Czemu mi o tym nie powiedziaÅ‚aÅ›, pani? Czy nie wolÂno mi interesować siÄ™ swoim spadkobiercÄ…, nawet jeÅ›li nie jest moim synem?
Księżna uniosła białą dłoń, jakby chciała się zasłonić przed oskarżeniami, ale po chwili ją opuściła i pochyliła głowę.
- Bez wzglÄ™du na to, czy mówiÄ™ o Lucienie dobrze, czy zÅ‚e, zawsze wszczynasz kłótniÄ™, książę. PragnÄ™ jedynie zaÂchować spokój.
- Lepiej się módl, pani, by się nie związał z jakąś lalką, bo wtedy już nigdy nie będzie tu spokoju - rzucił książę ostrym tonem.
Po chwili westchnÄ…Å‚, na jego twarzy znów pojawiÅ‚o siÄ™ znużenie. ZbliżyÅ‚ siÄ™ do żony i usiadÅ‚ w fotelu stojÄ…cym naÂprzeciwko.
- Nie rozumiesz tego, Yolande? To szansa, by wszystko naprawić, by naprawić nasze dawne błędy. Jeśli twój syn poślubi moją córkę, uda się zachować ciągłość rodu.
Księżna mocno zacisnęła dłonie i spojrzała na męża.
- Ale to są ludzie, Williamie. Lucien już oddał komuś swoje serce. Skąd wiesz, czy ta dziewczyna też kogoś nie kocha? Skąd wiesz - spytała z desperacją - czy to w ogóle twoja córka?
Odwrócił wzrok, by nie widzieć jej błagalnego spojrzenia.
- Zlecę to sprawdzić, lecz wierzę, że tak jest. Mary Armitage była wprawdzie głupia, ale uczciwa. Myślę, że właśnie to mnie w niej pociągało, kiedy przypadkiem się spotkaliśmy. Po...
SpojrzaÅ‚ na księżnÄ… i dostrzegÅ‚ napiÄ™cie w jej twarzy, jakÂby spodziewaÅ‚a siÄ™ kolejnych oskarżeÅ„. Nie dokoÅ„czyÅ‚ teÂgo, co bezmyÅ›lnie zamierzaÅ‚ powiedzieć.
- ByÅ‚a cnotliwa i uczciwa - ciÄ…gnÄ…Å‚ niezdarnie. Ostatecznie opowiadaÅ‚ żonie o zdradzie, której siÄ™ dopuÅ›ciÅ‚. - Ale miaÅ‚a również dobre serce. Mocno przeżyÅ‚em to, co siÄ™ wydarzyÅ‚o, a ona mnie pocieszyÅ‚a. Jednak przy okazji sama zostaÅ‚a zranioÂna. ZraniÅ‚em jej duszÄ™. Nie przyjęłaby ode mnie najmniejszeÂgo zadośćuczynienia... - Nerwowo potarÅ‚ skronie. - Å»aÅ‚ujÄ™, że nie zwróciÅ‚a siÄ™ do mnie po pomoc, kiedy siÄ™ zorientowaÅ‚a, że jest w odmiennym stanie, ale to dla niej typowe. Może chciaÂÅ‚a mi oszczÄ™dzić przykroÅ›ci, bardziej prawdopodobne jednak, że pragnęła zapomnieć o naszej znajomoÅ›ci.
Książę zabraÅ‚ list z dÅ‚oni żony i spojrzaÅ‚ na niezdecydowaÂne pismo kobiety, która kiedyÅ›, krótko, byÅ‚a jego kochankÄ….
- Kiedy siÄ™ spotkaliÅ›my, jej mąż, oficer marynarki, odbyÂwaÅ‚ sÅ‚użbÄ™ na morzu. Mary nie mogÅ‚a twierdzić, że to jego dziecko. Widocznie udaÅ‚o jej siÄ™ ukryć odmienny stan przed rodzinÄ… i znajomymi. Chyba dlatego skorzystaÅ‚a z pomocy przyjaciółki, która zaopiekowaÅ‚a siÄ™ dziewczynkÄ….
- A na Å‚ożu Å›mierci - odezwaÅ‚a siÄ™ cicho księżna - uÅ›wiadoÂmiÅ‚a sobie, że jej udziaÅ‚ w wychowaniu córki koÅ„czy siÄ™, i poÂprosiÅ‚a ciebie, byÅ› przejÄ…Å‚ jej obowiÄ…zki. Sumienna kobieta, ale, jak powiedziaÅ‚eÅ›, trochÄ™ gÅ‚upia. JeÅ›li dziewczyna jest twojÄ… córÂkÄ…, być może jest do ciebie podobna. Co wtedy, Williamie?
- Nie należę do osób o charakterystycznym wyglądzie -
stwierdziÅ‚ cierpko książę i księżna musiaÅ‚a mu przyznać raÂcjÄ™. MiaÅ‚ ciemne, proste wÅ‚osy, teraz nieco przerzedzone i przyprószone siwiznÄ…, niebieskoszare oczy; nie miaÅ‚ żadnych znaków szczególnych. Nawet jeÅ›li dziewczyna byÅ‚a do niego podobna, nie bÄ™dzie siÄ™ to rzucaÅ‚o w oczy.
Nie robiąc sobie zbytnich nadziei, księżna raz jeszcze spróbowała odwieść męża od jego pomysłu.
- Williamie, nic z tego nie wyjdzie. Co powie świat, jeśli nasz syn poślubi kobietę bez nazwiska?
Uśmiechnął się gorzko.
- Madame, o twoim synu można powiedzieć jedno: nikt się nie zdziwi tym, co uczyni.
- A jeśli odmówi? - spytała słabym głosem.
Książę wyprostował się na fotelu i oświadczył stanowczym tonem:
- Wtedy go wydziedziczÄ™ i zostawiÄ™ mu tylko ordynacjÄ™.
- Ależ, Williamie! Nie możesz tego zrobić!
Znaczna część rodzinnej fortuny nie wchodziÅ‚a w skÅ‚ad majÄ…tku rodowego, przysÅ‚ugujÄ…cego najstarszemu synowi. Księżna wiedziaÅ‚a, że bez niej Luciena nigdy nie bÄ™dzie stać na utrzymanie wielkiego domu, licznej sÅ‚użby, życie na odÂpowiedniej stopie.
- Mogę i zrobię to. - Książę wstał. - Jestem prawowitym dziedzicem i przypilnuję, by nasz ród nie wymarł. Jeśli Ar-den nie rozumie obowiązków, jakie na nim ciążą, to nie jest godzien tytułu.
Księżna wstała, wyraźnie poruszona.
- Powiesz mu?
Książę ZadarÅ‚ gÅ‚owÄ™.                                                           Â
- Naturalnie, że tak.
W jej oczach zabÅ‚ysÅ‚y Å‚zy. Książę po raz pierwszy od wieÂlu lat widziaÅ‚, jak jego żona pÅ‚acze. OdwróciÅ‚ siÄ™ gwaÅ‚townie.
- Nie mam wyboru, Yolande - powiedział cicho.
- Znienawidzi nas.
- Powinnaś o tym pomyśleć, zanim uległaś Guyowi de St Briacowi - oświadczył zimno książę i wyszedł z pokoju.
Księżna po omacku odszukała fotel i opadła na niego.
Wyjęła chusteczkę i otarła łzy. Rzeczywiście, gdyby miała dar przewidywania, unikałaby St Briaca jak ognia.
