[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Romans
historyczny
w
Wydawnictwie Amber
MARY BALOGH
Bez serca
JANET DAILEY
Cienie przeszłości
GAELEN FOLEY
Jego
Wysokość Pirat
MICHELLE MARTIN
Awanturnica Królowa
serc
FERN MICHAELS
Duma
i namiętność
MEAGAN McKINNEY
Lodowa Panna
Przekład
Urszula Gutowska
w przygotowaniu
MEAGAN McKINNEY
Łowcy fortun
AMBER
1
Z
aprawdę, moje dziecko - powiedziała lady Sterne do swojej
chrze-śnicy - musisz teraz powaŜnie pomyśleć o sobie. Zawsze myślałaś
o rodzinie, najpierw o mamie, świeć Panie nad jej duszą, potem o ojcu,
świeć Panie nad jego duszą, a potem o bracie i siostrach. Teraz Wiktor
jest pełnoletni i odziedziczył naleŜną mu spuściznę, Charlotte wyszła za
mąŜ, Agnes jest piękna jak wiosna o poranku i gdy tylko znajdziemy jej
jakiegoś godnego dŜentelmena, chętnie wyjdzie za mąŜ, a Emilia... Nie
moŜesz, dziecko, zadręczać się swoją najmłodszą siostrą. NajwyŜsza
pora, Ŝebyś pomyślała o własnych sprawach.
Lady Anna Marlowe obserwowała swoją siostrę z drugiego końca
salonu mody. Zwoje materiałów, jedwabiu i błyszczącego atłasu, leŜały
na stołach, niektóre jeszcze nierozpakowane. Musiała przyznać, Ŝe było
w tym coś ekscytującego; wyobraŜanie sobie, jak będą wyglądały nowe
suknie, jak się będzie w nich chodzić, sprawiało jej niemałą przyjem-
ność.
-
Agnes ma osiemnaście lat, ciociu Marjorie - powiedziała - a ja
dwadzieścia pięć, i właściwie nie mam juŜ widoków na zamąŜpójście.
Stoję, Ŝe się tak wyraŜę, w kącie.
-
I niestety jestem przekonana, Ŝe odpowiada ci ten „kąt" - rzekła
ostro lady Sterne. - śycie, moje dziecko, szybko mija, a z upływem lat
biegnie coraz szybciej, wierz mi. Ogarnia cię coraz większy Ŝal na myśl,
co mogłaś zrobić, a czego nie zrobiłaś. Na znalezienie męŜa nie jest
5
jeszcze za późno, ale za rok, dwa mogą być z tym trudności. MęŜczyźni
nie szukają matek dla swoich dzieci wśród kobiet dobiegających trzy-
dziestki - bo oni tym właśnie się kierują. Masz w sobie, Anno, tyle cie-
pła i miłości. Powinnaś szukać męŜczyzny, którego obdarzysz tą
miło-ściąi który ją odwzajemni. Nie mówię juŜ o pozycji społecznej i
poczuciu bezpieczeństwa.
Rozmowa zeszła na sprawy domowe. Wiktor, jedyny brat Anny,
obchodził niedawno dwudzieste pierwsze urodziny. Po skończeniu uni-
wersytetu i otrzymaniu rodowego tytułu, z którym jeszcze nie zdąŜył się
oswoić, stał się prawowitym hrabią Royce. Ojciec zmarł przed rokiem i
Wiktor wróci niebawem do domu i przejmie pełną odpowiedzialność za
rodzinę. Niedawno się zaręczył. Gdzie ona, Anna, się podzieje?
-zastanawiała się. A Agnes i Emilia? Nagle ten dom przestanie być ich
domem. Nie sądziła, by Wiktor czy Konstancja chcieli się ich pozbyć.
Lecz Ŝadne młode małŜeństwo nie lubi lokatorów we własnym domu,
zwłaszcza gdy tym lokatorem jest stara panna.
A ona była starą panną. Wsparła o kolana splecione mocno dłonie.
Nie mogła wyjść za mąŜ. Na myśl o tym jej oddech stał się szybszy, a
w skroniach poczuła ból. Wałczyła z zawrotem głowy.
-
Spełniając, ciociu, twoje Ŝyczenie, sprowadziłam Agnes do Lon-
dynu - powiedziała. - Tutaj zapewne szybciej niŜ w okolicach Elm Court
znajdzie odpowiedniego męŜa. Będę rada, jeśli przynajmniej ona będzie
szczęśliwa.
-
O BoŜe, moje dziecko - rzekła matka chrzestna - nalegałam, Ŝe-
byście obie tu przyjechały i znalazły sobie męŜów. Ty przede wszyst-
kim. Jesteś moją chrześniaczką- jedyną zresztą. Agnes to tylko córka
mojej drogiej Lucy. Ale cieszę się, Ŝe nazywasz mnie ciotką, choć nią
nie jestem. Widzę, Ŝe pani Delacroix skończyła właśnie zdejmować mia-
rę. - Ciotka wstała. - Chciałabym, Ŝebyś i ty zamówiła trochę eleganc-
kich strojów. Wybacz mi moją bezceremonialność, ale wyglądasz trochę
prowincjonalnie. Nawet twoja spódnica na obręczach powinna być dwu-
krotnie szersza.
-
Większe obręcze wyglądają po prostu śmiesznie - powiedziała
Anna. Śmiesznie, ale nadzwyczaj kobieco i ładnie, pomyślała.
Matka chrzestna nie omieszkała przypomnieć Annie, Ŝe z Agnes nie
łączy ją właściwie Ŝadna rodzinna więź. Czy moŜna zatem liczyć na to,
Ŝe ciotka wprowadzi Agnes na salony, gdzie dziewczyna będzie miała
szansę poznać odpowiedniego kandydata na męŜa? Czy nie jest to zada-
niem jej, Anny? Och, jakby to było cudownie ubrać się w te modne stroje i
choć parę razy wystąpić w nich na londyńskich salonach.
„Wrócę. I oczywiście zastanę cię tutaj. Pamiętaj, Anno, Ŝe jesteś moja.
Duszą i ciałem". Te słowa huczały jej w głowie, jakby wypowiadał je
ktoś stojący obok. Przed rokiem padły z ust pewnego męŜczyzny w Elm
Court. To było dawno, dawno temu. I daleko stąd. Nie wrócił. Mam do-
piero dwadzieścia pięć lat, pomyślała Anna..i doprawdy, tak mało rado-
ści zaznałam w Ŝyciu. Prawie wcale... Poza tym nie zamierzałam szu-
kać męŜa. Nie, nigdy nie wyjdę za mąŜ, cóŜ więc szkodzi, jeśli się trochę
zabawię...
-
MoŜe masz rację - rzekła, wstając. - Sprawię sobie parę nowych stro-
jów, Ŝeby nie przynieść ci wstydu, gdy raz czy dwa będę ci towarzyszyć.
-
O BoŜe, moje dziecko - westchnęła matka chrzestna. - Jesteś tak
ładna, Ŝe trudno byłoby się ciebie wstydzić. Ale moda to rzecz bardzo
waŜna. Chodź. - Wsparła się o jej ramię i ruszyła w drugi koniec sali.
-Kujmy Ŝelazo póki gorące, zanim opadną cię wątpliwości.
Agnes stała w pąsach, oczy jej błyszczały, choć wykrzykiwała jed-
nocześnie, Ŝe nie potrzebuje aŜ tylu strojów. Madame Delacroix obsta-
wała jednak przy swoim: dla młodej damy z jej sfery, która zaczyna by-
wać w wielkim świecie, strój jest rzeczą pierwszorzędnej wagi.
Anna cieszyła się z całego serca radością siostry. Agnes miała
osiem---naście lat i od dwóch lat była w Ŝałobie - najpierw po śmierci
mamy, potem taty. Długo Ŝyli w ubóstwie i Agnes nie miała zbyt wielu
powodów do radości.
- Moje dziecko - powiedziała do Agnes lady Sterne - nie moŜesz
przecieŜ pokazać się kilka razy w tej samej sukni. Madame zna się na
rzeczy. Ponadto ściśle stosuje się do moich instrukcji. No, a teraz kolej
na Annę.
Lady Sterne zapowiedziała, Ŝe pokryje wszystkie koszty związane z pa-
romiesięcznym pobytem sióstr w Londynie. Ziszczą się jej marzenia, oznaj-
miła, gdy będą jej towarzyszyły dwie młode damy, które wprowadzi
w świat. Nie miała własnych dzieci. Anna przywiozła ze sobą trochę pie-
niędzy - Wiktor nalegał na to, albowiem, jak twierdził, upłynie sporo lat,
zanim doprowadzi majątek do kwitnącego stanu.
A moŜe nigdy mu się to nie uda, jeŜeli... - Anna odrzuciła od siebie
te czarne myśli. Postanowiła, Ŝe przez te dwa miesiące nie będzie się tym
trapić. Zamierzała odpocząć, oderwać się od wszystkiego, co przykre.
Oznajmiła swojej matce chrzestnej, Ŝe będzie zapisywać kaŜdy grosz,
jaki ciotka wyda na nią i Agnes; będzie to poŜyczka, którą spłaci, kiedy
tylko będzie mogła.
Tak czy owak, stało się: madame Delacroix wzięła ją w obroty. Zdjęła
miarę, obracała, kłuła szpilkami, drapując fałdy sukni. Jednocześnie
6
7
omawiała z dwiema innymi klientkami rodzaje materiałów, ozdoby, halki,
wykończenia stanika, zapięcia, rozpięcia. Wszystko to wprawiało Annę w
oszołomienie. Zasznurowano ją znacznie mocniej, niŜ do tego przy-
wykła, i z pewnym zakłopotaniem, ale i fascynacją patrzyła na swoje
piersi - dzięki gorsetowi uniosły się, stały się pełniejsze i bardziej ko-
biece. Obręcze do sukni, które dopasowała krawcowa, były tak duŜe, iŜ
Anna obawiała się, Ŝe nie przejdzie przez drzwi.
Wszystko to sprawiało jej jednak ogromną radość.
Jakie to cudowne, myślała, czuć się młodą i wolną. Bo w gruncie rze-
czy nie zaznała ani jednego, ani drugiego. Młodość jakby ją ominęła. Co
do wolności... no tak. Gdyby on wrócił z Ameryki, tak jak przysięgał...
Nie chciała przecieŜ być wolna przez całe Ŝycie, tylko przez parę
miesięcy! Na pewno nie będzie miał jej tego za złe - zdecydowała.
Wspaniałe uczucie - przez całe dwa miesiące sycić się młodością i
wolnością.
-
Bądź pewna, moje dziecko - powiedziała lady Sterne, gdy wy-
bieranie sukien dobiegło końca - Ŝe ani się obejrzysz, a będziesz czuła
brzemię lat. Miałaś cięŜkie Ŝycie i bez reszty poświęciłaś się rodzinie.
Teraz nadszedł twój czas. Nie jest jeszcze za późno. Przebóg, zamie-
rzam znaleźć ci pierwszorzędnego męŜa, jedynego w swoim rodzaju.
-
Wystarczy, jeśli zabierzesz mnie na parę balów i koncertów, cio-
ciu. - Anna roześmiała się. - Nie zapomnę ich do końca Ŝycia. MąŜ nie
jest mi potrzebny.
-
Tam do licha! - burknęła gniewnie matka chrzestna.
-
Chciałbyś, Teo, Ŝebym pokazał się w towarzystwie do połowy
obnaŜony? - zapytał.
-
Nie, w Ŝadnym razie, chłopcze - odrzekł lord Quinn. Łyknął so-
lidny haust brandy i przez parę chwil rozkoszował się jej smakiem.
-
Sporo czasu spędziłem w ParyŜu i wiem, jak ubierają się tam męŜ-
czyźni i jak się zachowują. O ile mi wiadomo, nawet tutaj masz reputację
eleganta wyprzedzającego modę. Na szczęście równieŜ opinię celnego
strzelca i wytrawnego szermierza i nie moŜna cię podejrzewać...
-
Słucham? - Siostrzeniec lekko zmruŜył oczy. - Co mianowicie
mógłby ktoś podejrzewać?
Jego wuj uśmiechnął się nieznacznie i z błyskiem uznania w oczach
zmierzył go od stóp do głów. Przyglądał się z rozbawieniem jego
upu-drowanym włosom, zwiniętym równo w dwa wałki po obu stronach
głowy, z tyłu zaś, na karku, związanych w węzeł ozdobiony czarną
jedwab-ną wstąŜką tworzącą kokardę. Popatrzył na jego ładną,
upudrowaną z lekka, skupioną twarz, cienką warstwę róŜu na policzkach
i mały czarny pieprzyk. Ciemnoniebieski jedwabny surdut,
oblamowany srebrną materią, wyhaftowany srebrną nicią i
odpowiednio usztywniony leŜał nienagannie. Srebrna kamizelka
zdobiona błękitem, obcisłe szare plu-dry do kolan, białe pończochy,
pantofle ze srebrnymi sprzączkami na wysokich czerwonych obcasach
tworzyły harmonijną całość. KsiąŜę Harndon był niewątpliwie
uosobieniem paryskiego szyku. U jego boku wisiała szpada z rękojeścią
wysadzaną drogocennymi szafirami. Broń, trzeba przyznać, dodawała
mu godności i wyróŜniała spośród innych.
- Nie odpowiem ci, mój chłopcze, na to pytanie - odparł lord Quinn
po dłuŜszej chwili milczenia - albowiem ostatnia rzecz, o jakiej marzę,
to zginąć z twojej ręki. Postąpiłeś bardzo uprzejmie, Ŝe dziś wieczór tak
wcześnie opuściłeś klub. Dzięki temu goście będą mieli o czym rozma
wiać przez resztę nocy - zachichotał. - Ten wachlarz, Luke. Na rany
Boga, gotów jestem przysiąc, Ŝe Jessop na widok wachlarza w twoim
ręku połknął porto razem z kieliszkiem.
-
O ile pamiętasz, Teo - powiedział Luke z powagą, wachlując się
nieprzerwanie - bardzo niechętnie wyjeŜdŜałem z ParyŜa. To ty mnie do
tego namówiłeś. Ale, do diabła, nie próbuj zrobić ze mnie typowego
angielskiego dŜentelmena. Nie zamierzam łazić po mojej posiadłości
w byle jakim surducie, hodować psów ani trzymać krótko słuŜby. Nie
będę pił angielskiego piwa ani miotał angielskich przekleństw. Nie licz
na to.
-
Przestań - rzekł wuj zaskakująco powaŜnym tonem. - Jeśli na-
mawiałem cię, Ŝebyś wrócił do domu, to tylko dlatego, Ŝe pod twoją
- Na Boga, dziś wieczór zadziwiłeś wszystkich
-
rzekł lord Teodor
Quinn, klepiąc się z zachwytem po udach. Siedział w fotelu, w bibliotece
swego siostrzeńca; powiedział te słowa, rzecz jasna, po wyjściu ka-
merdynera, który podał mu szklankę brandy. Lord roześmiał się serdecz-
nie. - Wachlarz. Ludzie po prostu oniemieli.
Lucas Kendrick, ksiąŜę Harndon, stał, opierając się o marmurowy
gzyms kominka. Uniósł w górę wachlarz, o którym mówił wuj; niewiel-
kie cacko z kości słoniowej i złota. RozłoŜył go i zaczął z wolna wa-
chlować sobie twarz.
- SłuŜy do chłodzenia czoła, gdy w pokoju jest za ciepło - powie
dział. - Bardzo praktyczna rzecz, drogi wuju.
Wuj był w dobrym nastroju, skory do Ŝartów. Roześmiał się ponownie.
- Daruj sobie, Luke, to zwykły rekwizyt, jak puder, róŜ i czernidło.
8
9
1
nieobecność wszystko w Bowden Abbey chyli się ku upadkowi, popada
w ruinę. Nie wiesz, co to odpowiedzialność.
-
A moŜe - zaczął lodowatym tonem ksiąŜę Harndon - guzik mnie
obchodzi to całe Bowden Abbey i ludzie, którzy tam mieszkają? Przez
ostatnie dziesięć lat świetnie dawałem sobie bez nich radę.
-
Nieprawda, chłopcze. Znam cię lepiej niŜ inni i nie zmyli mnie
twój chłód. Zachowaj go dla kobiet, które wciągasz do swojego łoŜa,
albo dla kogoś, kto cię zniewaŜy. Dobrze wiem, Ŝe Lukę sprzed dziesię-
ciu laty to ten sam Luke, którego widzę przed sobą. Obchodzi cię to,
chłopcze. Poza tym kwestia poczucia odpowiedzialności. Jesteś od
dwóch lat księciem Harndon,
-
Nigdy o to nie zabiegałem - oznajmił Luke - i nie zaleŜało mi na
tym, Teo. George był starszy ode mnie i przed dziesięcioma laty się oŜe-
nił. - W jego głosie dało się wyczuć kpinę. - MoŜna było oczekiwać, Ŝe
dwa lata po ślubie, a osiem przed jego śmiercią przyjdzie na świat męski
potomek.
-
Przyszedł, ale martwy. Czy ci się podoba, czy nie, jesteś głową
rodziny, a oni cię potrzebują.
-
W dziwny sposób okazują tę potrzebę - rzekł Luke, wachlując się
powoli. - Robię to tylko dla ciebie, Teo. Gdyby nie ty, nie interesowałoby
mnie to, czy Ŝyją, czy pomarli. A jeśli są w potrzebie, to moja pomoc
stanie im kością w gardle.
-
NajwyŜszy czas, Ŝeby stare rany się zasklepiły - stwierdził wuj.
--NaleŜy przerwać to nieszczęsne, przedłuŜające się w nieskończoność
milczenie..Ashłey i Doris byli za mali i nie wolno ci obciąŜać ich odpo-
wiedzialnością. Twoja matka, a moja siostra... no tak, twoja matka jest
tak samo dumna jak ty, mój chłopcze. Co się zaś tyczy Henrietty...
-Wzruszył ramionami, wolał nie kończyć zdania.
-
Henrietta jest wdową po George'u - powiedział Luke z kamien-
nym spokojem.
-
Och - westchnął lord Quinn - źle, mój chłopcze, postąpiłeś, wy-
najmując ten dom, zamiast zamieszkać w swojej rezydencji w Harndon
House. Trochę to dziwnie wygląda, Ŝe ty mieszkasz tutaj, podczas gdy
tam mieszkają twoja matka matka, brat i siostra.
-
Wuju - zaczął Luk"e,wpatrującąc się w niego spod przymruŜonych
powiek - nie obchodzi mnie, co ludzie sobie o mnie pomyślą.
-
Wiem. - Lord Quinn zaczął czyścić swój monokl. - Ale ty nawet
nie raczyłeś ich odwiedzić.
Luke usiadł w końcu, zakładając eleganckim ruchem nogę na nogę.
OdłoŜył wachlarz i wyciągnął z kieszeni emaliowaną, wysadzaną drogi-
mi kamieniami tabakierkę. PołoŜył szczyptę tabaki na wierzchu dłoni i
zanim zabrał głos, wciągnął nosem solidną jej porcję.
-
Nie - rzekł. -1 nie jest mi do tego pilno. MoŜe pojadę tam jutro
albo pojutrze. A moŜe wcale.
-
JednakowoŜ przyjechałeś do domu - powiedział wuj.
-
Przyjechałem do Anglii - sprostował ksiąŜę. - Do Londynu. Być
moŜe kierowała mną ciekawość, moŜe chciałem zobaczyć, co tu się
zmieniło przez te dziesięć lat. A moŜe ParyŜ mi się znudził i miałem go
dość. A moŜe poczułem się zmęczony Angeliąue? Tymczasem ona przy-
jechała tu za mną. Wiesz o tym?
-
Markiza d'Etienne? - zapytał lord Quinn. - Swego czasu uzna-
wano ją za najpiękniejszą kobietę we Francji.
-
Tak, to ona. I w pełni zasługuje na taką opinię. Była moją kochanką
przez prawie pół roku. Dla mnie górna granica to trzy miesiące. Potem
kobieta staje się zaborcza.
Lord znowu zachichotał.
-
KaŜdy, drogi Teo, wie doskonale, Ŝe od ponad dziesięciu lat masz
tę samą kochankę.
-
Piętnastu - poprawił go wuj. - Ale ona nie jest zaborcza. Odma-
wia mi ręki, ilekroć rusza mnie sumienie i ponownie się oświadczam.
-
Wzór doskonałości kobiecej - osądził Luke.
-
Wrócisz do Bowden? - zapytał lord od niechcenia.
-
Jesteś świetnym spiskowcem, mój drogi. Najpierw jeden mały
krok, potem drugi i pomalutku twoja ofiara zrobi wszystko, czego od
niej Ŝądasz. Nie, nie do Bowden. Nie mam ochoty tam wracać. Nic mnie
nie wiąŜe z tym miejscem.
-
Mimo to - ciągnął wuj - te włości naleŜą do ciebie, Luke. Los
wielu ludzi jest w twoich rękach, a wieść głosi, Ŝe nie dzieje się tam za
dobrze. Koszty dzierŜawy są wysokie, zarobki niskie. Farmerzy z oko-
licznych wsi Ŝyją w nędzy.
KsiąŜę Harndon, znowu wachlując twarz, utkwił w lordzie lodowaty
wzrok.
- Przed dziesięcioma laty - zaczął - moja własna rodzina... ob
wołała mnie mordercą. Miałem dwadzieścia lat i byłem naiwny jak...
proszę cię, wuju, dokończ. Jak moŜe nie być naiwny ktoś, kto ma dwa
dzieścia lat? Byłem zmuszony do ucieczki i wszystkie moje błagalne
listy poczta zwracała nietknięte. śadnej odpowiedzi. Nie miałem gro
sza przy duszy. Szedłem przez Ŝycie całkiem samotnie, oprócz ciebie
nikt z rodziny nie podał mi ręki. I ja mam wracać, by uporządkować
ich sprawy?
10
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl