[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dla
kochanego syna Collina ...
skończonego drania.
Złodziej ma wymówkę,
Gdy się sam sędzia kradzieży dopuszcza.
Shakespeare, ,,Miarka za miarkÄ™,
II, 2
Przekład Leona Ulricha
Nowy Jork, lipiec 1987
Apartament na najwyższym piętrze ekskluzywnego wieżowca tonął w mroku. N a tarasie kobieta i
mężczyzna, ubrani w czarne luźne kombinezony, przygotowywali się do złożenia
niekonwencjonalnej wizyty. Kobieta, trzymając wielki płócienny plecak, przyglądała się swemu
towarzyszowi, który dłonią w rękawiczce badał uważnie futrynę szklanych drzwi. Wreszcie trafił na
to, czego szukał - przewód systemu alarmowego. Sięgnął do plecaka i wydobył z niego szczypce
oraz zwój kabla, zakończonego z obu stron żabkami. Ponownie nachylił się nad przewodem. Powoli
i z wielką ostrożnością szedł jego śladem, dopóki nie napotkał źródła systemu. Delikatnie odłączył
przewód i zabezpieczył go żabką. Wziął do ręki szczypce, a kobieta mimowolnie wstrzymała
oddech, jakby w obawie, że za chwilę usłyszyalarm.
Gdy przeciął kabel, rozluźniła się. Zastanawiała się, dlaczego nie pozbyła się jeszcze tych
idiotycznych obaw? W ciągu kilku miesięcy tyle razy współdziałali najwyższy czas się
przyzwyczaić! Czyżby zapomniała, że może na nim polegać? Przecież on zawsze wie, co robi. Nie
mogła przestać myśleć o tym, co mówił, gdy wchodziła z nim w ten przeklęty układ. "Jeden
fałszywy krok może być ostatni". Tak powiedział... Spojrzała na wspólnika. Nadal nie potrafiła
wyjść z podziwu nad jego pewnością siebie. Ma chyba nerwy ze stali - myślała często. Właśnie
wyciągał z worka diament do cięcia szkła. Ostrożnie wyciął w szybie kółko na tyle duże, by
swobodnie sięgnąć do środka i otworzyć zamek.
- Dzięki Bogu, już po wszystkim - powiedziała kobieta i odetchnęła z ulgą widząc, jak mężczyzna
rozsuwa drzwi i wchodzi do mieszkania.
Odwrócił się do niej. Jego stanowcza, surowa twarz jaśniała w bladym świetle księżyca. Kosmyk
gęstych, ciemnych włosów opadał na czoło.
- Niestety, to dopiero początek - odparł niskim, głębokim głosem.
Z kieszeni kombinezonu wyjął dwie pary okularów noktowizyjnych i podał jedną kobiecie. Włożył
swoje i pokazał jej na migi, by zrobiła to samo. Wykonała polecenie i rozejrzała się. Pokój nagle
zapłonął niesamowitym, czerwonym blaskiem. Widzieli promienie podczerwone, krzyżujące się w
całym pokoju, zdradzieckie światło - niewidoczne bez okularów _ które mogłoby w każdej chwili
uruchomić elektroniczny system bezpieczeństwa. Reagowało na najmniejsze zmiany natężenia
światła, jakie nieuchronnie musiałyby nastąpić, gdyby włamywacze trafili na niewidzialnypro_
mień. Kobieta zatrzymała się w drzwiach, ciekawa, jak wspólnik oceni sytuację.
- Nie uważasz, że nie mamy szans? - mruknęła. Potrząsnął głową.
- To po prostu trudne zadanie. Idziemy?
- Chyba zwariowałeś! Nie ma dojścia ...
- Mylisz się - odparł szeptem. - Zawsze jest jakaś droga. Tyle powinnaś wiedzieć.
Wahała się przez chwilę.
- Myślisz, że damy radę? Uśmiechnął się.
- Jest tylko jedna droga i my nią pójdziemy. Westchnęła głęboko, po czym przytaknęła
niechętnie. Ostrożnie pokonywali przestrzeń zwinnymi krokami, to przeskakując promienie, to
czołgając się pod nimi, aż w końcu droga do sejfu, ukrytego za bezcennym obrazem Matisse'a w
przeciwległej ścianie, stała się całkowicie bezpieczna. Kobieta patrzyła, jak jej towarzysz przez
chwilę wodzi strumieniem światła po obrazie. Potem oddał jej latarkę, zdjął obraz ze ściany,
odwrócił go i położył na podłodze. Wyciął płótno z ram, zrolował je, a potem podał wspólniczce.
Wsunęła obraz do plecaka. Mężczyzna spojrzał na nią i ruchem głowy wskazał na sejf.
- Czas zabrać się do tego. , Kiedy skierowała światło na sejf, zamiast tradycyjnej tarczy zamka
szyfrowego, ujrzeli rzędy niewielkich przycisków. Mężczyzna sięgnął ponownie do plecaka i
wydobył z niego małe, prostokątne urządzenie z długim przewodem przypominające kieszonkowy
kalkulator. Drugi koniec kabla, zakończony sondą indukcyjną, przymocował miękką substancją tuż
pod tabliczką z przyciskami. Włączył przyrząd. Cyfry migotały dzikim blaskiem, podczas gdy
mikroprocesor błyskawicznie odszukiwał właściwą kombinację. Włamywacz szybko otworzył sejf i
wrzucił jego zawartość do worka przygotowanego przez wspólniczkę. Potem zamknął sejf, odłączył
swój sprzęt i pospiesznie ukrył go w plecaku. Cały bagaż umieścił bezpiecznie na plecach.
- Wynośmy się stąd - rzekł do kobiety i spuścił okulary na nos.
Prześlizgując się między promieniami, dotarli na taras. Podczas przygotowań do ucieczki zerknęła z
lękiem na ciężką linę, przeciągniętą między tarasem a dachem innego, oddalonego o kilkaset stóp,
drapacza chmur dzięki której się tu dostali. Chociaż w ciągu ostatnich kilku miesięcy robiła to wiele
razy i wiedziała dobrze, że sznur jest sprawdzony, wątpiła, czy kiedyś zdoła przywyknąć do tej
roboty. Jak można czuć się dobrze, kiedy życie wisi na przysłowiowym włosku pięćset stóp nad
ziemią? Przechyliła się przez barierkę i spojrzała w dół na migoczące światła centrum Manhattanu.
W innych okolicznościach z pewnością podziwiałaby piękny widok, ale w takiej chwili... ,,Jeden
fałszywy krok może być ostatni". Te słowa wciąż rozbrzmiewały w jej głowie. Jedno niewłaściwe
posunięcie może kosztować życie.
- Ruszajmy - przynaglił mężczyzna. Przerzucił długie nogi przez barierkę tak niedbale, jak gdyby
wstawał z łóżka, i uchwydł się solidnej stalowej pętli, zawieszonej na linie. Ciężarem własnego
ciała rozhuśtał ją i mocno rzucił się naprzód. Bezgłośnie odpłynął w stronę sąsiedniego budynku.
Kobieta dotknęła liny, myśląc o tym, co powiedział, gdy po raz pierwszy miała z niej skorzystać:
"Moje życie wiele dla mnie znaczy... Kiedy mocuję linę, jest tak bezpieczna, że można na niej
przesłać dziecko",
Wzięła głęboki oddech i z wdziękiem baletnicy wspięła się na poręcz. Wiatr rozwiewał jej długie
włosy, gdy szybowała poprzez ciemności niczym nocny ptak. Wątpliwości i pytania na powrót
zaczęły kołatać się w głowie. W jakim momencie wszystko zaczęło się walić? - zapytała w duchu.
Dlaczego świat, który był jej tak drogi, odsunął ją od siebie?
Jak to się stało, że robi takie rzeczy?
Santa Helena, Kalifornia, wrzesień 1975
Oślepiające słońce zalewało Napa Valley. Brązowe ciała pólnagich mężczyzn pracujących w
winnicy lśniły od potu. Jak co roku uczestniczyli w wyczerpującym zbiorze winogron, z których
produkowano jedno z najprzedniejszych win w północnej Kalifornii. Rozpoczęto wyciskanie i w
powietrzu unosiła się upojna woń. Jest to obraz tak charakterystyczny dla tego regionu jak tłumy i
korki uliczne w centrum N owego Jorku. To kraina win. Jak okiem sięgnąć, w krajobrazie dominują
winnice i winiarnie.
Na porośniętym trawą pagórku nad jedną z takich winnic, dumając pod rozłożystym dębem,
siedziała Abby Giannini. Obok niej leżały połamane ołówki i szkicownik. Miała na sobie wyblakłe
dżinsy i luźną, ręcznie tkaną kremową bluzkę z różnokolorowymi kwiatami wyhaftowanymi wokół
delkotu. Długie, ciemne włosy opadały miękkimi falami na ramiona, idealnie podkreślając
delikatny owal twarzy. Ciemne rumieńce, duże piwne oczy, oliwkowa karnacja i regularne rysy
niezbicie świadczyły o włoskim pochodzeniu dziewczyny. Przodkowie Abby przybyli do tego kraju
z Toskanii w dziewiętnastym wieku, przywożąc doświadczenia całych pokoleń producentów
doskonałych win. Mieli nadzieję, że tutaj zaczną wszystko od początku. Wierzyli, że pozakładają
własne winnice i będą kontynuować tradycje rodzinne. Abby zawsze uważała, że to
niesprawiedliwe, by Giannini, mistrzowie przemysłu winnego z Toskanii, w Kąlifornii byli tylko
zwykłymi robotnikami. Od chwili gdy prapradziadek dziewczyny, Roberto, przybył tu przed stu
laty, zawsze pracowali dla kogoś 'innego. Wiedza Gianinich uczyniła niejednego bogaczem, pod-
czas gdy ich własne dochody były marne.
Abby spojrzała na bezchmurne niebo, zachwycając się jego bezkresnym, czystym błękitem.
Przypomniała sobie zasłyszaną gdzieś piosenkę
On a Clear Day You Can See Forever.
To prawda - pomyślała, sięgając po szkicownik. Otworzyła go na pierwszej stronie i popatrzyła z
niechęcią na nie dokończony obrazek. Ile jeszcze razy będzie próbowała narysować tamtą scenę -
człowiek w winnicy, blask słońca, głębia nieba - zanim zdoła uchwycić to tak, jak widzą oczy i
serce? Spojrzała na rysunek krytycznie. Wiedziała, że jest dobry. Nie była próżna, stwierdziła tylko
fakt. Sama najlepiej znała wszystkie słabe i mocne strony swego talentu. Doskonale zdawała sobie
sprawę, na ile ją stać. I właśnie ta świadomość najbardziej smuciła Abby Giannini. Dziewczyna
wiedziała, że potrafi oddać głębię i bogactwo tego krajobrazu, a jednak ilekroć próbowała
przenieść je na papier, rezultaty nie odpowiadały wymaganiom.
W odróżnieniu od przodków i w przeciwieństwie do rodziców nie miała zamiaru dochowywać
wierności tradycji i poświęcać się produkcji win. We wczesnym dzieciństwie odkryła w sobie
talent i postanowiła, że jej przyszłość nie będzie w niczym przypominała clchego życia rodziców.
Abby miała zamiar zostać malarką. Pragnęła wieść bogate, ekscytujące życie w San Francisco.
Później, kiedy zdobędzie już powszechne uznanie i sławę, przeniesie się do Nowego Jorku albo
Londynu, a może nawet do Paryża. Będzie podróżować, wystawiać swoje obrazy na całym
świecie. W każdym razie przyrzekła sobie, że nie zostanie w Napa Valley.
Abby wstała i otrzepała źdźbła trawy ze spodni. Pozbierała swoje rzeczy i ruszyła w dół po
stromym zboczu w kierunku małego domku stojącego na terenie winnicy, gdzie mieszkała z
rodzicami. Tony i Lucia Giannini żyli tu i pracowali od czasu ślubu. Tutaj przyszły na świat ich
dzieci, Roberto i Abigail. Tutaj również pięcioletni Roberto zmarł na białaczkę. W tej winnicy
Abby stawiała pierwsze niepewne kroczki, a pierwsze słowa wymówiła w obrośniętej winem
kamiennej chatce. Chodziła do szkoły oddalonej o dwie mile od Santa Helena. Pierwsze poważne
prace Abby to szkice imponujÄ…cej winiarni, zbudowanej w stylu gotyckim, rysunki przed-
stawiające mężczyzn pracujących w winnicach, wizerunki żon i córek ich właścicieli,
eleganckich dam w stylowych kapeluszach. Dla większości dzieci, które przychodziły na świat w
rodzinach robotniczych, było oczywiste, że pójdą w ślady rodziców i zostaną albo robotnikami,
albo żonami robotników. Z Abby było inaczej. Wiedziała od dawna, że nie zmarnuje życia, nie
poślubi żadnego z chłopców, wśród których się wychowała. Choć żywiła gorącą miłość do tej
doliny, czuła, że ciche, leniwe życie, jakie toczy się tu w czasie wolnym od pracy, nie jest dla niej
odpowiednie. Z całego serca pragnęła czegoś więcej.
Miała zamiar podążyć za głosem, który nakazywał walkę o lepsze jutro.
- Po maturze wyjeżdżam do San Francisco - oznajmiła pewnego wieczoru podczas kolacji.
Pani Giannini spojrzała na córkę znad talerza. Była niską, przysadzistą kobietą koło pięćdziesiątki.
Silnie pomarszczona twarz świadczyła o latach ciężkiej Pracy, a znaczna otyłość - o zamiłowaniu
do obfitych dań typowych dla kuchni włoskiej.
- Dlaczego? - zapytała ze szczerym zdumieniem.
- Do pracy, mamo - odpowiedziała Abby. - Mówiłam już. wcześniej ... Chcę być artystką. Malarką .
(BRAK 4 LINIJEK TEKSTU)
cierpliwie Abby. - Mogę tutaj malować, Owszem, może mogłabym nawet sprzędać kilka prac w
mieście, ale siedząc w dolinie, nigdy nie nauczę się tego wszystkiego, na czym mi najbardziej
zależy - mówiła z rosnącym zapałem. - Nie odniosę tu prawdziwego sukcesu!
- Sukces! - rzucił z pogardą Tony Giannini i wyprostował się na krześle. Był wysokim, tęgim
mężczyzną o siwych, przerzedzonych włosach. Miał sumiaste wąsiska i rumianą, ogorzałą twarz. -
Przeżyjesz wiele rozczarowań, dziewczyno - pomrukiwał, kręcąc głową. _ Świat, do którego ci tak
spieszno, jest stworzony dla bogaczy, do których należą te winnice, a nie dla robotników. Nie
pasujesz do tych ludzi. SkrzyWdzÄ… ciÄ™.
- Dojdę do wszystkiego jako artystka, tato _ dowodziła Abby uparcie, starając się nie stracić
panowania nad sobÄ…. - Mam talent!
- Piękne marzenia,
figlia mia
- odrzekł szorstko. _ I dobrze, jeśli na marzeniach się skończy.
Ludzie z naszego środowiska nie mają w zwyczaju jeździć do San Francisco po sławę i bogactwo.
My nie bratamy się z wyższymi sferami. Jesteśmy prostymi ludźmi i lepiej się nam wiedzie, jeżeli
obracamy się między swoimi. Dziewczęta takie ja ty są, wierz mi, o wiele szczęśliwsze, 'kiedy
poślubią chłopców pracujących w winnicach jak ich ojcowie. Są szczęśliwsze, gdy osiedlą się tu
w dolinie, majÄ… dzieci i...
- Nie mam zamiaru wychodzić za mąż za jednego z "chłopców", mieć z nim dzieci i zostać tutaj
do końca życia! - wybuchnęła Abby, zrywając się na nogi tak gwałtownie, że przewróciła dzban z
mlekiem. Lucia Popędziła, żeby posprzątać, a córka nie ruszyła się nawet, by pomóc matce czy
chociaż przeprosić za swoje zachowanie. Z gniewem odwróciła się do ojca. _ Jadę do San
Francisco, tato. Zostanę artystką, przekonasz się. Obróciła się na pięcie i dumnym krokiem
wyszła z domu.
Dygocząc z wściekłości
(BRAK 2 LINIJEK TEKSTU)
sił zapanować nad emocjami. Szczerze kocha ojca, ale on jest taki ograniczony! Czy nie może
pojąć, że nie wolno nikomu narzucać wyboru drogi życiowej tylko dlatego, że wcześniej podążali
nią dziadkowie i pradziadowie? A przecież, na litość boską, ich przodkowie nie byli zwykłymi
robotnikami! .W Toskanii zaliczali się do mistrzów hodowli winogron, a tam liczy się tylko to. Czy
ojciec zupełnie o tym zapomniał? Czy nie dostrzega szansy, która pozwala się wznieść ponad stan
narzucony przez obcych? Czy nie wie, że nie musi być przez całe życie biedny, chociaż urodził się
w nędzy? Dlaczego nie chce zrozumieć, że córka oczekuje od życia więcej, niż świat może jej
zaoferować? Czemu bliski człowiek ma tak niewiele szacunku dla jej ambicji?
- Abby, obiad stygnie,
diletta
mia.
Matka stała w drzwiach z zatroskaną miną.
- Nie jestem głodna, mamo - odrzekła dziewczyna zmęczonym głosem i potrząsnęła głową.
Lucia podeszła bliżej.
- Ojciec martwi się o ciebie, podobnie jak i ja - powiedziała łagodnie, kładąc dłoń na ramieniu
córki. - Ma dobre serce, chociaż może jego metody nie są najlepsze. Nie chce, żeby ktoś cię zranił.
- Czy on uważa, że dam się skrzywdzić? - Oczy Abby i matki spotkały się. - Myśli, że nie jestem
dość dobra, by zostać artystką?
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła Lucia. - Obawia się, że być może inni nie docenią twojego
talentu. Nie chce, żebyś się rozczarowała.
- Co jeszcze? - Abby odniosła wrażenie, że matka chce coś dodać, ale zabrakło jej słów.
Lucia wstrzymała oddech.
- Tony jest człowiekiem starej daty - odezwała się w końcu. - Wierzy w silne, liczne rodziny,
trzymające się razem i pielęgnujące dawne tradycje. Nie myśli wiele o świecie bogaczy.
Abby spojrzała na matkę pytająco.
- Bogaci ludzie, którzy odwiedzają galerie i patronują ulubionym artystom, mogą szybko odwrócić
się do ciebie plecami. Ojciec nie ufa bogaczom. - Lucia Giannini przerwała na moment. - Uważa, że
nasz świat jest bezpieczny i dobry. Nie powinniśmy o tym zapominać.
- Ale ja nie mogę tak żyć, mamo! - zawołała Abby z pasją. - Mam to, czego ludzie ode mnie
oczekujÄ…!
- Na pewno masz
racjÄ™,jiglia mia
- tłumaczyła matka - ale spróbuj zrozumieć rodziców. Znajdziesz
się tak daleko, sama w obcym mieście, gdzie nie będziemy mogli cię chronić. Jesteś wszystkim, co
mamy. Kiedy twój brat umarł... - Bezradnie wzruszyła ramionami.
Abby objęła ją łagodnie, połykając łzy.
- Tak mi przykro, mamo - powiedziała miękko. _ Nie zdawałam sobie sprawy ... - Była tak
zaabsorbowana własnymi pragnieniami, że nie pomyślała o tym, jak trudno rodzicom rozstać się z
jedynym dzieckiem. Mimo to nie chciała zrezygnować z marzeń. Co mam zrobić, żeby zrozumieli,
żeby dostrzegli, że mam prawo tak postąpić?
- Martwię się o Abby - rzekł Tony Giannini do iony. Lucia uśmiechnęła się wyrozumiale,
zgarniając resztki z obiadu do wielkiego żelaznego gara.
- Dlaczego? - zapytała. - Obawiasz się, że w wielkim mieście spotka ją jakaś krzywda, czy po
prostu boisz się, że mała zrani cię, opuszczając dolinę na zawsze?
Przyglądał się żonie przez chwilę.
- Znasz mnie zbyt dobrze,
cara.
- Potrząsnął ze smutkiem głową. - Pewnie myślisz, że jestem
egoistą, bo nie chcę widzieć, jak nasza Abby opuszcza nas, i zależy mi na tym, by doczekać
czasów, gdy jako szczęśliwa mężatka osiedli się tutaj, gdzie będę mógł obserwować nasze wnuki.
- Wcale tak nie uważam - powiedziała łagodnie Lucia, spoglądając na męża z miłością. - Myślę,
że po prostu za bardzo kochasz naszą dziewczynę, a to przecież nie przestępstwo. - Zdjęła ze stołu
obrus poplamiony sosem pomidorowym i wrzuciła go do pojemnego kosza stojącego tuż przy
drzwiach. - Podobnie jak ty nie chcę, by odjeżdżała, ale Abby jest już dorosła. Skończyła
dwadzieścia lat. Ma prawo zacząć własne życie, z daleka od nas, jeśli tego chce.
- Ma za dużo wielkich planów - odrzekł Tony zirytowany. - Za dużo marzeń. Ona chce zbyt wiele.
Wpakuje się w jakieś kłopoty.
Lucia przerwała robotę i usiadła przy stole naprzeciwkomęża.
- Wiem, co czujesz, Tony, bo przeżywam to tak jak ty. Nie chcę, żeby dziecku coś się stało. - Nie
będziemy jednak mogli przez całe życie chronić córki przed przeciwnościami losu. Musi nauczyć
się radzić sobie sama.
- Ale ją ciągnie do życia, które jest zupełnie inne niż nasze - oponował Tony z niepokojem. - Chce
się znaleźć w świecie, który ją zniszczy.
- Jeżeli masz rację, to Abby będzie musiała walczyć - odparła Lucia z prostotą. - Ona jest silna,
Tony. Może bogacze odtrącą ją, ale to nie znaczy, że podda się od razu.
Giannini uśmiechnął się.
- Pewnie masz rację - powiedział w końcu. Ostatecznie jest córką swojej matki. - Przerwał, sięgnął
po cyg<;łro i zapalił je. - Gdyby tylko nauczyła się pano- . wać nad swoim dzikim temperamentem
...
Lucia wyciągnęła rękę nad stołem i z czułością uścisnęła dłoń męża.
- To nie przyjdzie jej Å‚atwo,
caro,
gdyż jest także córką swego ojca. - Westchnęła ciężko.
Abby oczarowana buszowała w sklepiku artystycznym w Santa Helena. Gdy jako mała
dziewczynka przyglądała się malarzom odwiedzającym Napa Valley, obserwowała z uwagą, jak
usiłują uchwycić na swych płótnach naturalne piękno krajobrazu. Zdumiewał ją zawsze sposób, w
jaki, wycisnąwszy z tubek farbę na palety, mieszali odrobinę jednej i drugiej, by stworzyć zupełnie
inny kolor. Nawet teraz zdziwiła się własną umiejętnością tworzenia tuzina różnych odcieni
zieleni, dzięki którym powstawał pejzaż tak urozmaicony, jakby stworzyła go natura. Abby
wydawało się, że jest coś magicznego w tym, jak różnie odbija się słońce w poszczególnych
źdźbłach trawy na tej samej łące, w tym, że . inaczej zieleni się winorośl niż same winogrona czy
wysokie trawy na p.obliskim polu. Przyglądając się teraz wystawionemu na sprzedaż płótnu, była
zaintrygowana mistrzostwem, z jakim artysta uchwycił światło po jednej stronie jabłka, które w
niektórych miejscach lśniło czerwienią, a w innych było bladożółte.
Dimitri Sarnoff, nauczyciel plastyki w Napa College, pierwszy rozpalił w Abby ambicje
malarskie. Opowiadał o swoich własnych marzeniach, o tym, jak dorastając w powojennej
Europie, pragnął stać się uznanym artystą. OpIsywał wspaniałe obrazy, które jego rodzice
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl