[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Dziesięć miesięcy.
Już dziesięć miesięcy kręcił się po Finnmarku, nie
odnajdując nawet śladu przygody. Przez cały czas usi
łował nie zastanawiać się nad tym, co Raija może my
śleć o jego obecnym życiu. Na próżno.
Dziesięć miesięcy bezsensownej pustki.
Reijo często słyszał, jak ludzie powtarzali, że czas
leczy wszelkie rany.
Nie wiedział tylko, jak długi miał być ten czas. Je
go rany na pewno się nie zabliźniały, a już przecież
minął rok, od kiedy poznał, co to znaczy kochać.
I minął rok, od kiedy jego bezimienna kochanka zo
stała utopiona jako czarownica. Możliwe, że uda mu
się zatrzeć te wspomnienia.
Prawdopodobnie jednak będzie musiał z nimi żyć.
Wymazanie ukochanej z pamięci było ponad jego
siły. Tylko zdolność do panowania nad sobą być mo
że umożliwi mu prowadzenie normalnego życia.
Bez niej.
Nie widział przed sobą żadnego wyboru.
Nie było dla niego nadziei na przyszłe szczęście.
Śmierć nie oddaje z powrotem tego, na kim poło
ży swą zimną dłoń.
Marzenia o umarłej nie mogły ogrzać jego serca.
5
Musiał dalej żyć. Tyle wiedział. Za mocno stąpał
po ziemi, aby wierzyć w spotkanie ukochanej na tam
tym świecie.
Na nic się nie zdało szukanie przygód.
Oczywiście, że wróci.
Przypuszczał, że Raija wiedziała o tym, gdy nama
wiała go do wyjazdu.
Ona rozumiała.
Na pewno też zrozumie, kiedy już wróci.
Raija pojmowała więcej od niego.
A Reijo najbardziej na świecie potrzebował teraz
rozmowy z kimś, kto jest w tym podobny do Raiji,
a jednak nią nie jest.
Lato osiągnęło pełnię. Weszło w swą najpiękniej
szą fazę. W czasie wędrówki otworzyły mu się oczy
na piękno natury.
Ludzi unikał. Pozostała mu tylko przyroda. Patrzył
na nieśmiałe kwiatki rosnące na ubogiej tundrze, ki
piące życiem tam, gdzie mało kto by się go spodzie
wał. Radością napełnił Reijo widok lisicy i trojga lisiąt
igrających przy norze. Wzruszyła go pardwa uciekają
ca przed nim i udająca zranioną, byle tylko odciągnąć
go od drżących piskląt ukrytych we wrzosach.
Widział pasące się stadka reniferów. Obserwował
te płochliwe zwierzęta z daleka. Nie był pewien, ale
przypuszczał, że nie należą do tego, z kim chciał roz
mawiać.
Któregoś lata odnalazł go. Był przekonany, że od
najdzie go i teraz.
Raija powiedziała: rok.
Miał dosyć czasu.
6
Szedł na wschód, świadomy cełu.
Prosiła, aby wykorzystał ten rok tak, jak chciał.
Miał tylko pewność, że nie mógł z nią zostać, nie
po tym koszmarze w Bergen.
Reijo nie wiedział teraz nic więcej, i to było niepo
kojące.
Zawsze trzymał się mocno ziemi, przynajmniej tak
siebie oceniał. Umiarkowany. Spokojny na wskroś.
Wierny tej jedynej aż do śmierci, tak sądził...
Aż do chwili, gdy stracił głowę i oszalał dla innej.
Na próżno.
To był tylko rodzaj wolności.
„Rodzaj"...
Słowo to miało nieprzyjemny posmak. Słyszał je
już tyle razy wcześniej...
Za każdym razem, gdy Raija nie chciała go zranić,
za każdym razem, gdy mimo największych chęci nie
udawało jej się uwolnić od głosu serca i płomiennej
nadziei, którą zawsze się karmiła, wtedy nazywała
swe uczucia „rodzajem miłości".
Reijo uśmiechnął się krzywo. Jego twarz nadal no
siła piętno bólu, choć starał się to ukryć.
Może uda im się prowadzić „rodzaj wspólnego ży
cia", gdy wróci. Pasowałoby to do całości.
Pierwszego renifera minął, prawie go nie zauważa
jąc. Martwe zwierzęta nikogo tu nie dziwią.
Najsłabsze zawsze padały, stając się pożywieniem
padlinożerców, to wiedział od dzieciństwa.
Okolica zaczęła wydawać mu się znajoma. Wie
dział już, że idzie właściwą drogą, dlatego ledwie za
reagował na widok drugiego i trzeciego renifera.
7
Jednak gdy w ciągu tego samego dnia napotkał cia
ła jeszcze trzech zwierząt, z których jeden, byk, nie
wyglądał zupełnie na słabego czy chorego, a przeciw
nie, był tłusty, o lśniącej i gładkiej sierści, zaczął się
zastanawiać.
Za dużo napotykał tych padłych zwierząt.
Wydawały się być zagryzione. Zbadał tego byka.
Został ledwo napoczęty.
Odstraszył stadko kruków ucztujących na renife
rze. Wydawało się, że są jedynymi zainteresowanymi
tym kąskiem.
Reijo dumał, spoglądając z dreszczem niechęci na
czujne stadko połyskujących, czarnych, zachrypnię
tych ptaków. Ich błyszczące oczy uważnie śledziły
każdy jego ruch.
Nie widział w nich nic ładnego.
Za nic nie mógł zrozumieć, jak Mikkal mógł ze
wzruszeniem nazywać Raiję Małym Krukiem. Nie
pojmował, jak ona mogła się na to zgadzać. Patrząc
na tych padlinożerców, uważał, że to określenie
brzmiało bardziej jak szyderstwo niż jak imię nada
ne z miłości.
Reijo zamyślił się, coraz bardziej czujny.
Nie sądził, że jest sam na płaskowyżu. Wyobrażał
sobie tylko, że zwierzęta przecinające jego szlak są
równie nieszkodliwe jak on sam.
Wyglądało na to, że szedł śladami okrutnego i żąd
nego krwi łowcy.
No, może nie okrutnego... Trudno nazwać zwierzę
okrutnym. One nie myślą, a Reijo uważał, że okru
cieństwo to cecha zdecydowanie ludzka.
8
Miał tylko nóż. To mało do obrony przed dzikim
zwierzęciem, które wpadło w szał.
Reijo nigdy nie zdołał nauczyć się odczytywać śla
dów zwierząt. Wiedza tubylców była dla niego nie
dostępna. Stanowiła zamknięty świat. Miał jednak
nadzieję, że to nie jest rosomak. Wspomnienia z tej
ciężkiej zimy, gdy przedzierał się na północ z Raiją
i dziećmi, nadal zalegały w jego pamięci.
Najmniej ze wszystkiego życzyłby teraz sobie spo
tkania z tym zwierzęciem.
Zresztą mógł to być ryś, wilk, niedźwiedź...
Wolałby tego nie sprawdzać.
Najchętniej uniknąłby spotkania z tym mordercą.
Tym bardziej że wydawało się, iż zwierzę oszalało
i zabijało, nie troszcząc się już o zdobycz.
Nadjadało ją tylko, zostawiając resztę dla innych.
Reijo gwałtownie zatęskni! za ludźmi.
Łańcuch zabitych zwierząt prowadził go do ludzi.
Nie minął tydzień, odkąd natrafił na pierwszego re
nifera, aż wreszcie natknął się na kogoś.
Dwie ubrane na brązowo postacie klęczały przy
szarobrązowym wzgórku.
Reijo wiedział, kto to, zanim jeszcze do nich dobiegł.
Wiedział też, dlaczego nie uśmiechnęli się na jego
widok, gdy zdyszany zatrzymał się koło nich.
- Widziałem wiele takich - wskazał na renifera. Był
w takim samym stanie jak te, które mijał.
-Ile?
Reijo wzruszył ramionami.
- Sześć? Dziesięć? Tak, koło dziesięciu. Nie liczy
łem od początku.
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wątki
- Start
- Becker Robert O. Selden Gary - Elektropolis. Elektromagnetyzm i podstawy życia, Książki, Becker Robert O. Selden Gary - Elektropolis. Elektromagnetyzm i podstawy życia
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Bhagavad-gita Taka jaką jest, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Bhagavad-gita Taka jaką jest
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Źródłem życia jest życie, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Źródłem życia jest życie
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Poza narodzinami i śmiercią, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Poza narodzinami i śmiercią
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Sri Isopanisad, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Sri Isopanisad
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - W stronę samopoznania, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - W stronę samopoznania
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Gita-mahatmya, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Gita-mahatmya
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Prawda i piękno, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Prawda i piękno
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Reinkarnacja, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Reinkarnacja
- Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Tulasi, Książki, Bhaktivedanta Swami Prabhupada A. C. - Tulasi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- siekierski.keep.pl