Ale Guy de St Briac, jej pierwsza miÅ‚ość, byÅ‚ taki wesoÅ‚y i czarujÄ…cy, kiedy brylowaÅ‚ w ogrodach i salach balowych przedrewolucyjnej Francji. Absolutnie nie nadawaÅ‚ siÄ™ na mę¿a, lecz i tak Å‚amaÅ‚ serca niewieÅ›cie. Kiedy książę - wówczas markiz Arden - poprosiÅ‚ o jej rÄ™kÄ™, Yolande de Ferrand zgodÂnie z życzeniem rodziców przyjęła jego oÅ›wiadczyny. Nie byÂÅ‚a w nim zakochana. Nie byÅ‚ przystojny, brakowaÅ‚o mu fanÂtazji, zachowywaÅ‚ siÄ™ powÅ›ciÄ…gliwie, ale cieszyÅ‚a siÄ™ z wyboru rodziców. Bardzo szybko pokochaÅ‚a markiza na swój sposób; urodziÅ‚a mu czwórkÄ™ dzieci, w tym dwóch zdrowych chÅ‚opÂców, Williama i Johna. Podczas pierwszych lat pobytu w AnÂglii ani przez chwilÄ™ nie myÅ›laÅ‚a o St Briacu.
Kiedy we Francji zaczęły siÄ™ niepokoje, znów go spotkaÂÅ‚a... ByÅ‚ w drodze do Ameryki, gdzie chciaÅ‚ rozpocząć nowe życie. Och, byÅ‚ taki wstrzÄ…Å›niÄ™ty tym, co siÄ™ dziaÅ‚o w ich ojÂczyźnie; ona - znacznie mniej przejmowaÅ‚a siÄ™ ciemnymi chmurami, które zaczęły siÄ™ gromadzić nad Å›wiatem jej bezÂtroskiej mÅ‚odoÅ›ci. Guy tak bardzo jej potrzebowaÅ‚, a ona wciąż pielÄ™gnowaÅ‚a dziewczÄ™ce marzenia. Okazja siÄ™ nadaÂrzyÅ‚a, kiedy William wyjechaÅ‚ do Szkocji na polowanie.
Tylko raz doszÅ‚o miÄ™dzy nimi do zbliżenia. Jeden, jedyny raz. Ale dziÄ™ki temu uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że jej uczucia do mę¿a wcale nie sÄ… letnie. Przez chwilÄ™ myÅ›laÅ‚a, że jej grzech okaÂzaÅ‚ siÄ™ zbawieniem, i czekaÅ‚a niecierpliwie na powrót WilliaÂma, by mu okazać swojÄ… nowo odkrytÄ… miÅ‚ość do niego.
Gdyby nie zÅ‚amaÅ‚ nogi, może nigdy by siÄ™ o niczym nie dowiedziaÅ‚. Sama nie miaÅ‚aby pewnoÅ›ci. Jednak zanim znów mogli dzielić Å‚oże, byÅ‚a zmuszona wyznać mu, czego siÄ™ doÂpuÅ›ciÅ‚a i jakie pociÄ…gnęło to za sobÄ… konsekwencje.
ByÅ‚ taki dobry, przypomniaÅ‚a sobie, poÅ‚ykajÄ…c Å‚zy. DoÂtknęło go to do żywego, ale jej deklaracja najgÅ‚Ä™bszej miÅ‚oÂÅ›ci szczerze go wzruszyÅ‚a. UznaÅ‚ nienarodzone dziecko, jak czyniÅ‚o to przed nim tylu mężów w podobnej sytuacji. ChÅ‚opiec i tak nigdy nie zostanie spadkobiercÄ…...
Potem wydarzył się ten tragiczny wypadek. Chwila nieuwagi opiekunki, dwójka chłopców dokazujących na łódce, trzylatek niewolniczo naśladujący pięciolatka.
Obaj utonęli.
Z oczu księżnej znów popÅ‚ynęły Å‚zy na wspomnienie draÂmatu znacznie poważniejszego od Å›mierci dwóch ukochaÂnych synów. ByÅ‚ to koniec jej małżeÅ„stwa i szczęścia.
Była w siódmym miesiącu ciąży i modliła się, by poronić. Kiedy to nie nastąpiło, rodząc modliła się, Żeby była to dziewczynka. Na próżno.
Ciekawa byÅ‚a, co poczuje, trzymajÄ…c w ramionach to nieÂchciane dziecko. ZalaÅ‚a jÄ… fala bezgranicznej miÅ‚oÅ›ci. Może spowodowaÅ‚a to niedawna tragedia, może oziÄ™bienie stosunków miÄ™dzy niÄ… a ksiÄ™ciem. ByÅ‚a pewna, że jej przywiÄ…zanie do najmÅ‚odszego i najpiÄ™kniejszego dziecka nie ma nic wspólÂnego z osobÄ… St Briaca, chociaż książę mógÅ‚ w to nie wierzyć.
WykarmiÅ‚a synka wÅ‚asnÄ… piersiÄ…, i ogromnie żaÅ‚owaÅ‚a, że nie doÅ›wiadczyÅ‚a takiej bliskoÅ›ci ze starszymi dziećmi. ZaÂmierzaÅ‚a sama karmić także kolejne dzieci, ale żadne siÄ™ już nie narodziÅ‚y. Od tamtego dnia książę nigdy nie pojawiÅ‚ siÄ™ w jej sypialni.
Księżna pokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…, czujÄ…c w sercu znajomy ból. MyÅ›laÅ‚a, że z czasem zniknie przynajmniej ten problem. JedÂnak zawsze, kiedy widziaÅ‚a Williama, wzbieraÅ‚a w niej miÂÅ‚ość do niego. Sam dźwiÄ™k jego gÅ‚osu sprawiaÅ‚, że serce zaÂczynaÅ‚o jej szybciej bić. Przynajmniej siÄ™ od niej zupeÅ‚nie nie odseparowaÅ‚, chociaż dystans, jaki utrzymywaÅ‚, byÅ‚ nie do zniesienia. PrzekonywaÅ‚a siebie, że pewnego dnia wystarÂczy jej jego obecność przez kilka godzin dziennie.
Pewnego dnia...
Zmusiła się, by o tym nie myśleć.
Książę jednym sÅ‚owem nie zakwestionowaÅ‚ swego ojcoÂstwa, ale nie nadaÅ‚ chÅ‚opcu imion, jakie zazwyczaj nosiÅ‚y dzieci w jego rodzinie. ChÅ‚opczyk otrzymaÅ‚ na chrzcie imioÂna Lucien Philippe Louis, po ojcu i wuju matki oraz po króÂlu Francji. Uznano to za wzruszajÄ…cy dowód poparcia dla walczÄ…cej francuskiej arystokracji.
Pamiętała, jak wszyscy wychwalali łaskawość Boga, że tak szybko wynagrodził im stratę synów. Pamiętała, jak William z kamienną twarzą przyjmował gratulacje.
Byli tacy młodzi. Ona miała dwadzieścia siedem lat, on -zaledwie trzydzieści jeden. Może dlatego nie potrafili się uporać z tym wszystkim.
Potem on uciekÅ‚ do Hartwell, uroczego domku w Surrey, w którym mieszkali, nim odziedziczyÅ‚ tytuÅ‚ książęcy. Tam wiÂdocznie znalazÅ‚ pocieszenie w ramionach „uczciwej" kobiety.
Księżna westchnęła. O wiele za późno odczuwać ból z powodu tamtej zdrady. I byłoby to śmieszne. Czy owoc tego związku, ta Elizabeth Armitage, okaże się zbawieniem czy przekleństwem?
PomysÅ‚, na który wpadÅ‚ William, stanowiÅ‚ jakieÅ› rozwiÄ…Âzanie, ale jaki koszt siÄ™ z tym wiÄ…zaÅ‚? Lucien dowie siÄ™, co zrobiÅ‚a jego matka. Jeszcze siÄ™ pogÅ‚Ä™bi rozdźwiÄ™k miÄ™dzy ojÂcem a synem. PrzysiÄ™ga małżeÅ„ska zwiąże dwoje ludzi, któÂrzy nic do siebie nie czujÄ….
Musi go przynajmniej ostrzec.
Pospiesznie podeszÅ‚a do sekretarzyka i skreÅ›liÅ‚a do ukoÂchanego syna kilka słów wyjaÅ›nienia. ProsiÅ‚a, by wyraziÅ‚ zgodÄ™, bÅ‚agaÅ‚a o przebaczenie. NastÄ™pnie potrzÄ…snęła srebrÂnym dzwonkiem i pojawiÅ‚ siÄ™ lokaj.
- Chcę, żeby ten list przekazano markizowi do Londynu -oznajmiła, a kiedy służący zamierzał już wyjść, spytała: - Nie wiesz, czy książę też wysłał list?
- Książę właśnie wyrusza do Londynu, wasza wysokość.
Księżna odwróciÅ‚a siÄ™ w stronÄ™ okna. Powóz, zaprzężoÂny w szóstkÄ™ rÄ…czych koni, już siÄ™ toczyÅ‚ podjazdem. WesÂtchnęła.
- Chyba niepotrzebnie napisałam ten list - powiedziała, biorąc go z powrotem. Kiedy lokaj wyszedł, podarła kartkę na kawałki, a następnie wrzuciła do kominka.
Co ma być, to będzie. Ostatnie dwadzieścia pięć lat, lat bez miłości męża i wszelkiej nadziei na nią, nauczyło ją stoicyzmu.
2
Tamtej nocy Lucien Philippe de Vaux, markiz Arden, gnaÅ‚ na zÅ‚amanie karku na skradzionym koniu przez mokre od deszczu, ciemne ulice Londynu. Tylko dziÄ™ki wyjÄ…tkoÂwym umiejÄ™tnoÅ›ciom i sile udawaÅ‚o mu siÄ™ zapanować nad oszalaÅ‚ym zwierzÄ™ciem na Å›liskim bruku. MijajÄ…c zÅ‚orzeczÄ…Âcych woźniców, próbujÄ…cych okieÅ‚znać swe wystraszone koÂnie, Å›miaÅ‚ siÄ™, tylko biaÅ‚e zÄ™by bÅ‚yskaÅ‚y w Å›wietle gazowych latarÅ„. Gdy straganiarz wrzasnÄ…Å‚: „PrzeklÄ™ci paniczykowie!" i zaczÄ…Å‚ ciskać za nim owocami, wybierajÄ…c mniej dorodne okazy, markiz zÅ‚apaÅ‚ jedno jabÅ‚ko i odrzuciÅ‚ je tak zgrabnie, że strÄ…ciÅ‚ mężczyźnie kapelusz z gÅ‚owy.
ZatrzymaÅ‚ siÄ™ dopiero przed teatrem Drury Lane i przyÂwoÅ‚aÅ‚ krÄ™cÄ…cego siÄ™ w pobliżu wyrostka.
- Popilnuj konia, masz tu gwineę - krzyknął, biegnąc do bocznego wejścia. Główne już zamknięto na noc.
Bosonogi ulicznik chwyciÅ‚ uzdÄ™ zmÄ™czonego konia, jakÂby to byÅ‚a przepustka do raju. Może i byÅ‚a.
Markiz tak długo walił w drzwi teatru kamieniem, który znalazł w bocznej alejce, aż pojawił się gderliwy stróż.
-Â Czego? - warknÄ…Å‚ przez szparÄ™ w drzwiach.
W dłoni markiza błysnęła gwinea i drzwi uchyliły się szerzej. Mężczyzna porwał monetę.
- Nie ma nikogo - powiedział. - Jeśli szuka...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]