[ Pobierz całość w formacie PDF ]
REXANNE BECNEL
NIEODPARTY I NIEZNOŚNY
Dla wspaniałych mężczyzn:
Phila, Harveya, Bobby'ego, Oscara, Gienna, Rene i Mo
PROLOGBoston, kwiecień 1827
On żyje!
Marshall Byrde wpatrywał się w list, który trzymał w dłoni. Kruchy kwadrat pergaminu pożółkł od czasu, kiedy został wysłany do jego matki. Miejscowość i data, Londyn 1798, oraz podpis, Cameron Byrde, byty wyraźne.
A krótka wiadomość nie pozostawiała wątpliwości - całe życie Marshalla było naznaczone kłamstwem.
Ożeniłem się, przeczytał na głos Marshall i usłyszał te słowa jak gdyby ojciec, którego nigdy nie poznał, sam je wypowiedział. W cichym salonie matki odczytywał okrutne wyznanie, które przed dwudziestoma dziewięcioma laty Cameron Byrde przesłał Maureen MacDougal Byrde. Tym razem jestem związany prawdziwym małżeństwem, więc nie dołączę do ciebie w Ameryce.
Reszty nie mógł odczytać; zbyt mocno drżała mu ręka. Ten człowiek żyje. Jego ojciec, którego nazwisko zawsze nosił z dumą, nie zmarł na statku do Ameryki, jak utrzymywała matka.
Marshall zgniótł list w dłoni. Cameron Byrde żył i miał się dobrze. Rok po narodzinach swojego pierworodnego syna zamieszkał wygodnie z nową wybranką w Londynie, podczas gdy jego prawdziwa żona z dzieckiem z trudem radzili sobie w obcym kraju, na drugim krańcu świata.
Zerwał się na równe nogi i znów usiadł, bo od tego, co przeczytał, aż zakręciło mu się w głowie. Jak przez tyle lat matka mogła mówić o tym człowieku z taką miłością? Czcią? Jak mogła nadal go kochać? Mężczyznę, który ją porzucił?
Czy ojciec kiedykolwiek kochał matkę?
Wygładził zmiętą kartkę i wpatrywał się w wyblakłe litery, pochylone w lewo pismo, tak jak jego własne. Czy Byrde to ich prawdziwe nazwisko?
Krew zaszumiała mu w uszach i poczuł, jak pulsowanie tępego bólu głowy, który przez cały dzień leczył, znów narasta. Wczoraj pochował swą ukochaną matkę. Przyjechał z Waszyngtonu zbyt późno, by się z nią pożegnać, więc ostatniej nocy cicho i rozpaczliwie się upił; oprócz niej nie miał żadnej rodziny.
Dziś dojrzał do tego, by przejrzeć jej osobiste rzeczy. Wszystko to należało teraz do niego, czy chciał tego, czy nie.
Uniósł głowę i spojrzał na schludny salon z wytapetowanymi ścianami i starannie ustawionymi meblami. Ten dom zbudował dla matki zaledwie cztery lata temu, z zysków ze swego ostatniego meczu bokserskiego. Zasługiwała na ten dom i wszystko, co najlepsze. Lecz gdy chciał, by przeniosła się do okazalszej siedziby, gdzie obecnie mieściło się jego przedsiębiorstwo budowlane, odmówiła.
„Moim domem jest Boston”, powiedziała. Pozostała tutaj, żyjąc jego odwiedzinami.
Ogarnęło go poczucie winy. Cztery dni temu matka oczekiwała jego wizyty, ale on odkładał wyjazd, bo miał kłopoty z nowym budynkiem, który wznosił dla towarzystwa handlowego. Gdy wreszcie przybył do Bostonu, zobaczył zawiązaną na kołatce u drzwi czarną wstęgę i przyczepione pod nią zawiadomienie o pogrzebie.
Jego ukochana matka zmarła we śnie.
„Odeszła do twojego ojca - ze łzami w oczach powiedziała mu jej przyjaciółka, pani Sternot. - Wreszcie razem, niech Bóg ma w opiece ich dusze”.
Tylko że Cameron Byrde nie zmarł, przynajmniej nie wtedy, kiedy matka powiedziała, że zmarł.
Wciąż zdenerwowany i roztrzęsiony, Marshall zmusił się do przeszukania małego haftowanego puzderka na listy i inne kobiece drobiazgi. Czy ten mały przedmiot krył przed nim jeszcze inne sekrety życia matki?
Znalazł kilka gazetowych wycinków o dokonaniach jej syna: o pierwszych meczach bokserskich, przecinaniu wstęg i innych wydarzeniach związanych z jego przedsiębiorstwem budowlanym. Znalazł również swoją podobiznę, narysowaną, gdy był małym chłopcem. Rysunek podarował matce jeden z jej pracodawców. Znalazł jeszcze dwa inne listy od ojca - i żadnego aktu małżeństwa.
Teraz widział dobrze, co wydarzyło się przed wieloma laty. Niewinna młoda kobieta zakochana w łajdaku. Gdy okazało się, że jest w błogosławionym stanie, Cameron Byrde zgodził się ją poślubić. Lecz łobuz, zapewne szybko, pożałował swej propozycji i wysłał ją do Ameryki z obietnicą, że niebawem do niej dołączy.
Tyle że nigdy tam nie dotarł. Sto funtów w amerykańskim banku i Cameron Byrde pozbył się odpowiedzialności za nią i za ich dziecko.
Maureen została sama, ciężarna i bez rodziny lub przyjaciół, którzy mogliby jej pomóc.
Marshall drżącą ręką przeganiał włosy. Nic dziwnego, że kłamała, iż jest wdową. Musiała kłamać jemu i wszystkim dookoła. Lepiej być biedną, lecz szanowaną wdową, niż nosić piętno kobiety niemoralnej. Pracowała całe życie, by wychować i wykształcić swojego ukochanego syna. Sprzątała, gotowała, pilnowała dzieci innych ludzi.
Nigdy nie wyszła powtórnie za mąż.
Wpatrywał się tępym wzrokiem w listy. Matka nie wyszła powtórnie za mąż, choć Marshall podejrzewał, że przynajmniej dwukrotnie proszono ją o rękę. Czy odmówiła dlatego, że wciąż czuła się żona Camerona Byrde'a?
Ta myśl doprowadziła Marshalla do wściekłości. Tak, matka go okłamywała, choć powinna dzielić tajemnice ze swym jedynym synem. Niech to diabli, przecież ten człowiek zniszczył jej życie! Skradł jej młodość i skazał na dożywotnią samotność.
Marshall zerwał się z krzesła, trzęsąc się z gniewu i ochoty, by uderzyć kogoś w twarz - kogokolwiek!
Ten samolubny łajdak zniszczył życie najłagodniejszej, najbardziej uroczej kobiety, jaka kiedykolwiek chodziła po tej ziemi. I przez niemal trzydzieści lat uchodziło to draniowi na sucho.
Lecz dłużej już nie będzie, poprzysiągł w duchu Marshall.
Teraz, gdy już nie było matki, nie wiedział, co ze sobą począć. Zagubiony, nie miał pojęcia, jak urządzi sobie życie bez niej. Lecz w głowie pojawił się już plan. Dwadzieścia dziewięć lat temu jego ojciec żył i teraz Marshall miał nadzieję, że nadal żyje. Ponieważ miał z tym człowiekiem rachunki do wyrównania.
Zanim on skończy z Cameronem Byrde'em, tchórzliwy drań będzie żałował, że nie zmarł przed wieloma laty.
1Mayfair, Londyn, maj 1827
Sara Palmer chciała umrzeć i uniknąć nastającego dnia. Pragnęła ukryć się przed niewątpliwie zbliżającą się awanturą, którą urządzi jej własna rodzina.
Ale ucieczka nie wchodziła w grę.
Jej matka nigdy by na to nie pozwoliła. Ani jej rozwścieczony brat, James. To on zatrzymał powóz lorda Penleya i wyciągnął ją z niego. Później wyzwał lorda na pojedynek. Na śmierć i życie, dodał.
Na śmierć i życie, w imię honoru najmłodszej siostry.
Sara mocno zacisnęła powieki, by przypomnieć sobie okropną scenę z ostatniej nocy. Po jej twarzy spłynęły dwie gorące łzy. James jeszcze raz uratował ją od następstw nieprzemyślanego zachowania, lecz nigdy przedtem nie posunął się tak daleko, by narazić dla niej życie.
Dzięki Bogu, ich ojczym, Justin St. Clare, hrabia Acton, był na miejscu i powstrzymał Jamesa przed spełnieniem groźby. Sara miała wielki dług wobec męża matki.
A więc tak odpłacasz im obu, jak dziecko chowając głowę pod prześcieradłami?
Ostrożnie i niepewnie Sara wyjrzała spod atłasowej narzuty, po czym zsunęła ją z siebie i usiadła z wysiłkiem. Jest dorosła i musi ponieść konsekwencje swojego czynu.
Rzadko wstawała wcześnie, toteż miejska rezydencja brata wydała jej się o tej porze nieco obca, gdy schodziła frontowymi schodami. Nie wezwała pokojówki, by pomogła jej się ubrać i teraz, gdy dotarła do holu, była z tego zadowolona. Dwie pokojówki, na które się natknęła, otwarcie gapiły się na nią, choć gdy Sara spojrzała na nie ze zmarszczonymi brwiami, szybko spuściły głowy.
Czy wszyscy wiedzieli, co zrobiła zeszłej nocy? Czy wiedzieli również, jak bliska była całkowitej zguby?
Przed pokojem śniadaniowym Sara stanęła, ponieważ uderzyła ją straszliwa myśl. Może oni sądzą, iż istotnie jest zgubiona?
Wzburzona przycisnęła palce do skroni. Czy nie uwierzyłaby w to, gdyby usłyszała taką samą opowieść o każdej innej młodej kobiecie z towarzystwa? Czy w wirze przyjęć, rautów i śniadań nie opowiadała, skryta za wachlarzem, takiej plotki wszystkim przyjaciółkom? Matka często powtarzała, że podejrzenie o niemoralność skazywało młodą kobietę równie nieodwołalnie, jak sam czyn. Teraz Sara to rozumiała.
Gdy wchodziła do pokoju śniadaniowego, dźwigała podwójny ciężar winy. Już wystarczająco ciążyło jej bezmyślne zachowanie, a jeszcze wstydziła się każdej niepochlebnej plotki, jaką kiedykolwiek podzieliła się ze swoimi niemądrymi przyjaciółkami.
Srogi wyraz twarzy Jamesa nie uspokoił jej sumienia. Ani też mina jej zwykle poczciwego ojczyma. Jednak najgorsza była obecność matki o tak wczesnej porze przy stole. Augusta Linden Byrde Palmer St. Clare nigdy nie wstawała tak wcześnie.
James na krótko zatrzymał na siostrze spojrzenie, po czym szybko je odwrócił.
- Usiądź, Saro. Proponuję, żebyś zjadła solidne śniadanie, bo masz przed sobą długi dzień.
Augusta odchrząknęła, przyciągając uwagę syna.
- Ja się tym zajmę, Jamesie. Ty i Justin zrobiliście, co do was należało, zeszłej nocy. Teraz moja kolej.
Serce podeszło Sarze do gardła. Matka ruchem ręki nakazała jej podejść do kredensu i wyłożonym na nim biszkoptom, szynce i lekko ściętym jajkom. Sara wzięła talerz i posłusznie napełniła go jedzeniem, które teraz wcale nie wydawało się smaczne. Cokolwiek ją czekało, zasłużyła na to. Przyjmie każdą karę z pokorą.
Wszyscy troje rozsiedli się po jednej stronie długiego stołu, więc gdy Sara usiadła po drugiej, czuła się jak w sądzie, gdzie za chwilę rozpocznie się odczytanie aktu oskarżenia. Jej matka, najwyraźniej główny sędzia, wsparła podbródek na złączonych dłoniach.
- Rozumiem, że mamy dwie możliwości do wyboru.
- My? - Sara wzięła to za dobry znak.
- Możesz albo za specjalnym zezwoleniem poślubić lorda Penleya... - Poślubić?!!
- Czy łaskawie pozwolisz mi skończyć? Sara przełknęła ślinę i pochyliła głowę.
- Tak, matko.
- Albo poślubić tego mężczyznę, albo natychmiast wyjechać z długą, wizytą do twojej siostry, do Szkocji.
Sara wbiła wzrok w swój talerz, w ciemnoczerwoną plamę dżemu malinowego. Istotnie, smutno było odkryć, że mężczyzna, którego ledwie wczoraj chciała poślubić, dziś stał się dla niej odpychający. Przy pierwszej przeciwności losu rozpuścił się jak lód przystawiony do płomienia i odsłonił tchórzliwą naturę.
Zarzuty Jamesa wobec niego były prawdziwe. Lord Penley był łowcą posagów - tak jak połowa męskiego towarzystwa. Prawie wszyscy mieli nadzieję na poprawę swego położenia poprzez korzystne małżeństwo. Lecz lord Penley przez hazard doprowadził swą rodzinę do ruiny. Jakby tego było mało, wymuszał pieniądze od zamężnej kobiety, z którą łączył go potajemny romans.
Właśnie to zraziło Sarę do niego najbardziej. Na myśl o swej własnej głupocie, Sara zadrżała ze wstrętu. Dlaczego nie potrafiła dostrzec niczego poza jego przystojną twarzą i czarującymi manierami? Przecież ona wcale go nie interesowała. Chodziło mu o jej pokaźny posag, który otrzymałby po ślubie. To dlatego tak gorąco namawiał ją, by z nim uciekła. A ona, ach, jaka głupia, uważała to wszystko za romantyczną przygodę.
Dziękowała Bogu, że jej brat w porę wybawił ją z tej sytuacji.
Sara westchnęła i podniosła wzrok.
- Wolałabym wyjechać do Olivii, do Szkocji.
Augusta uśmiechnęła się, lecz twarz Jamesa stawała się coraz bardziej gniewna.
- Jak szybko twoje zdanie o tym tchórzliwym sukinsynie...
- Jamesie! - Augusta zesztywniała. - Nie życzę sobie takiego języka w mojej obecności!
- Wybacz, matko, ale czy ci się to podoba, czy nie, Penley jest tchórzliwym... - Zacisnął szczęki z wściekłości. - Penley jest tchórzem - poprawił się, z trudem przełykając przekleństwo.
- Przyznaję to - wtrąciła Sara.
- Tak. Teraz to przyznajesz! - wykrzyknął James. - Ale czy chciałaś słuchać, gdy próbowałem ostrzec cię przed nim? Nie. Oczywiście, że nie.
Sara spuściła głowę i pozwoliła bratu się wykrzyczeć. Wszystko, co James mówił, było prawdą.
- A teraz jesteś zgubiona. Jeśli wieść o tej nieudanej ucieczce się rozejdzie, żaden godny szacunku mężczyzna nie będzie chciał się ubiegać o ciebie.
- Ona nie jest zgubiona - zaprotestowała Augusta. - Nie tak zupełnie. Może jest skompromitowana, lecz sądzę, że możemy ocalić jej reputację. No, Jamesie, dość tego. Sara wie, że źle postąpiła.
Dzierżąc stołowy nóż jak broń, James zaatakował szynkę na swym talerzu.
- Tak. Ona wie, że postąpiła niewłaściwie. Ale wiedziała też, że postępuje niewłaściwie, gdy w zeszłym miesiącu wymknęła się, by pójść do Vauxhall z panią Ingleside i resztą tej hulaszczej zgrai. Mówiłem jej, by tego nie robiła. Wiedziała, że postępuje niewłaściwie, gdy przed tygodniem wzięła udział w balu maskowym z tym wysportowanym towarzystwem z Mayfair. I wiedziała, że postępuje niewłaściwie, gdy wyślizgnęła się na ten nieszczęsny mecz bokserski w Cheapside. Za każdym razem wiedziała, że postępuje niewłaściwie - a to są eskapady, o których wiemy! Sara zawsze ulegała chwilowej zachciance, zamiast chwilę zastanowić się nad następstwami swoich uczynków.
Wiedziała, że James ma rację, lecz miała już dość jego tyrady.
- Podejrzewam, że ty nigdy nie popełniłeś błędu - warknęła.
- Zdarzało mi się popełniać błędy, nie zaprzeczę. Ale przynajmniej czegoś mnie one nauczyły - odparł James. Zwrócił się do matki: - Bóg wie, co ona zrobi w Szkocji. Powinnaś ją zmusić do poślubienia pierwszego mężczyzny, który się jej oświadczy - dodał pod nosem.
Augusta uśmiechnęła się tylko i poklepała go po ramieniu.
- Bądź pewien, Jamesie, że gdybym zmuszała swoje dzieci do małżeństwa, byłbyś od dziesięciu lat ożeniony i miał tyleż samo pociech. Nie martw się, Olivia dobrze się zatroszczy o Sarę. Pomiędzy Byrde Manor i Woodford Court znajdzie swojej młodszej siostrze tyle zajęć, by nie zdążyła wpaść w kłopoty. Poza tym zapominasz, jaki groźny potrafi być Neville, gdy wymagają tego okoliczności. Oboje z pewnością utrzymają Sarę w ryzach. - Po czym zwróciła na córkę krystalicznie błękitne spojrzenie, które ją zawsze mroziło. - Wiesz, że przebrałaś miarę, prawda?
Sara skinęła głową. Teraz to rozumiała. Wszyscy jej przyjaciele zawsze podburzali ją przeciwko Jamesowi. Nakłaniali ją do coraz większych głupstw, a ona niefrasobliwie przystawała na to, nie dostrzegając żadnego niebezpieczeństwa. Zawsze irytowały ją ograniczenia, narzucane przez układne towarzystwo, więc za każdym sezonem w mieście sprawdzała, jak daleko może się posunąć. Do tej pory jednak nie zastanawiała się nad konsekwencjami takiego postępowania. Nawet gdy pani Ingleside opowiadała o niełasce, w jaką popadła biedna panna Tinsdale, Sara nie przyjęła tego jako ostrzeżenia ani nie zauważyła złośliwości, która kryła się w zachowaniu tej kobiety. Zbyt była pochłonięta towarzystwem nowej, zabawnej przyjaciółki.
Oni wszyscy byli tacy jak lord Penley: samolubni, pazerni, podli. Wstyd jej było przyznać się, że była taka sama.
Dlaczego nie widziała tego wczoraj?
Teraz, w pełni sezonu, musi opuścić Londyn. Żadnych przyjęć, balów czy wieczorów w teatrze. I wszystkich tych pięknych sukien, które zamówiła, i nie zdążyła włożyć... Westchnęła.
Przynajmniej będzie ze swą przyrodnią siostrą Olivia, z jej mężem Neville'em i ich dziećmi.
Pochyliła się do przodu.
- Widzisz przed sobą odmienioną kobietę, matko. - Zignorowała niegrzeczne prychnięcie Jamesa. - Będę jak anioł - przysięgła. - Olivia i Neville nie będą się mieli na co skarżyć. Przysięgam.
Tylko dwa dni podróży statkiem, ale gdy Sara zeszła z pokładu „Skrzydeł mewy” w tętniącym życiem porcie Berwick - upon - Tweed, czuła, że zostawiła Anglię daleko za sobą. Powietrze było rześkie, słone i chłodne, więc włożyła nowy szkarłatny płaszczyk z szeroką pelerynką i sobolowymi mankietami i kołnierzem. Mogła zostać zesłana w głąb Szkocji za karę, lecz nie było powodu, by nosić włosiennicę i posypywać głowę popiołem.
- Kapitan posłał po powóz - powiedziała pokojówka Sary, gdy stanęły przy relingu. Nie była to Betsy, jej ukochana służąca. James zadecydował, że Sara potrzebuje do towarzystwa w podróży kogoś starszego i bardziej doświadczonego.
Skrywając niechęć, Sara zerknęła na strażniczkę o surowej twarzy.
- Tak, wiem. Mój drogi brat przygotował wszystko i dobrze zapłacił kapitanowi, by wykonał jego polecenia. I tobie także, jak widzę. - Protekcjonalnie spojrzała na Agnes, choć wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Nic nie mogła na to poradzić - dwa dni w niewesołym towarzystwie Agnes Miller pozbawiły ją cierpliwości. Bogu dzięki, że ta kobieta nie zostanie w Woodford Court, lecz zamierza udać się do Carlisle, by odwiedzić chorą matkę.
Agnes zmarszczyła tylko brwi i całkowicie ignorowała zły humor Sary. Chwilę później dwaj mężczyźni znieśli po trapie ich bagaż i złożyli liczne torby w solidnym, lecz wysłużonym powozie. Och, przecież nie będzie nikogo, kto by ją zobaczył lub robił uwagi, co do sposobu podróżowania, pomyślała Sara, gdy kapitan bezpiecznie ulokował ją w pojeździe.
Wiele głów odwracało się za Sarą, gdy zeszła ze statku na nabrzeże, lecz żadna nie była godna uwagi. Marynarze, robotnicy portowi, woźnice. W pobliżu był jeden czy dwóch dżentelmenów, ubranych jak należy w surduty i wysokie czapki bobrowe, lecz żadnej innej damy w zasięgu jej wzroku. Dla wszystkich wokół Sara równie dobrze mogłaby nosić flanelę, barchan i chodaki.
Po czym przyznała przed sobą, że takie rozumowanie jest małostkowe i zawstydzona opadła na mocno wytarte poduszki. Zaczynała się niebezpiecznie upodabniać do Caroline Barrett, powszechnie uważanej za najgłupszą gęś w Londynie. Caroline potrafiła mówić wyłącznie o swoich strojach i wielbicielach.
A Sara zachowywała się tak samo głupio!
Wychyliła się i wyjrzała przez okno powozu.
- Dziękuję, kapitanie Shenker! - zawołała wesoło. - Bardzo się pan troszczył o moją wygodę i doceniam pańską uprzejmość.
Kapitan, zaskoczony nagłą zmianą jej nastroju, ukrył zdziwienie za szerokim uśmiechem.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panienko. Doprawdy przyjemność. - Uchylił przed nią czapki. - Mam nadzieję, że podróż do Kelso będzie przyjemna i wygodna.
Marshall Byrde słuchał tej rozmowy zza obładowanej karety. Tylko że teraz był Marshallem MacDougalem - użył ponownie panieńskiego nazwiska matki, jak kiedyś, na turniejach bokserskich.
Przechylił głowę w bok. Jego ciekawość wzbudził melodyjny głos tej kobiety i fakt, że kapitan wspomniał o Kelso. On także tam zmierzał, ponieważ matka czasami wspominała o tym miejscu.
Po bezowocnych poszukiwaniach ojca w Londynie, doszedł do wniosku, że jeśli matka pochodziła z Kelso, ojciec także mógł tam mieszkać. Może kobieta w powozie wiedziała coś, co będzie dla niego ważne? Coś, co przyspieszyłoby zniechęcająco powolne poszukiwanie tego drania, Byrde'a?
Marshall spędził miesiąc na morzu, dziesięć dni w Londynie i jeszcze kilka dni w drodze do Szkocji. Dowiedział się tylko, że choć listy ojca zostały wysłane z Londynu, człowiek ten nie urodził się tam, nie ożenił i nie został pochowany. Ani, jak utrzymywali detektywi, których Marsh zatrudnił, nie mieszkał tam teraz.
Matka, tak powściągliwa w opowieściach o swoim życiu w rodzinnym kraju, niewiele powiedziała mu o ojcu. Marshall wiedział tylko, że Maureen MacDougal kochała Camerona Byrde'a i że on nie odwzajemniał jej miłości.
Marshall zdecydował się więc rozpocząć poszukiwania w rodzinie ze strony matki. Tylko że tym razem zamierzał być mądrzejszy. Chciał przeniknąć do towarzystwa i obnosić się ze swym bogactwem. Dlatego przybył do Berwick - by kupić elegancki powóz z okazałym zaprzęgiem koni, a także ognistego wierzchowca. Chciał się dostać do socjery Kelso, podczas gdy jego nowy przyboczny miał zaprzyjaźnić się ze służbą. Marsh był pewien, że odpowiedź na jego pytanie kryje się na Nizinie Środkowoszkockiej.
A teraz nadarzała się sposobność, by czegoś się dowiedzieć.
Tyle tylko, że stangret strzelił z bicza i ciężko wyładowany pojazd ruszył z doku do miasta. Zawiedziony Marsh zmiął w ustach przekleństwo.
- Jak długo jeszcze? - ponaglił Duffa, swego nowego służącego. - Musimy ruszać w drogę.
Chudy chłopak spojrzał z wyrzutem.
- Muszę wymienić te zerwane lejce; zajmie to około kwadransa, wielmożny panie.
Marsh skrzywił się, ale zaraz dostrzegł mężczyznę, patrzącego za oddalającym się powozem i oczy mu się zwęziły. Może nie wszystko stracone.
- Wybaczy pan - powiedział, i podszedł do mężczyzny, który stał na szeroko rozstawionych nogach jak marynarz i nosił czapkę kapitana. - Czyżbym usłyszał, że ktoś wspomina Kelso?
Mężczyzna obrzucił go spojrzeniem.
- Jest pan Amerykaninem, prawda?
Marsh odpowiedział szerokim przyjaznym uśmiechem.
- Przyznaję się do winy. Zapali pan? - Wyciągnął ozdobną szkatułkę starannie zwiniętych krótkich cygar.
Gdy kapitan uniósł z uznaniem krzaczaste brwi, Marsh tłumaczył:
- Jestem tutaj w interesach. Pierwszy raz w Szkocji, i jadę do Kelso. Dlatego zapytałem.
Kapitan wziął jedno cygaro i powąchał je.
- Tytoń wirginijski czy kubański?
Marsh uśmiechnął się lekko.
- To specjalna mieszanka, zrobiona na zamówienie.
Po piętnastominutowej rozmowie zdobył trzy wiadomości. Choć MacDougalowie są szkockimi góralami, spotyka się ich także na nizinie; drogą do Kelso lepiej nie jechać po zmroku; a młoda kobieta w powozie to Angielka, ale zbyt piękna i za bardzo rozpieszczona, by wyszło jej to na dobre.
- Nadzwyczaj ujmująca panna. Ale kosztowna.
Marsh myślał o tym, gdy popędzał parę gniadoszy do ciągłego biegu. Od śmierci matki nie miał kobiety, a teraz przyłapał się na myśli o kobiecym ciele. Mało prawdo...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]