[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wojciech Bedy�skiBagno P�on�ceAutor pisze o sobie:Wojciech Bedy�ski, lat 18: absolwent I SLO "Bednarska" (matura 2003), obecniestudent I roku etnologii i antropologii kultury na Wydziale Historii UW, gdzietrafi� w ko�cu po zdaniu egzamin�w na: etnologi�, histori�, kultur� antyczn� iarcheologi�. Z urodzenia romantyk, z zami�owania historyk, etnolog, podr�nik,"g�ral" i pisarz. Irlandczyk z wyboru. Pisze "od zawsze", ale do tej pory dlasiebie.��mier� i Otch�a� str�conow bagno p�on�ce,A bagno p�on�ce � to �mier� wt�ra!I str�cony jest w bagno p�on�ceKa�dy, kt�ry nie znalaz� siebieZapisanego w Zwoju �ycia�(Apokalipsa �w. Jana, 20, 14-15)�Nie mo�na uciec od samego siebie przenosz�c si� z miejsca na miejsce...�Od Autora:Pomys� napisania niniejszego opowiadania zrodzi� si� w czasie rozmowy, jak�przeprowadzi�em z moim przyjacielem Jackiem Kopciem podczas d�ugiej drogipowrotnej poci�giem z Pary�a do Warszawy. Jechali�my wtedy 26 godzin wstandardowych warunkach drugiej klasy i z braku lepszego zaj�cia wymy�lali�myparodie r�nych ksi��ek i film�w. Mi�dzy innymi sparodiowali�my �Morderstwo wOrient Expressie�. Powsta� z tego do�� specyficzny i zabawny horror, kt�ryzapewne otrzyma�by w recenzji jedn� gwiazdk� z pro�b� recenzenta o dodaniespecjalnych kategorii oceniania dla tego typu bzdur. Niemniej jednak ta naszazabawa sta�a si� inspiracj� do napisania opowiadania. Z pocz�tku zdecydowa�emnie zmienia� tytu�u, jaki nadali�my wtedy naszej radosnej tw�rczo�ci (�Poci�gMi�sa�), ale po tym jak praca zmieni�a diametralnie sw�j pierwotny charakter,postanowi�em jednak dokona� zmiany. Odpowiedniego cytatu dostarczy�a miApokalipsa �w. Jana.Ma�e pomieszczenie sprawia�o wra�enie przytulnego, ciep�ego saloniku w stylurokoko. Pokoik urz�dzony by� skromnie, ale gustownie. Po�rodku, na kwadratowym,czerwonym dywanie, sta� okr�g�y stoliczek z taboretem. Pod �cian�, obokolbrzymich rozmiar�w komody, z kt�rej wy�azi�y rzucone w bez�adzie, zapisaner�cznym pismem strony, przej�cie tarasowa� g��boki fotel z rze�bionymi wro�linne motywy nogami. Na stoliku, w niebieskim wazonie tkwi� pojedynczy kwiat,czerwona r�a. Obok wazonu, na stosie kartek, le�a� n� do ci�cia papieru. Wzrokprzykuwa�y masywne, drewniane drzwi. Zastanawiaj�cy by� natomiast brak okien. Wk�cie sta� te� stary, ozdobny zegar, s�u��cy jednak najwyra�niej tylko dodekoracji, gdy� brakowa�o mu wskaz�wek. W pomieszczeniu, o�wietlonym jedynieblaskiem p�on�cych na komodzie pi�ciu �wiec, panowa� p�mrok.Na taborecie siedzia� wyprostowany, wyra�nie spi�ty m�czyzna, kt�rego wiektrudno by�o odgadn��. Nie wygl�da� ju� jednak m�odo. Wpatrzony w kwiat, uchwytemno�a do ci�cia papieru nerwowo rysowa� na stole k�eczka. Naprzeciwko niego,rozparty wygodnie w fotelu spoczywa� starszy, szpakowaty pan, za�o�ywszyswobodnie nog� na nog�. D�uga, czarna peleryna sp�ywa�a mu do kolan. Zdj�tyuprzednio cylinder le�a� na dywanie. Okulary, kt�re ton�y w bujnym zaro�cie,kry�y bardzo ciekawe zjawisko. M�czyzna mia� bowiem, jak si� zdawa�o, jedno okozdecydowanie ciemniejsze od drugiego. Ponadto szarozielone oko, w odr�nieniu odniebieskiego, nie mia�o �renicy. Na twarzy jegomo�cia malowa�o si� skrajneznu�enie. Najwyra�niej nie podziela� zdenerwowania swego towarzysza. Po d�u�szejchwili milczenia grobow� cisz� przerwa� pan z fotela:- Wi�c co Pana tu sprowadza, panie...?- Ogeretl, nazywam si� Ogeretl. � nerwowo wyja�ni� pan zza stolika.- No w�a�nie. � powiedzia� pan z fotela, obrzucaj�c m�odszego przeszywaj�cymspojrzeniem swoich oczu. � Wi�c dlaczego pan tu jest? Szczerze m�wi�c niespodziewali�my si� pana. Jak pan tu trafi� i sk�d pan przybywa?- Przyjecha�em poci�giem.- Ach tak... A sk�d pan wyruszy�?- Z Solitasville.- Hmmm... daleko. Przejecha� pan niema�y kawa� drogi tym poci�giem. Mo�e mi pandok�adnie opowiedzie� o przebiegu tej podr�y?- Tak. Postaram si�, cho� niekt�re szczeg�y ju� wylecia�y mi z pami�ci. Inneza�, jak przypadkowe liczby, nazwy i imiona pami�tam doskonale.Na dworcu zjawi�em si� kilka minut przed po�udniem. Zegar na peronie wskazywa�,z tego co pami�tam, dok�adnie 11:50. Id�c grz�z�o si� w resztkach topniej�cego�niegu. Zima mia�a si� ku ko�cowi. Z pobliskiego zagajnika dolatywa� weso�y�wiergot ptak�w. Poci�g do Gaudiumville mia� planowo odjecha� o 12:00, alesp�ni� si� o ca�y kwadrans z powodu awarii lokomotywy. Trzeba j� by�o wymieni�.W tym czasie wzd�u� tor�w ustawiali si� wci�� nowi podr�ni. By�y tam kobiety zdzie�mi, samotni m�czy�ni, para staruszk�w, dostrzeg�em nawet kilku ksi�y.Wida� wybierali si� na jaki� zjazd seminaryjny. Gdy w ko�cu podstawili poci�g,ludzie rzucili si� do wej�� w�a��c sobie nawzajem na g�ow�. Chcieli za wszelk�cen� by� pierwsi. Ja nie lubi� si� rozpycha� i jestem raczej cierpliwy, wi�cpoczeka�em, a� wszyscy wejd�. Dopiero po przekroczeniu drzwi zrozumia�em sw�jb��d. Ca�y wagon by� zat�oczony. Wszystkie miejsca siedz�ce by�y ju� dawnopozajmowane, nawet na korytarzu ci�ko by�o nog� postawi�. �Trudno� � pomy�la�emsobie � �jak ruszymy trzeba si� b�dzie przej�� i poszuka� dla siebie miejsca�. Wtym w�a�nie momencie rozleg� si� gwizd i poci�g powoli ruszy� . By� tobezpo�redni ekspres Solitasville � Gaudiumville, wi�c nie by�o szansy na to, �eludzie wysi�d� gdzie� po drodze. Wzi��em m�j skromny baga�, na kt�ry - opr�czprowiantu na drog� - sk�ada�y si� tylko cztery ksi��ki � �Kometa nad Dolin�Mumink�w�, �Giaur�, �Bracia Karamazow�, oraz �Pianista�, i ruszy�em. Klucz�cw�r�d pal�cych przy otwartych oknach os�b, szed�em przez korytarz i zagl�da�emdo ka�dego przedzia�u. Gdy dobrn��em do ko�ca wagonu, w oknie zobaczy�emoddalaj�ce si� ostatnie zabudowania Solitasville. Nigdy nie lubi�em mojegomiasteczka. Przeciwnie � za wszelk� cen� stara�em si� z niego wyrwa� iwykorzystywa�em ka�d� nadarzaj�c� si� okazj�, by to uczyni�. Ale tym razem co�mnie zabola�o na widok nikn�cych w oddali ma�ych domk�w z czerwonymi dach�wkami- takich spokojnych i bezpiecznych.Nigdy nie zdecydowa�bym si� na bezpowrotny wyjazd, na przeprowadzk� na sta�e.Zawsze jaka� niewidzialna si�a ci�gn�a mnie z powrotem w te ciche uliczki,kt�rymi mo�na spacerowa� przez ca�y wiecz�r s�uchaj�c muzyki p�yn�cej zpobliskiej kawiarenki; do tych �aweczek w parku, gdzie sp�dzi�em wiele godzinnad wci�gaj�cymi ksi��kami; do mostu nad rzeczk� Tseeneb, sk�d obserwowa�emp�yn�ce pod pr�d pstr�gi. Teraz po raz pierwszy opanowa�o mnie wra�enie, �etrac� te pi�kne chwile bezpowrotnie, �e ju� nigdy nie uda mi si� ich odtworzy�.Po chwili nostalgicznych rozmy�la� przypomnia�em sobie, �e do Gaudiumville jad�po to, by by�o mi lepiej; by wreszcie odnale�� sens w moim bezsensownym �yciu,jak dot�d polegaj�cym wy��cznie na czytaniu bez zrozumienia, na s�uchaniu muzykibez jej czucia, na obserwowaniu pstr�g�w bez znajomo�ci ich smaku. Chcia�em wko�cu zazna� nieco rado�ci, wyj�� poza m�j w�asny, zamkni�ty i ograniczony�wiat, zobaczy� jak toczy si� �ycie poza moim miasteczkiem. Nie by�em nigdy wGaudiumville, ale s�ysza�em o nim wiele dobrego. Jest to du�o wi�kszemiasteczko, ma jednak zdecydowanie mniej mieszka�c�w od naszego. Domy s� tam�adniejsze, ulice szersze i czystsze. W centrum jest ma�y placyk, na kt�rymro�nie olbrzymi d�b, kt�rego ga��zie si�gaj� ponad dachy otaczaj�cych go dom�w,przybieraj�c kszta�t p�aszcza okrywaj�cego ca�e miasteczko. Przeczyta�em o tymwszystkim w przewodniku, nie znam jednak �adnego cz�owieka, kt�ry by tam by�.W ko�cu oderwa�em wzrok od okna, za kt�rym miga�y ju� tylko obrazy podmiejskichp�l. Spojrza�em ostatni raz na otaczaj�ce Solitasville g�ry Sivelapluc iotworzy�em drzwi do nast�pnego wagonu. Z pocz�tku uderzy�o mnie �wiat�o, kt�regoby�o tu zdecydowanie wi�cej. Potem dostrzeg�em numer wagonu � 1. Pomy�la�em, �eto zabawne. Je�li ten wagon ma numer pierwszy, to poprzedni musia� by� wagonem�0�, bo pami�ta�em, �e na peronie ustawi�em si� na pocz�tku poci�gu. Nie mia�emjednak ochoty zawraca� i przeciska� si� jeszcze raz przez t�umy na korytarzu,�eby to sprawdzi�. W nowym wagonie by�o du�o lu�niej. Nie musia�em ju� wdycha�opar�w z dziesi�tk�w papieros�w palonych przez ludzi w w�skim przej�ciu. By�ospokojnie, czysto i przyjemnie. Pierwszy przedzia� by� jednak pe�en. M�czyzna ikobieta, otoczeni gromadk� ma�ych dzieci, obrzucili mnie nieprzychylnymspojrzeniem m�wi�cym dobitnie, �e nie jestem mile widzianym przybyszem.Przemkn��em wi�c obok udaj�c, �e nie interesuje mnie to, co si� dzieje w �rodku.W drugim przedziale siedzia�y trzy starsze panie, najwyra�niej babcie pi�tkidzieci, kt�re z wielkim wrzaskiem gania�y dooko�a ma�ego pomieszczenia, w�a��cniemal�e babciom na g�owy. Jedno z nich krzykn�o: �Oddawaj, to m�j samoch�d!�,drugie: �Babciu, ona mi zabra�a lalk�!�. Starsze panie ze stoickim spokojempatrzy�y w okno, za kt�rym mi�dzy ostatnimi p�atami �niegu wida� by�o ju� traw�i krokusy. Poszed�em dalej. Nie mia�em ochoty pyta� o miejsce, by potem przezca�� podr� nia�czy� rozwydrzone bachory, z kt�rymi babcie najwyra�niej niedawa�y sobie rady. W trzecim przedziale siedzia� ma�y ch�opiec i kiwa� g�ow� wtakt stukotu jad�cego poci�gu. Gdy us�ysza� kroki, odwr�ci� twarz w moj� stron�.P�aka�. Przez chwil� patrzyli�my sobie w oczy, po czym ch�opak wr�ci� dopoprzedniej czynno�ci, widocznie nie chc�c d�u�ej zauwa�a� mojej obecno�ci.Przez chwil� sta�em w drzwiach, potem odwr�ci�em si�, i z ci�kim sercemzajrza�em do czwartego przedzia�u. By�o tam wolne miejsce. Jedn� stron�okupowa�y dwie kobiety, z kt�rych ka�da mia�a po swojej prawej stronie koszyczekz niemowlakiem. Z drugiej strony siedzia�a pani z dw�jk� dzieci, oraz samotnakobieta ko�o czterdziestki. W�a�nie obok niej jedno miejsce by�o wolne. Spyta�emgrzecznie czy mog� usi���. Moje pyt...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WÄ…tki
- Start
- Bendinger Jessica Siedem Promieni, ebooki, Wersje , Bendinger Jessica, Siedem Promieni
- Benford Gregory - Centrum Galaktyki 03 - Wspaniała gwiezdna rzeka, ebooki, B, Benford Gregory
- Benford Gregory - Centrum Galaktyki 06 - Żeglując przez wieczność, ebooki, B, Benford Gregory
- Beginning Arduino Programming(1), Arduino, Ebooki
- Bez pozegnania - COBEN HARLAN, ebook txt, Ebooki w TXT
- Bedwynowie 02 - Niezapomniane lato, Ebooki, Mary Balogh, Bedwynowie
- Bedwynowie 06 - Przewrotny kusiciel, Ebooki, Mary Balogh, Bedwynowie
- Beverly Jo - Róże miłości, A-Nowe [ebooki], NOWE, , rtf
- Bedwynowie 08 - Niebezpieczny krok, Ebooki, Mary Balogh, Bedwynowie
- Bialy Golabek Z Kordoby Muza Kryminal, EBOOKI, sensacja, kryminał
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spaniele.keep.pl