[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bernhard Schlink
Lektor
Przełożyła Maria Podlasek-Ziegler
Wydanie oryginalne: — 1995
Wydanie polskie: — 2002
Część Pierwsza
1
Kiedy miałem piętnaście lat, zachorowałem na żółtaczkę. Choroba zaczęła się jesie-
nią, a skończyła na wiosnę. Im było zimniej i ciemniej w starym roku, tym bardziej opa-
dałem z sił. Dopiero wraz z początkiem nowego roku zaczęło mi się polepszać. Styczeń
był ciepły, matka przygotowała więc dla mnie łóżko na balkonie. Widziałem niebo, słoń-
ce, chmury i słyszałem dzieci bawiące się na podwórzu. Pewnego razu w lutym wcze-
snym wieczorem usłyszałem śpiewającego kosa.
Pierwsze kroki zaprowadziły mnie z ulicy Blumenstrasse, gdzie mieszkaliśmy na dru-
gim piętrze masywnego domu wybudowanego na przełomie wieków, na Bahnhofstrasse.
Tam, gdzie zwymiotowałem w pewien poniedziałek w październiku w drodze ze szkoły
do domu. Już od wielu dni byłem wtedy słaby, tak słaby jak jeszcze nigdy w życiu. Każdy
krok kosztował mnie sporo wysiłku. Kiedy w domu lub szkole wchodziłem po scho-
dach, ledwo trzymałem się na nogach. Nie miałem także apetytu. Nawet gdy zasiadałem
do stołu głodny, wkrótce pojawiało się uczucie obrzydzenia. Rano budziłem się z za-
schniętymi ustami i poczuciem, że moje organy są ciężkie i nie leżą wewnątrz ciała na
właściwym miejscu. Wstydziłem się tego, że byłem taki słaby. Wstydziłem się zwłasz-
cza wtedy, gdy zwymiotowałem. Również i to nie przytraiło mi się jeszcze nigdy w ży-
ciu. Moje usta wypełniły się czymś, próbowałem wszystko połknąć, zacisnąłem wargi,
zasłoniwszy je ręką, jednak to przelało się przez usta i palce. Potem oparłem się o ścianę
domu i patrzyłem na wymiociny u swoich stóp, przełykając z trudem masy śluzu.
Kobieta, która się mną zajęła, zrobiła to niemal obcesowo. Ujęła mnie za ramię
i zaprowadziła przez ciemną bramę na podwórze. Górą z okna do okna rozciągnięte
były sznury, na których wisiało pranie. Na podwórzu zmagazynowane było drewno;
w otwartym warsztacie jazgotała piła i leciały wióry. Obok drzwi prowadzących na po-
dwórze znajdował się kurek od wody. Kobieta odkręciła go, umyła w pierwszej kolej-
ności moją rękę, a następnie chlusnęła mi w twarz wodą, którą nabrała w zagłębienie
dłoni. Otarłem się chusteczką do nosa.
— Weź to drugie! — Obok kurka stały dwa wiadra, chwyciła jedno z nich i napełniła
je wodą. Ja napełniłem drugie i podążyłem w ślad za nią przez korytarz. Zamachnęła się
3
szeroko, woda plusnęła o chodnik, zmywając wymiociny do rynsztoka. Wzięła mi z ręki
wiadro i puściła na chodnik kolejny strumień wody.
Wyprostowała się i zobaczyła, że płaczę. — Chłopczyku — powiedziała ze zdziwie-
niem — chłopczyku. — Wzięła mnie w ramiona. Byłem od niej niewiele większy, czu-
łem jej biust na swojej piersi, w ciasnym objęciu czułem swój nieprzyjemny oddech i jej
świeży pot i nie wiedziałem co począć z rękami. Przestałem płakać.
Zapytała, gdzie mieszkam, odstawiła wiadra na korytarz i odprowadziła mnie do
domu. Szła obok, w jednej ręce niosąc moją teczkę, drugą trzymając mnie za ramię.
Z ulicy Bahnhofstrasse na Blumenstrasse nie jest daleko. Szła szybko, ze zdecydo-
waniem, przez co łatwiej było mi dotrzymać jej kroku. Pożegnała się przed naszym
domem.
Tego samego dnia matka sprowadziła lekarza, który stwierdził żółtaczkę.
Opowiedziałem jej kiedyś o tej kobiecie. Nie sądzę, żebym ją w innym przypadku od-
wiedził. Dla matki było jednak oczywiste, że gdy tylko będę mógł, kupię z kieszonko-
wego bukiet kwiatów, przedstawię się i podziękuję. W ten sposób pod koniec lutego po-
szedłem na Bahnhofstrasse.
4
2.
Dom na Bahnhofstrasse dziś już nie istnieje. Nie wiem, kiedy i dlaczego został zbu-
rzony. Przez wiele lat nie byłem w rodzinnym mieście. Nowy dom, zbudowany w latach
siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych, ma pięć pięter oraz zaadaptowane na miesz-
kanie poddasze, obywa się bez wykuszy, balkonów i pokrywa go gładki, jasny tynk.
Liczne dzwonki zapowiadają liczne małe mieszkania. Są to mieszkania, do których czło-
wiek się wprowadza i z których się wyprowadza, tak jak wynajmuje i odstawia samo-
chód. Na parterze znajduje się teraz sklep komputerowy; wcześniej była tam samoob-
sługowa drogeria, sklep spożywczy i wypożyczalnia kaset wideo.
Stary dom miał tę samą wysokość, a przy tym cztery kondygnacje; parter z piaskow-
cowych ciosów szlifowanych diamentem, a powyżej trzy piętra z cegły z piaskowco-
wymi wykuszami, balkonami i obramieniami okien. Do klatki schodowej na parterze
prowadziło kilka stopni, na dole szerszych, węższych u góry, z obydwu stron otoczo-
nych murkami, które podtrzymywały metalową balustradę i u dołu zakończone były
ślimacznicą. Po obu bokach drzwi stały kolumny, z rogów architrawu jeden lew spo-
glądał w górę ulicy Bahnhofstrasse, a drugi w dół. Brama, przez którą kobieta zaprowa-
dziła mnie na podwórze do kurka od wody, była bocznym wejściem.
Już jako mały chłopiec zwróciłem uwagę na ten dom. Dominował on w szeregu
domów. Myślałem, że jeśli stanie się jeszcze cięższy i szerszy, sąsiadujące z nim budynki
będą musiały ustąpić na bok i zrobić mu miejsce. Wewnątrz wyobrażałem sobie klatkę
schodową ze sztukaterią, lustrami i orientalnym wzorzystym chodnikiem, który przy-
trzymują na stopniach wypolerowane do połysku mosiężne pręty. Spodziewałem się,
że w wielkopańskim domu mieszkają wielcy panowie. Ponieważ pociemniał on jednak
z upływem lat od dymu pociągów, w ponurych barwach wyobrażałem sobie jego ary-
stokratycznych mieszkańców, którzy może zdziwaczeli, byli głusi albo niemi, garbaci
albo kulawi.
W późniejszych latach ten dom ciągle mi się śnił. Sny były podobne: odmiany jed-
nego snu i tematu. Idę przez obce miasto i widzę ów dom. Stoi w szeregu budynków
w dzielnicy, której nie znam. Idę dalej, zmieszany, gdyż znam dom, lecz nie znam dziel-
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl