[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gregory Benford       

Efekty Relatywistyczne

 

Weszli gwarnie do pomieszczenia śluzowego śmiejąc się, przekomarzając i pokrzykując wesoło. W tle dudnił głęboki, chropawy bas. Ponad niego wzbijały się lekko szczebiotliwe, wibrujące nuty głosów żeńskich.

   Harując ciężko, na równi z mężczyznami i w ich towarzystwie, kobiety nabrały szorstkich manier upodabniając się sposobem bycia do brzydszej połowy społeczeństwa.

   Było ich dwanaścioro. Szybko i sprawnie zrzucali z siebie ubrania. Dawno zapomnieli o wstydzie, a myślami byli już przy czekającej ich robocie.

   - Dasz radę, Nick? - spytał Jake zsuwając szorty i przypinając do kolan i łokci gniazda wejściowe. Skórę miał poczerwieniałą i zrogowaciałą od lat serwopracy sprzężonej.

   - Jakoś sobie poradzę - odparł Nick. - Natrafiamy już na całkiem gęstą plazmę. Będzie niedługo walić gardzielą jak diabli. - Był wysokim mężczyzną o szerokich barach i grubych nadgarstkach, co nadawało mu wygląd boksera wagi ciężkiej, a jednak z całej jego postaci emanowała jakaś lekkość i zwinność.

   - Strumień jak cholera - powiedział Jake. - Nietrudno się spietrać.

   - Nie dochrapałbym się mojej pozycji w tabeli, gdybym trząsł portkami, bo trochę więcej jonów leci sobie rurą.

   - A tak, tak. Jak pamiętam, jesteś całkiem wysoko na liście - powiedział Jake zerkając z niechęcią na wielkoluda.

   - No, no. Jak ostatnio sprawdzałam, był pierwszy - wtrąciła z sąsiedniego boksu Faye. Ryknęła gardłowym śmiechem, który przetoczył się przez pomieszczenie śluzowe i skłonił wszystkich do spojrzenia w ich stronę. Czy to cię właśnie gryzie, Jake?

   Jake wykonał nieprzyzwoity gest pod bliżej nieokreślonym adresem i ciągnął dalej.

   - Dobrze się czujesz, Nick?

   - O co ci chodzi? Że mam trzęsionkę? - Nick splunął z nagłym rozdrażnieniem - Przeziębiłem się i tyle.

   - Nie wstyd ci akurat teraz cykorować? - odezwała się łobuzersko Faye. - Tylko patrzeć jak dostaniesz awans i powędrujesz na górę. - Wprawnym ruchem poprawiła biustonosz podtrzymujący jej obfite piersi.

   Nick zerknął na nią z ukosa. Cały kłopot w tym, że pracując dłuższy czas z kobietą, zaczyna się w końcu upatrywać w niej jeszcze jednego konkurenta. Kiedyś miał chęć zabawić się z Faye - czasami naprawdę nieźle się prezentowała - ale teraz traktował ją jak jednego z rywali, który bez wahania wepchnąłby go w wir, gdyby miał na to chociaż pięćdziesiąt procent szans. Problem polegał na tym, aby nie dać ani jej, ani komukolwiek innemu okazji do zbliżenia się do siebie pod jakimś zabawnym kątem celem nadania mu jakiegoś niespodziewanego momentu. Przyglądał się jej od niechcenia, wprawnymi ruchami naciągając uprząż z gniazdami złączy. A jednak coś w sobie miała...

   - Zrobisz jeszcze jedną dobrą rundkę - odezwała się Faye mrużąc szelmowsko oko - i masz promocję w kieszeni, Ja ci to mówię.

   - To zależy od tego, co powiedzą ci z góry, z pokładu A.

   - Tyci, tyci, ciut, ciut mruknął pod nosem Jake . Nie mógł powstrzymać głośnego chichotu, szczególnie, że wiedział, jak zdenerwuje tym Nicka. Ale wielkolud nie odzywając się, flegmatycznie podłączał uprząż do swego układu nerwowego.

Przekaźniki wsuwają się z trzaskiem w gniazda i po perkusyjnych uderzeniach, które wstrząsają jego ciałem, Nick wyczuwa, jak każdy z nich wchodzi na swoje miejsce. Nigdy do tego nie przywyknie, chociaż w obsłudze Głównego Układu Napędowego pracuje już wiele lat. Kiedy tak naprawdę usiadł i zastanowił się nad tym na , spokojnie, dochodził do przekonania, że wcale nie lubi tej roboty. Przed zejściem na dół, na swoją zmianę, był zawsze roztrzęsiony. Postanowił sobie na początku, że nie , będzie o tym myślał, jeśli: nie będzie miał w nadmiarze tej hydroponicznie przetworzonej cieczy - substancji naszpikowanej obficie witaminami B i C i nie mogącej wyrządzić nikomu najmniejszej krzywdy, nawet pozostawić po sobie bagna w ustach i bolesnego kaca, tylko, że ten napój nigdy nie działał zupełnie tak, jak trzeba, bo na statku nic już tak nie działało. Jeśli pozwalał sobie na nadużycie tego specjału, wyłączał się stopniowo z konwersacji, w jakimkolwiek by był towarzystwie, zaszywał się gdzieś w kącie i ktoś znajdawał go w godzinę czy dwie później zagapionego w ścianę lub w swego drinka, przeżywającego na nowo godzimy spędzane w rurze i wspominającego ojca i dziadka, których pamiętał jak przez mgłę. Obaj umarli na tego starego, podstępnego, czarnego raka, tak samo zresztą jak osiemdziesiąt procent stanu osobowego ich brygady i nikt nie robił tajemnicy z faktu, że pomimo wszystkich konstrukcyjnych środków zabezpieczających, jak pięćdziesięciometrowe skalne ściany, grodzie ze stali węglowej i ołowiana wykładzina włazów, Napęd Główny był pod tym względem najgorszym miejscem na statku. Jasne, człowiek byłby cholernym głupcem, gdyby o tym me myślał, ale przecież ktoś musiał to robić, bo zginęliby wszyscy. Ta praca przeszła na Nicka po ojcu, bo rodzina wykonywała ją od pokoleń, od pierwotnego składu załogi i zadecydowali o tym oryginalni oficerowie z mostka na długo przed narodzinami, Nitka. To był jedyny rodzaj organizacji społeczeństwa, jaki socjometryści uznali za możliwy do wprowadzenia na statku, który musiał lecieć wśród gwiazd. Wiedzieli to wszyscy i nikt tego nie kwestionował, bo nie było innego wyjścia. Przekonał się o tym, od kiedy potrafił pojąć sens nabożeństw, obchodów kolejnych rocznic Wybuchu ; na górze, na mostku, czy historii, które opowiadał mu ojciec, kiedy już umierał na to czarne, pełzające paskudztwo pożerające go od środka. Nick przekonał się o tym...

 

- Boże, ten konus staje się gorszy z każdym... patrzcie - Faye wskazała coś palcem.

   W górę grodzi, przebierając niemrawo długimi nogami po jej ceramicznej gładzi, pełzł pająk.

   - Musiał tu przyleźć z Agro - wtrącił ktoś.

   - Aha! Nie zabijajcie go. Szlag mógłby trafić całą tą cholerna biosferę. Pourywaliby wam za to te wasze zakute łby.

   Pomruk niechętnej zgody.

   - Patrzcie na tego kretyna - powiedział Jake. - Przylazł z dołu aż tutaj. Musiał drałować szybami wentylacyjnymi, kanałami energetycznymi i licho wie którędy jeszcze. - Pochylił się nad pająkiem i przyjrzał mu uważnie. Stworzenie miało dobre trzy centymetry średnicy i było matowoszare. - Śliczny jak grzech, co?

   Nick przypinał do stawów ostatnie gniazda i próbował zignorować Jakea. - Aha!

   - Biedaczek. Nie wie nawet, gdzie go diabli przynieśli, no nie? Nie rozumie, jakie to ważne miejsce. W tej śluzie zobaczymy niedługo początek nowego roku, niedługo Nick dochrapie się tutaj kompletu punktów. Zostanie nowym wspaniałym, a my co? Ech, do diabła, my będziemy jak ten pajączek - malutcy i mający swoją maciupcią cegiełkę w wielkiej budowie Nickowej kariery. Pomyślcie tylko, jak to stworzonko...

   - Pocałuj mnie w dupę - uciął opryskliwie Nick.

   W powietrzu wisiało jakieś napięcie. Nick wyczuwał je i zdawał sobie sprawę, że ma ono związek z jego upartym dążeniem do awansu, coś w tym rodzaju, ale nie warto się było tym przejmować. Kiedy skończy z tą robota , i przeskoczy o szczebel wyżej w hierarchii, będzie miał sporo czasu, żeby to przemyśleć. Wtedy będzie miał dużo czasu.

   Gong zadźwięczał metalicznie. Mężczyźni i kobiety kończyli pośpiesznie nakładanie swego rynsztunku. Do pomieszczenia wkroczył pastor i tak samo jak na każdej innej zmianie zaintonował modlitwę o bezpieczeństwo. Nic nowego, ale napięcie pozostaje. Jasne, pomyślał Nick, wlatywali przecież w coraz gęstszą plazmę. Ale o tym w modlitwie nie było dużo. Mamrotał ją jednak razem z innymi. Zwykle tego nie robił. Do nabożeństw odnosił się obojętnie - wszyscy chodzili, nie do pomyślenia było, aby nie pójść, a poza tym nie dostałby awansu, gdyby regularnie nie pokazywał swojej twarzy, nie przepychał się łokciami do barierki odgradzającej ołtarz, nie przyjmował z rąk kapłana opłatka tego cierpkiego, gronowego soku, od którego, przy próbie przełknięcia, drętwiały usta tak samo jak od wielu tych gadek, które chcieli, aby przełknął, ale robił to, przełykał, bo musiał, bo ci, którzy się wyłamują, do niczego nie dochodzą. Mamrotał więc wraz z innymi, klepiąc bezmyślnie znane słowa litanii. Wąskie usta pastora poruszały się wymawiając archaiczne frazy, znaczące teraz mniej niż nic. Kiedy podniósł wzrok, wszystkie twarze były skupione, wszyscy przygotowywali się psychicznie do wejścia w wyjącą gardziel statku.

Nick leży niemy i ślepy i przez chwilę nie czuje nic, prócz skostniałej ciszy. Zbiera się w nim, zacierając nikłe uwieranie ryjkowatych złączy, które czepiają się jak pijawki jego nerwów i mięśni i wywierają nacisk, który wzmacnia każdy ruch i...

   ...błysk...

   ...odczepia się od krępujących kabli, przewala się nad nim fala wzroku dźwięku - smaku - dotyku - tak silny i gwałtowny natłok wrażeń, że szarpie się odruchowo pod jego, naporem. Jest sprzężony z czymś przypominającym węgorza, co płynie, trzepocze się i nurkuje w wyjącym tańcu protonów. Resztę statku osłaniają zabezpieczające skalne płyty. Ale węgorz jest jego, węgorz jest nim. Dygocze, rzuca się i wije mknąc wzdłuż gładkich pasm magnetycznych płaszczyzn. Nick'owi przypomina o pływanie.

   Prąd rwie wokół i Nick czuje na sobie jego urywany oddech. Spada w oślepiająco pomarańczowym blasku czując przypływ siły. Jego błyszczącą półkę spowija kokon zapętlających się magnetycznych pól, odpychających nadlatujące protony, wprawiających je w wiatr szalonego gawota, dzięki czemu te ciężkie cząstki nie mogą z chrzęstem i rozbłyskam uderzać o jego gładka skórę. Nick rozluźnia mięśnie i nurkuje w szalejącą przed nim burzę. Czuje, jak linie sił pola magnetycznego rozciągają się, niczym gumowe taśmy. Skręca w bok i przyspiesza.

   Igrają nad nim strumienie protonów. Zderzają się w połyskliwych kolizjach, ale nie reagują ze sobą. Zbyt silnie się odpychają, a więc to plazma nie jest w stanie wywołać ich zapłonu, nie może popchnąć ich ku sobie z dostateczną gwałtownością. Potrzeba czegoś więcej, bo gardziel statku nie zbierze wystarczającego plonu pojedynczych atomów wodoru, nie wznieci z nich energii.

   Tam - w tej wyjącej burzy Nick widzi błękitne punkciki. To klucze, katalizatory: jądra atomów węgla unoszące się jak mewy w prądzie wstępującym.

   Znacząc jego drogę, świeca rozszczepianym światłem fosfory. Płynie w rwącym strumieniu białobłękitnej poświaty, poprzez mroczną -burzę łączących się ze sobą w termojądrowej reakcji jonów. Obserwuje pióropusze jąder atomów węgla uderzające w roje protonów, wiążące się z nimi, aby utworzyć cięższe jądra atomów azotu. Prąd wiruje z wizgiem na skórze Nicka i ten czuje i smakuje skluszczony, powolny azot napotykający powódź protonów. Te dwa strumienie zlepiają się ze sobą z mięsistym mlaśnięciem, przywierają do siebie, trzęsą jak krople deszczu - spadają - mieszają, pęcznieją w nowe jądra, jeszcze cięższe: jądra tlenu.

   Ale zielone kropeczki tlenu nie są stabilne. Te kruche twory rozpadają się natychmiast. Poprzez wszechobecny blask rzygają strugi nowych cząstek to neutrina, rumiane fotony światła, a dalej nadlatują statecznie ciemniejsze i cięższe dzieci tego związku: rozdęta, ciemnozłota chmura większej odmiany azotu:

   Proces trwa dalej. Każde z jąder zderza się miliony razy z innymi, tworząc wir świetlistych plamek przypominających płatki śniegu. Wszystko to w czasie jednego uderzenia serca. Płatki pędza wzdłuż linii sił pola magnetycznego. Pośród błądzących jak kapryśne ćmy pyłków śmigają i rozbłyskują promienie gamma. Nuklearny pożar rozświetla długi ryczący tunel stanowiący część głównego napędu statku. Nad płynącym tym tunelem Nickiem rozrywają się rozgrzane do białości iskry. Dostrzega przed sobą fioletowe kropki ciężarnego azotu ; słyszy ich zderzenia z cząsteczkami węgla plus i cząsteczkami alfa. I tok wreszcie ta długa kaskada daje w rezultacie węgiel, który rozpocznie znowu życie w gwiżdżącej zamieci protonów nadlatujących od wysuniętej na zewnątrz paszczy statku. Z pomacą węgla atom międzygwiazdowego wodoru rozrósł się z samego tylko protonu do, ostatecznie, cząsteczki alfa - stabilnej bryłki dwóch neutronów i dwóch protonów. Cząsteczka alfa jest ukoronowaniem całego procesu. Wylatuje z zamglonej burzy unosząc z sobą energię, której dostarczyła reakcja termojądrowa. Bogaty gaz międzygwiazdowy został poślubiony - proton z protonem, z węglem jako swatem.

   Nick czuję, że szarpie go wzrastające pole elektryczne. Wykonuje gwałtowne ruchy, aby strząsnąć z siebie nadmierny ładunek. Noszenie tutaj na sobie opończy z elektronów może być fatalne w skutkach. Dalej, w górę strumienia, znajduje się przeżuwający przełyk czerpaka statku, do którego wsysane są nadlatujące protony i w którym zostają one ograbione ze swej energii kinetycznej przez potężne pola elektryczne. Tam też cząstki zostają spowolnione, uwięzione wewnątrz statku, a energia ich strumienia zmagazynowana w kondensatorach.

   Za nim ryczy cyklon. Nick podpływa do ściany komory spalania. Szalejący wokół niego nuklearny pożar nigdy nie jest jednorodny, nie może być jednorodny, bo przelatują tędy śmieci kosmosu, jak mąka naszpikowano ziarnami granitu. O te żywe ściany rozbryzguje się nadlatujący bez przerwy atomowy deszcz, zabijając biegnące nimi pasma organicznego nadprzewodnika.

   Nick odpycha się od rozciągliwych jak guma pól magnetycznych i. przemyka nad wielobarwną, żółto niebieską skorupą pokrywającą ściany. W migotliwym blasku promieniowania podczerwonego i ultrafioletowego rodzi łuskowaty osad tłumiący pola magnetyczne i spowalniający nuklearną pożogę w gardzieli. Wije się, wygina i obraca węgorzowatym kształtem. Sprowadza działo elektronowe, na zakres fal milimetrowych. Wypala. Wiązka elektronów mknie z suchym trzaskiem ku pokrytej łuską ścianie. Elektronowy język nadgryza ją i żłobi. Łuski smażą się, czernieją i wreszcie kipią jak gotująca się smoła. Rwące strumienie protonów zmywają te bąble odkrywając z wolna ukryty dotąd pod spodem lśniący metal. Odsłonięte nadprzewodzące włókna mogą teraz rozpocząć swe powolne samooczyszczanie, życiem odpędzać śmierć. Ich długie łańcuchy organicznych molekuł mogą żywić się i rozrastać na nowo. Nick dostrzega odrywającą się od ściany spiralę wrzecionowatych włókien, która unoszona - prądem oddala się wirując w oczyszczającej protonowej burzy. Umarłe włókna trzaskają i błyskają przy zderzeniach z nadlatującymi protonami i Nick słyszy w swych słuchawkach zwielokrotniony huk tych kolizii.

   Coś go szarpie. Dostrzega wzdęty czerpak, obok którego śmigają naładowane energią cząstki alfa. Pędzą jak świetliste, osłabłe osy. Czerpak wsysa je. W jego wnętrzu zostaną zebrane, wyssane z energii i zaindukują megawaty mocy dla statku, który wysączy do ostatniej kropli ich moment pędu i odrzuci je na śmietnik rozbitych atomów.

   Wtem Nick zatacza się w lewo Jezusie, jak mógł? - myśli. I smagają go pola czerpaka. Porywa go kipiący wir pola elektrycznego o natężeniu megawoltów na metr. Dla Nicka jest ogromny, szybki i bezlitosny (chociaż dla statku stanowi tylko maleńką zmarszczkę w jego całkowitym momencie), a jego wirujące, błyszczące powierzchnie są bez ustanku rozszarpywane przez magnetyczne macki. Wlot czerpaka jest nurkującą, wyjącą paszczą. Obok, w szalonych piruetach, śmigaj strugi rozżarzonych atomów.

   Wyśmiewają, się z mego. Ściany, wzdłuż których pędzi, hamują jego szybkość zwiększając swe pola magnetyczne. Linie sił wiją się i gęstnieją.

   - Jak do tego doszło? - to wszystko co ma jeszcze czas pomyśleć, zanim w pobliżu zakwitnie krwawym blaskiem osmalona lampka alarmowa. Jego obecność w bezpośrednim sąsiedztwie czerpaka zakłóciła proporcje związków. Oczy niemal wychodzą mu z orbit. Jeśli reakcja wyrwie się spod kontroli, może przepalić komorę, istniejącą za nią ścianę asteroidu i przebić się gryzącym płomieniem do wnętrza statku, do kopuły życia.

   Metaliczny łoskot. Czerpak szarpie go już za obcasy. Jony rozżarzają się do białości. Sięgają po niego na ślepo splątane magnetyczne liny, zaciskają się wokół niego.

   Panika ściska mu gardło. W porywie rozpaczy wypala w ścianę ze swego działa elektronowego w nadziei, iż da mu to świeży wektor...

   Nie wystarczyło. Wokół rozkwitają i pęcznieją pomarańczowe jony.

Większość ludzi z brygady już się przebrała. Byli zmęczeni, ale odprężenie po zakończeniu zmiany objawiało się ogólna wesołością. Nie zwracając uwagi na Nicka opuszczali pomieszczenie śluzowe rozłażąc się na łona rodzin, na umówione spotkania, czy też w poszukiwaniu godziwej rozrywki, która pozwoliłaby zabić czas. W leniwie roztrącanym powietrzu rozchodził się odór potu i znużenia. Ludzie śmiali się i wykrzykiwali jeden do drugiego stare dowcipy. Nick siedział na pryczy obejmując dłońmi głowę.

   - Nic... Nic nie rozumiem. Szło mi zupełnie nieźle i nagle coś mnie capneło...

   Musieli go wyciągać robotem-poszukiwaczem. Umarłby tam walcząc z prądem, uczepiony wykładziny gardziel, unieruchomiony. Nadpływające fale odprowadzają krew do nóg i trzewi, dodatkowe g przygważdża do grodzi i przesłania wzrok wielkimi, ciemnymi plamami. Wszędzie unoszą się roje purpurowych plamek, przez mikrofony przetwornika napływa głuche grzechotanie, nudności, ból rozchodzący się po ramionach...

   Trzy godziny trwało wyciąganie go z kanału, kolejne trzy przywracanie do życia. Kupa układów spaliła się na dobre. Bezużyteczny złom. Największą stratą była wysokojakościowa stal, cała podziurawiona neutronami a porysowana fragmentami jąder. Odlewnia statku, nie mając nawet walcarki do wykonania sztancy, nie była w stanie wymienić tych płyt wcześniej niż za całe pokolenie. Kontrola stanu psychiki Nicka dała wynik pomyślny; ale przez tydzień nie będzie zdolny do pracy.

   Był wciąż oszołomiony i nie potrafił uporządkować swych wspomnień. - Nie rozumiem, nic nie...

   - Może za szybko dziś zasuwałeś? -mruknęła Faye.

   Jake uśmiechnął się tylko i nic nie powiedział.

   - Wiesz co? A może powinieneś trochę odsapnąć? Odpuścić sobie parę dniówek? - Faye pochyliła się nad nim.

   Nick spojrzał na oboje i przymrużył oczy.

   - To nie była moja wina, nie? To nie był żaden błąd. Ktoś... - zacisnął pięści.

   - Ty, uważaj. Nie masz żadnych dowodów - powiedział Jake cofając się. - Mogę się, chłopie, o to założyć.

   - Jakiś sukinsyn pchnął mnie z boku, nie patrzyłem. Powinienem...

   - Przestań Nick. Nie masz żadnych dowodów, żeby kogoś posądzać. Sam wiesz, że w gardzieli jest za duży hałas, żeby zarejestrować wszystko, co robi każde ciało - Faye uśmiechnęła się bez cienia humoru.

   - Szlag by to trafił - Nick ukrył twarz w dłoniach. - Byłem już tak blisko, tak cholernie blisko awansu.

   - Tak, ciut, ciut. Wypalając cały odcinek, na pewno spadłeś tam u nich o parę oczek i...

   - Stul dziób. Mówię ci, stul dziób. Nick był wciąż roztrzęsiony i czuł narastającą złość na wszystko i na wszystkich. Tych dwoje ułoży sobie jakąś miłą historyjkę, żeby tylko osłonić swoje dupy, tak samo zresztą, jak robi to każdy z brygady, gdy ściąga innego jej członka o jedno lub dwa oczka w dół. Brygada nie darzyła szczególną sympatią nikogo, kto usiłował wybić się ponad przeciętność, kto piął się w górę. Tak to już było. Trudno było zmienić pracę. Ci z mostku lubili, gdy przebiegała bez zakłóceń, mówili, że wychodzi lepiej, gdy wykonują ją ludzie mający za sobą doświadczenie całego życia i...

   - No, chłopaki, ruszcie swoje tyłki, idziemy do Nochala - zakomenderowała Faye. -,, Nie ma co już o tym gadać, no nie? Suszy mnie po całej tej, tfu, robocie.

   Mrugnęła do Jake'a. Nick zauważył to i wiedział już, że będą się z niego natrząsać przez całe tygodnie. Brygada dawała mu do zrozumienia, że wyłamał się z szeregu i że będzie musiał za to odpokutować. To był właśnie naoczny tego przejaw. Zacisnął pięści i znów poczuł przypływ wściekłości.

   - Hej! - krzyknął Jake. - Ten cholerny pajuk wciąż próbuje wleźć na tę ścianę - wyciągnął rękę i ujął go w dwa palce. Małe, szare stworzonko usiłowało odzyskać wolność przebierając w powietrzu nogami.

   - Wiecie co? Słyszałam, że na górze są ludzie, którzy trzymają je dla zabawy, jako maskotki. Ta może być jeden z tych ich ulubieńców.

   - Biedne małe stworzonko - powiedział Nick.

   - Hołubi się teraz, co jest pod ręką - powiedziała Faye. - Widzieliście kiedy holo psa?,

   Nick pokiwał głową.

   - Widziałem o nim cały film. To był collie. Ratował ludzi i w ogóle. Teraz trzymają to.

   Patrzyli w milczeniu na pająka bębniącego niestrudzenie nóżkami o dłoń Jake'a. Nick wzdrygnął się i odwrócił wzrok. Jake trzymając stworzenie mocno, ale tak, by nie zrobić mu krzywdy, wsunął je do kieszeni.

   - Chyba go odniosę, zanim Agro, szukając go, nie zacznie przetrząsać kątów.

   Nick milczał. Opuścili w trójkę zaduch pomieszczenia śluzowego i ruszyli korytarzami statku. Szli na skróty krętym pomostem biegnącym pod wielką kopułą obserwacyjna. W powietrzu, jak ogromne kolumny, przesuwały się klingi bladoniebieskiego światła, ale oni, pogrążeni w rozmowie, tylko z rzadka zerkali w górę.

Ogromny statek, którego cząstkę stanowili, pędził wąskim korytarzem między dwoma wielkimi galaktykami spiralnymi. Wybrzuszenie jednej z galaktyk po prawej stronie kopuły przypominało świetlistą kipiel, w której wirują, jak ziarnka piasku, jasne punkciki gwiazd. Wokół jasnego rdzenia obracały się rozjarzone chmury spiralnych ramion, tworząc płaski dysk zdający się przecinać, jak tarczowa piła, ciemne obłoki pyłu. Tu i ówdzie z chaosu dysku wzbijały się czarne wieże mas międzygwiezdnego śmiecia, wyrzucanych z płaszczyzny galaktyki na skutek zderzeń między obłokami lub eksplozji młodych gwiazd.

   Gdzieś pośród tych dryfujących gwiazd istniały inteligentne społeczeństwa techniczne. Już dawno temu statek odebrał ich transmisje - jak zwykle radio, ultrafiolet - i zmienił kurs, aby przejść w pobliżu..

   Te dwie spirale, związane ze sobą od dnia narodzin, tworzyły układ podwójny. Przez większą część swych dziejów pozostawały w znacznej od siebie odległości, teraz jednak ocierały się niemal, zbliżywszy się do siebie na odległość swej średnicy. Szczegółowe obserwacje prowadzane przez ostatnie kilka tygodni czasu pokładowego, wszystkie pomiary potrzebne do zmiany kursu i skierowania się w pobliże bliźniaczej pary galaktyk - wykazały, że był to ich ostatni obrót; te dwie galaktyki nie przejdą po prostu blisko siebie, aby się potem ponownie rozstać. Rozciągające się między nimi włókna gazu i pyłu, od ponad miliarda lat wytwarzały tarcie, nadżerając ich orbitalny moment pędu. Teraz sczepiły się nierozerwalnie.

   Ich wstrząsające zderzenie będzie widowiskowe: fale uderzeniowe, sprężenie gazu w płaszczyźnie galaktyki i wkrótce potem nowa formacja gwiazdowa rozrastająca się szybko do wybuchającej supernowej, zalewającej ośrodek międzygwiazdowy wysokoenergetycznymi cząsteczkami. Deszcz gwałtownie powstałej, złośliwej energii zniszczy środowiska planetarne. Te dwie spirale sczepia się ze sobą z niewyobrażalnym impetem, dyski nasuną się jeden na drugi, jak dwa spodki dążące do samozagłady, kolizja nastąpi efektywnie w całym dysku jednocześnie, a towarzyszyć jej będzie gwałtowny wzrost promieniowania rentgenowskiego i promieniowania cieplnego. Przez przetaczającą się, siejącą zniszczenie falę pływową zmiecione zostaną nawet stosunkowo zaawansowane technicznie cywilizacje.

   Dyski mijały się w niewielkiej odległości zwrócone ku sobie płaszczyznami. Dwie spirale widziane z rozległej kopuły obserwacyjnej, zwrócone ku niej krawędziami, wyglądały jak ogromne talerze perkusyjne. Statek mknął z ekstremalną prędkością relatywistyczną, równą niemal prędkości światła, przechodząc przez otaczające każdą galaktykę zamglone halo, złożone z gazu i starych, martwych gwiazd. Przy tej szybkości kurczyły się czas i przestrzeń. Zniekształceniu ulegały kąty, ponieważ czas biegnący na zewnątrz w oszałamiającym tempie załamywał tory promieni światła. Na skutek ekstremalnych efektów relatywistycznych zbliżanie dostrzegalne było gołym okiem. Olbrzymie dyski migotliwego światła zdawały się rozchylać powoli, jak skrzydła drzwi. Przez dzielącą je szparę przerzucone były jasne macki gazu.

Jake opowiadał o dwóch facetach z sekcji dowodzenia, wtrącając wciąż plotki i żarty, starając się nadać rozmowie beztroski ton. Faye pomagała mu w tym jak mogła, podsuwając nowy temat, gdy Jakeowi zabrakło konceptu. Nick milczał.

 

Kopułę zbliżającego się w wielkim pędzie do dysków statku prze...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl