[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stanisław Ligoń
BERY I BOJKI ŚLĄSKIE
SPIS RZECZY
Ło kunszcie łosprowianio wiców ................. 7
O górniku słów kilka i o tym, jako jest z mężów nojlepszym . 17 Dioboł się łożenił ......................... 25
Krótko mówiący świadek .................... 28
Ło Pistulce ............................ 32
Babsko kuracyjo ......................... 37
Mioł szcęście ............................ 45
Ło dobrym wychowaniu - słówek pora ............ 47
Jak się zachować na weselu ................... 54
Gowa ............................... 62
Cłowiek .............................. 66
Opis świni ............................. 67
Opis konia ............................. 69
Krowa ............................... 71
"Zymftowy" kot ......................... 72
Jak powstała moda? ....................... 74
Dioboł w biedaszybie ....................... 76
Z gruby, huty, werku i inkszej przejętej roboty ......... 87
Dioboł w kopalni ......................... 93
Ło banie i baniorzach ...................... 99
Ło dochtorach, aptykorzach i jeich łofiarach ......... 114
Ło sądach, sędziach i jeich kundmanach ........... 126
Ło gonie i myśliwcach ...................... 136
Ło wojokach i kasami ..................... 143
Z małżyńskich miodów, ło dziołchach, niewiastach i teściowych 150 Nasze skrzoty i najduchy .................... 168
Ło szkole, szkolorzach i rechtorach .............. 176
Wczasy... wczasy... ....................... 184
Ło buksach, chacharach i inkszych miglancach ........ 191
Ło dziadach i inkszych smykach ................ 211
Bery cienkie i rube, chude, tłuste i spod frópa ........ 214
Bieda w biedaszybie ....................... 262
W niedziela przy żeleźnioku .................. 278
Na wycieczce w Tychach - Gustlik warzy piwo, Karlik klyci bery
a Haźbietka śpiewo ....................... 285
Kiep ten, co więcej daje, niźli może! .............. 293
Stanik bydzie górnikiem .................... 296
Słowniczek gwarowy. ...................... 304
Ło kunszcie łosprowianio wiców
Ludzie prowdziwie światowi mogom się wdycki raduwać powodzyniem i wzięciem w towarzystwie - obok naturalnie inkszych jeszce zalet - wtedy, jeśli poradzom łosprawiać wice - a casym jeszce większym, jeśli wcale nie łosprowiajom wiców...
Boć o wiela dobry taki kawalorz raduje się zasłużonym i stałym uznaniem i kożdy go rod widzi, to na łopak, kiepski i usmolony łosprowiacz, kieremu się zdo, że nie ma lepszego nad niego, wzbudzo kole siebie wstręt i kożdy by go nojlepiej wytrząś na pysk.
Momy śtyry sorty tak zwanych łosprowiaczy wiców, a mianowicie:
Nr 1. Łosprowiacz mo przy tym łosprowiani^i zawsze gęba spokojne i poważno, za to ci, kierzy słuchajom, trzymajom się łod śmiechu za brzuchy...
Nr 2. Śmieje się ten, kiery łosprowio i ci, kierzy go słuchajom...
Nr 3. Łosprowiacz śmieje się jak koń, abo jak nagi w pokrzywach, zaś ci, kierzy go słuchajom, pozwieszajom smutno łeby i ani słoweckiem się nie łodezwiom...
Nr 4. Słuchający chytają za stołki, flaszki, śklonki abo inksze ciężkie rzecy i pierom z nimi łosprowiacza.
Takie som okropne skutki kiepskiego i usmolonego łosprowiacza. W jakisik amerykańskiej gazycie cytołech roz tako okrutno historyjo. Otóż jakiś taki usmolony łosprowiacz ze sorty numer 4 łopedzioł
kiejś za porządkiem coś łosiem takich usmolonych i głupich wiców. Ci wszyjscy, kierzy go słuchali, wpadli w tako złość, że chycili pana brata za łeb, wywlykli go nadwór, łobloli petrolejem, zapolili, a potem dokoła niego tańcowali jakiś indiański taniec. Potem przywiązali do niego postronek i płowili go w rzyce, zaś jak go z tej rzyki wywlykli, to go włócyli po gościńcu.
Zaś zbańturzone ze snu bez to larmo matki dźwigały kole łokien swoje dziecka i padały:
- Dziwejcie się, kochane dziatki, jaki to koniec czeko takiego, kiery łosprowio głupie i stare wice.
Dowejcie pozór, coby i wos kiejś coś takiego nie trefiło.
No i na łopach.
Jo znom jednego karlusa, takiego se nic nie znaczącego i skromnego, kiery tam tak dalece nic nadzwyczajnego nie poradzi (no troszycka tam poradzi babrać na płótnie abo papierze - myślą ło maluwaniu, żebyście zaś niekierzy nie myśleli ło cymś inkszym) - ale za to faron wiecie poradzi łosprowiać, jak mało fto (sorta numer 1). I co z tego? Wszystkie kobietki łod szesnostego roku do lot sto przajom mu, pieszcom go i całujom, no a chłopi cęstujom go gorzołkom, piwskiem i nojfajniejszymi cygaretami (śtyry za pięć groszy) i nie wiadomo, jakie go tam jeszce szcęście skuli tego ceko! Jeny mu szcęścio zowiścić, aże zowiścić.
Kożdy łosprowiacz musi se zmiarkować trzy rzecy, kiere som związane z jego fajnym kunsztym, mianowicie:
8
1. Wic, czyli kąsek musi być krótki. , 2. Fajnie łopedziany. - 3. Koniec zaś niełoczekiwany.
Nojważniejszym ze wszystkich jest punkt pierszy, to jest zwięzłość. Długi wic jest jak nie przymierzając srogi komin fabryczny, na kiery się włazi na piechty. Toć widok z wierchu, jak się tam wlazło, jest bardzo piękny, ale cóż, kiej tyn, co wloz, zmęcół się przy tym farońsko i wszystkiego mu się potem łodechce. Łościąganie wica jak guminu, łosprowianie roztomaitych drobiazgów bez znaczynio psuje wice i jeno drożni tych, kierzy go cierpliwie słuchajom. Słuchający taki doprowadzony do łostateczności, kiej straci cierpliwość, może nawet popełnić mord, za kiery nie powinien być strofowany. Joch som słyszoł roz, jak jeden łosprowioł wica, a był to niby na pozór karlus ucony, ba padali, że ponoć jakiś dochtór, cy coś takiego. Łosprowioł tak:
- Łopowiem państwu fajnego wica. Ta rzec zdarzyła się w niewielkim mieście. Miasto to było, jakech im już pedzioł, niesrogie, ale bardzo ruchliwe; leżało kajś nad Przemszą, ładowali tam na szify mąka, krupy, no i drzewo z pieskiem. Ludność tego miasta to byli przeważnie handlyrze, to jest tacy, co się to zaj-muwali handlym. Skuli tego w tym miasteczku była moc szynków, w tych szynkach zaś tocyło się kupa ludzi, popijali se gorzołka, piwo, selter, limonada. Roz do jednego z tych szynków - jużech zapomnioł blank, jak się zwoł, może pod "Nogą wieprzową", cy tyż pod "Starym kokotem" dość, że przyszoł tam roz
taki naprany handlyrz. Dyć znocie, moi państwo, takiego napranego handlyrza, kiery to som nigdy nie wie, cego by chcioł. Toż kiej wloz, kozoł se jeszcze dać gorzoły, potem śtyry porcyje wursztu ze zymftem, potem gulaszu, no i piwa, piwa przede wszystkim! Siedzi se tak, je i pije - pije i je, a nad nim wisi klotka, a w tej klotce siedzi se kanarek, prowdziwy harcer i śpiewo jak sto drewien! Ja. Handlyrz słucho, słucho i łogarnył go zachwyt. Toć wiecie, że kanarki śpiewajom bardzo pięknie, lo tego tyż nazwali nawet wyspy Kanarskie jeich mianem. Przylatuje kielner, taki se zwycajnie karlus z rubom paplą, poklabustrowanym szakiecie i cornom hadrom pod pachom i pado:
- Słuchom, pana dobrodzieja, co mogą dać?
- Wiela kosztuje ten kanarek?
- Ten? kosztuje dwiesta złotych.
- Kożcie mi go upiec na maśle!
Kielner spostrzego, że handlyrz jest bogaty i może se na tako zachcianka pozwolić. Sjon klotka z kanarkiem, a zaniós go, nie padając nic, do kuchnie. Za mało chwilka przyniósł pieczonka.
- Sam, majom kanarka!
- Ja? Toż dobrze, uchlastnom mi tam za dwadzieścia groszy!
Słuchacze zaśmioli się bez grzeczność, bo se myśleli, że wic się już skończył. Ale kaj tam! Łosprowiaczowi było jeszcze zol rozstać się ze swoim pięciomilowym wicem. Łobliznył się i zacon łosprowiać dalej:
10
- No cóż tak na mnie gały wytrzyscosz? Łodchlastnyć mi tam z tej pieczonki za dwadzieścia groszy i fertik!
Kielner zaś skrzeczy:
- Jakoż to! Toch jo dlo nich zmarnowoł takiego drogiego fajnego kanarka, to przeca nie idzie!
- Panie starszy! Radzą im po dobroci, zawrzą se ten pysk i nie godajom nic. Jo chcą za dwadzieścia groszy kąszczek tego kanarka i już!
Zrobiło się larmo, łostuda i pranie. Poszli po policyjo i, zdo mi się, że spisali protokół.
Wszyscy słuchacze siedzieli, jakby im chto gęby zaklajstrowoł, a jeden z nich poszoł do przedpokoju, wyszukoł mantel łod tego łosprowiacza i wypolił w nim cygaretom srogo dziura.
- któż z was, mili moi czytelnicy, potępi go za to? Wiem, że żoden.
Toż z tego widzicie, jak się nie powinno łosprowiać wiców.
- Taki wic to powinien mniej więcej wyglądać tak: Bez łotwarte dźwierze jakiegoś fajnego kafeju zagłado cyjasik głowa.
- Przebocom, cy majom napoleonki ze ślagzaną?
- O, ja, proszą bardzo, wieżom sam. - Włazi terozki cało figura. Sejmuje z łeba czopka i pado głosem żałośliwym:
- Litościwi panoczkowie, dejcie kąsek kołoca z ślagzaną, jużech bez trzy dni nic nie jod...- Abo:
11
- Panie Hosenduft! Całe miasto łosprowio, co Kugelman żyje z jeich kobietą. - Na to pado Hosenduft:
- Oj-joj! Wielgie mi szczęście! Jak byda chcioł, to tyż byda z niom żył...! Abo:
- Richard, cegoż się ty trzymosz za gęba?
- No dziwej się, Karlik, ten buks tam chcioł mię piznąć w pysk.
- No, jak cię chcioł, to cię jeszce nie piznył, czamu się tedy trzymosz?
- No bo mię piznył!
- To trąbo jedna, czamu godosz, że cię chcioł?
- No, mamlasie jeden, jakby przeca nie chcioł, to by mię nie piznył!
Abo: Na lotnisko w Poznaniu przyszło jakieś małżyństwo. Łon był handlyrzem, chcieli łoboje aeroplanym pofurgać do Gdańska, bo im straśnie było pilno. Pilot łobejrzoł se ta parka i pado, że nie może z nimi polecieć, bo pado, że takie małżyństwo nie poradzi tak długo siedzieć cicho. Zacnom się przegaduwać abo wadzić, ręcyskami na prawo i lewo ciepać, łona, to jest ta żona tego handlyrza, zacnie mnie za ręka szarpać, jo zapomnia o motorze i może z tego być wielgie nieszczęście.
- Ale my nie bydziemy się wadzić, bydziemy blank cicho siedzieć, bo my z tej sorty małżonków, co se jeszce przajemy. Mogom, panie pilot, być spokojni.
- No to dobrze - pado pilot - zabiera wos, ale pod warunkiem, że jak się kiere z wos, aby słówkiem łodezwie, to za kożde słowo zapłacicie mi sto złotych.
- Dobrze! - pado łona. - Ty, Tomasz, czy się godzisz?
- Godzę się - pado mąż.
Siednyli do aeroplanu i polecieli. Kiej przybyli do (ułańska, wyloz pierwszy pilot i łoglądoł maszyna. Potem pado do pasażyra: - No, panie, trzymoł się pan, ani słówkiem się nie łodezwoł?
- Ani słówkiem - pado pasażyr - ale ło mało co, to bych był przegroł.
- No, po jakiemu?
- Ano, jużech chcioł wrzasknąć, jak mi kole Bydgoszczy baba wyleciała, alech se prędko pysk zatkoł tycyskiem i anich pary nie puścił.
Tak, widzicie, mniej więcej trza łosprowiać.
Gorzyj jednak, jak ktoś, co łosprowio, zacnie łopisywać miejsce, kaj się to stało, zacnie godać ło latach swoich bohatyrów, abo jak łoni wyglądali, wtedy, bratowie, wica diobli weznom!
Nie ma tyż nic gorszego nad łosprowiaczy łoztargnionych, abo zapomliwych...
- Łopowiem państwu wica... Było to w roku tysiąc łosiemset pięć dziewięćdziesiątym... Nie, co jo godom - w tysiąc dziewięćset... dziewięćset... Pierzyna, zaroz, w kierym to było roku...?
- Ale smolić tam na rok - wołajom słuchacze - łosprowiajom dalej...!
- Razem, razem! W mieście Jełabudzie mieszkoł jakiś Grek... nie... nie Grek, a jakiś Ormianin. Hm? Nazywoł się... jakoż się to ten pieron nazywoł... A to dopiero, blank sam se zaboczył.
13
- Ale smolić tam, jak się nazywoł, dalej! - skrzecom słuchacze.
- Toż ten karlus pojechoł se łokrętem... nie, prze-proszom, nie łokrętem... poszoł se na piechty...
- Aeroplanem!
- Nie, wtencas jeszce nie było aeroplanów. Naroz spotkoł jakoś staro pani... pani X. Chociaż nie... łona była bardzo jeszce młodo, bo była w podróży poślubnej. Ale nie, mogła być młodo, bo przeca nie miała zębów! Bo wiecie... przeca cały wic polygo na tym... A może tyż nie... Aha!
Jeśli ftoś takiego łosprowiacza zatrzaśnie, to nie tylko że nie dostanie strofy, ale go jeszce za to wynadgrodzom! No toć inaczej być nie może!
Som tyż i tacy łosprowiacze, co to zacnom w towarzystwie łosprowiać coś takiego trocha śmierdzącego, rozwlekłego' - naroz się zacerwieniom, jak kęs surowego mięsa i przerywajom.
- A co dalej?
- Przeproszom... dalej... to trocha świńskie, joch blank zapomnioł, że sam som kobiety...
Nieszczęściem w towarzystwie som też tak zwani podpowiadacze wiców.
- Panie Karlik! Bydom tak dobrzy i łopedzom tego wica, co go to łosprowiali łońskiego tydnia... Takechmy się z niego uśmioli.
- Jakiego wica?
- Nie wiedzom, ło tym małym Hanysku, co to prosił we szkole rechtora ło urlop, a kiej go się
14
relilór spytoł, na co chce mieć urlop, pedzioł: - Mój lutu pedzieli, co u nos w doma bydzie jutro łogień, że »ic spolimy. - No, panie Karlik, niech nam to łopedzom!
No, powiedzcie, moi mili czytelnicy, co mo wtedy zrobić taki Karlik?
Czasem możno tyż łopedzieć jakiegoś starego i łoklepanego wica, ale trza się dobrze zastanowić kaj. We fajnym towarzystwie, takim, co to łazi po kafejach i wycytuje wice w rozmaitych gazetach, trza się, bratowie, mieć na baczności.
Roz przy stoliku siedziało sześć osób: trzech aktorów, dwóch redachtorów i jedyn adwokat. Usiodłech se kole nich, bo mię wołali i chcieli, co bych im łopedzioł jakie wice. Zaconech łosprowiać wszystkie znane mi anegdoty.
Zaś po każdej łopedzianej wszyjscy wyjmowali se z kabzy śnuptychle i przykłodali końce do uszów, tak ze ich twarze były łobramuwane cymś biołem.
Jużech nie móg wytrzymać. Pytom się:
- Co to mo znaczyć?
- To? Siwo broda!
- Czamu siwo broda?
- Ano, bo wszystkie jeich wice, panie Karlik, kiere nom łopedzieli, som już takie stare, że majom siwo broda!
Toć gorszyłech się skiż tego bardzo.
Jak się łosprowio wice, to trza się jednak tyż troszka licyć ze składem słuchających.
15
Som wice lo dziołch. Som i lo wydanych kobiet. Som też specjalnie męskie. Te wice z trzeciej wymienionej kategorii można też łopedzieć tej drugiej wymienionej kategorii, ale przodzi trza spenetrować, co i komu można pedzieć. Ale broń Boże łopedzieć coś takiego niewinnym uszkom dziołszek, dziepiero byś se narobił: wszystko, co im łopowiesz, to stare, wyśmiejom się z ciebie, to już downo słyszały! A jakże... Ano, takie to już momy casy... Postęp - padajom wszyjscy!
Byłech kiejś w jakimsik towarzystwie u znajomych. Dziołszki łobstąpiły mnie i prosiły, aby im Karlik łopedzioł jaki fajny wic, ale taki ze zymftem.
- No, jo bych woni tam, dzióbecki, pedzioł takiego wica, ale się boja, czy tam w nim nie bydzie trocha za dużo tego zymftu!
- O, to nic nie szkodzi, łopedzom, łopedzom, Karliczku kochany! Zarozki... - Muterko, idźcie se ino na chwilka do drugiej izby i zawrzyjcie za sobom dźwierze...
- Ano, czy to nie postęp, powiedzcie, moi państwo?...
No, na tym kończą swoja nauka, jak łopowiadać wice. Myślą, że się niejednemu z wos, moi kochani czytelnicy, przydo... prawda?
O górniku słów kilka i o tym, jako jest z mężów nojlepszym
humoreskę, czyli bajkę, tę poświęcam w dniu świętej barbórki, wam, górnicy kochani, wąsale dostojni i mili, wiarusy dzielne, walczący o wolność tego kraju, zAwsze w pierwszych szeregach. Od zarania mojej młodości łączy mnie z wami więcej niż przeciętny sentyment. Toć i śp. ojciec mój, ten pieśniarz waszej doli, przeszło lat trzydzieści pracował w kopalni, sławnym "Heinitzu" w Bytomiu. Nie jako bergmon co prawda, ale dostarczał wam jako maszyniok światła do podziemi i światła do waszych serc polskich.
Z rozrzewnieniem każdorazowo wspominam te czasy, kiedy jako dzieciak wyprawiany przez matkę z wieczerzą do tatulka, zastawałem w maszinhauzie gromadę was, spracowanych po szychcie, nie spieszących się do rodzin, a wsłuchanych w opowiadanie o naszych dawnych dziejach. Nic tych nabożeństw nie przerywało, chyba warkot maszyn i czasem głos umorusanego intruza, który wołał: "Świetlorz, tam przyszoli - buła zgasła". Wtedy pryskał czar.
Toteż wam, stara wiaro, którzyście jeszcze przy życiu i którzy te czasy tak niedawne, a jednak dalekie, pamiętacie, wam, którzyście tu na wolnej ziemi i wam, którzyście tam pozostali, z tego miejsca cześć i serdeczne "Szczęść Boże"! Zaś gwoli rozweselenie słuchejcie historyjki:
17
Chciołbyh wom - mili czytelnicy - pedzieć coś małowiela o górniku, czyli jak sam u nos pospolicie padają, o bergmanie.
Jakby mi się tak chto spytoł, kto był pierwszym górnikiem, to bym mu łodpedzioł, że wiadomość o górniku sięga furt na zadek, to jest nie ino do casów przedhistorycznych, ale i przedgeologicznych i przedpotopowych, bali, siego jeszcze bardziej nazod, to jest aż do dziejów Olimpu. - Słyszeliście przeca już coś o tym Olimpie, kaj to te roztomaite pogańskie bożki i bożkinie siedziały. Prawią wom to skiż tego, żeby niekiery nie myśloł, że to jakoś destyla. Otóż jakiś poeta z tego Olimpu już wtedy śpiewoł:
Górnik to górnik, ten śmiałek Sam w ślady wiózł Prometeja Tak stare mówią kroniki Kroniki mówią tak, nie ja.
Co go ciągnęło na Olimp I jaki był magnes czaru? Jak głoszą, chciał się koniecznie Boskiego napić nektaru.
Bogowie go też wpuścili, Czego im nikt z nas nie gani - I wlazł tam górnik "bibuła" O wiecznie wyschniętej krtani.
18
Z Apollem wypił bruderszaft, I wszystkie muzy z nim piją, A nawet, o, przeniewierstwo! Jak słychać, jest na "ty" z
Jowiszem. Szczyt oburzenia Do takiej aż wspiął się skali Że - było do przewidzenia - Z Olimpu chłopa wyćpali...
Od tego zaczął, że Hebe Skaptował, trafił tym w sedno; Zaledwie kwatyrka wychylił, Już padół: - Dej jeszcze jedną.
Ehej! Zeus pewnego razu Zakrzyknął, aż grzmiało w piekle, Ten popijała wciąż trąbi! Nektaru ubywa wściekle!
Kroniki stare łosprowiają, że bogowie mszcząc się za to, że tyla tego nektaru wysłepoł, stworzyli na-skwol przed potopem cało kupa "ichtiozaurów", "plezjozaurów", "iguanodonów", "pterodactylów" i roztomaitych inkszych krokodylów i gizdów na to, żeby górnik-sztajger mioł z czego zryć przy egzaminie w szkole górniczej.
Przełażąc terozki z dziejów mitycznych, czyli bojk owych, wprost do stworzynio świata, niepodobno \\ spomnieć o tym:
19
Że w mgle chaosu W eterów krysztale Już były dla nas Rudy i metale.
Że ledwie w skórę Oblekł się nasz globek, Już pierwszy górnik Mógł iść na zarobek.
A kiejś my już od razu wleźli do raju, to nie ma żodnej wątpliwości, że Adam, pierwszy nasz ojciec, był górnikiem. On to, widzicie, pierwszy nosił listek figowy miast łaty. Nosił go po prowdzie na przodku, a nie, jak był powinien, na zadku, ale to już wina Ewy, kiero chciała, żeby tak było, czamu, to nie wiem, podobno tako wtedy była moda w raju.
Noe, kiery podczas potopu jeny dlotego się nie utopił, bo wysmarowoł arka terem i asfaltem, świadczy, że i on był górnikiem-nafciarzem.
Przechodząc dalej ta naszo biblijka do Herodota i Nestora, to oni zawsze kajś cosik wspominają o górnikach i hutnikach.
Noj starszym dokumentem górnictwa z tych czasów to słup soli, w kiery zamieniono została żona Lota, skuli ciekawości. (Dzisiok by się to już nie przytrefiło, bo już ciekawych Lotek nie ma, prowda.
Kiebych tak chcioł furt jeszcze godać o górniku i wyliczać jego wszystkie zalety i cnoty, to zaszołbych
20
za daleko - tak daleko, żeby ich, wierzą, potym stamtąd wcale widać nie było.
Nojwiekszym i nojmilszym, jak to padają, walorem naszego bergmana jest to, że górnicy wszyscy są nojlepszymi mężami! - (No, czy nieprowda, kobietki, wy od górników?) Toć, bo i tu poeta prawi:
Jeżeli kiedy do męża Gwałtem zatęskni podwika. K'temu swój rozum wytęża, By zwabić liczkiem - górnika.
Miłość ta ku górnikowi mo jednak jeszcze inksze, głębsze powody, kierych tak od razu nie dostrzeżesz.
Czy jest po prowdzie jaki poeta, kiery by poradził łopisać piękność kobiety bez skarbów, kiere górnik na świat lo tychże kobiet z wnętrza ziemi wydobywo?
Słuchejcie, jak tu śpiewo poeta:
Twe oczka z turmalinu, Jak złoto - włosy płowe, Twe usta są z rubinu, A ząbki opałowe.
Twe biodra, jak z granitu, Twa cera marmurowa, Twój język z karnalitu, A srebrem twoja mowa.
21
I, co też prawda szczera, Że każda z was dostojna, W tem srebrze nie jest sknera, Aż nadto jest w nim hojna.
Twej rączki alabaster Wydaje nam rozkazy, Twą wolę bierzem za ster, Opoko! milion razy.
Na inne minerały, Zapuszczam już zasłonę, Bo by się pogniewały Brylanty - kruszce one!
Zresztą, co tu dużo gadać! Czy nie górnik, wy piękne nasze i słodkie, dostarcza woni świecidełek i klejnotów, kiere, choćby przeca nojskromniejszo z wos zawsze mo rada? Czy nie górnik, powiedzcie!
Toć i tu pieśń mówi:
Na bryłę patrz złotą: Górnika w niej trud!
A kożdy z nos gotów, pierzyna, śpiewać dalej:
Czego chcesz luba? Czy bryły złota? Powiedz! Wygrzebię sam piasek z rzeki! Rozkaż, pobiegnę do Kalifornii, Chociaż kraj to jest dość daleki.
Ural, Arizon, Meksyk, Sumatra - To dla górnika bagatela: W głąb ziemi drze się po klejnot drogi, Który cię zdobi i rozwesela.
A terozki jeszcze jedna dość ważno rzecz. Arystoteles, czy jakiś inkszy pieron, kiery to męczy w gimnazji naszych przyszłych sztajgrów, pedzioł: "Similis simili gaudet", to znaczy: podobne cieszy się podobnym. Łobejrzyjcie se ino górnika w paradnym jego stroju. Czy nie zmiarkujecie podobizny z kobietą? Jakla ł. kraglem, knefliki gryfne świecące, aksamit, kołpak, czyli czopa, podobny do gorczka, z kierym kobieta wdycki obcuje, no i piórko, stojące na nim - a prowda jeszcze łata, czyli fartuszek, po prowdzie nie z przodku, a ze zadku, no, ale nasze dzisiejsze Ewy, w przeciwieństwie do downej, wolą zaś, żeby górnik mioł ten fartuszek na zadku! Czamu - to już jeich rzecz - dość, że tak jest!
Życie górnika, jak wiadomo, jest pełne grozy i niebezpieczeństwa, toteż nie ma dziwoty, że górnik, aby o tym nie myśleć, musi się od czasu do czasu narkotyzować rozmaitymi eliksyrami ostro woniącymi. Złośliwi i brutalni ludzie padają, że se bergman zaloł pała!
To nieprowda - a jeśli się kiejś coś takiego przytrefi, to tylko samotnymu, nigdy zaś żyniatymu.
W zaginionych kronikach kopalnianych w Wieliczce znaleziono wiersz, kiery brzmi w starej gwarze:
23
Idzie górnik drogom, karbidkom wywija, Pewno nieżyniaty - łożar się bestyja.
To słowo pewno nieżyniaty - świadczy nojlepiej, że coś takiego się nigdy żyniatymu nie przytrefiło.
Tak było downij. - Czasy się po prowdzie mało-wiela zmieniły, ale zaś nie tak bardzo! Prowda?
Ale też za to ten żyniaty górnik jaki miły, kiej:
Dzióbeczka wartko lubej daje,
I bieży w podziemne skarbnika kraje...
Dzióbek, czyli całus, to dla górnika rozkosz nojwiększo... Pożegnanie... Chwila rozstanio... do szybu, setki metrów pod ziemia... Czy idzie wtedy pedzieć do męża: - A nie łożryj się zaś jak bela, po szychcie. - To się pado... ale delikatnie... a nojlepiej kozę się to pedzieć "świgermutrze"! Łona to już tam wyrychtuje tak, że zięć górnik nigdy się nie bydzie sprzycoł z nią ło takie ździebko - zwyczajnie - nigdy nie wiesz, czy za chwilka nie pódziesz tamtędy. Majtniesz ręcyskiem, no i "szczęść Boże, staro szolo!" To wystarczy. - O tak, tak - groza jest zawsze do szczęście potrzebne.
A one, te nasze dzióbki? Jakież łone som za to dlo górników? Przają im, jak sto drewien i som im więcej abo mniej wierne, do grobowej deski... A jeśli kiedy przyjdzie czas, to zazwyczaj te starsze prawie nigdy się po roz drugi nie wydajom, zaś te młodsze, jak się wydadzom, to jeny za górnika, jeśli się chto inkszy prędzej nie trefi.
Ano, trudna rada!... i "Szczęść Boże!"
24
Dioboł się łożeni!
Zdarzyło się kiejsik, że zastrejkowoł dioboł, a to na skuli tego, że mu w piekle było za gorąco. Chcioł się ździebko na ziemi ochłodzić.
Nie namyślając się dużo, wyjechoł z czeluści na powierzchnia. Idzie se tak idzie, aż tu naroz uwidzioł jakoś młodo i bardzo szykowno dziołszka. Przypomnioł se, jak mu to kiejś jego piekielni koledzy łosprowiali, że małżeństwo mo ponoć być niebem na ziemi... Wziena go chętka spróbować. Czamu ni!...
Nie zastanawiając się długo, podszed do napotkanego aniołeczka i prawi:
- Dobry dzień! piękny dzióbeczku. Czego to tak wcześnie szukajom po świecie?
- Szukom chopa - odpowiado, szczyrząc zęby dziołcha.
- No to się dobrze skłodo - śmieje się dioboł - bo j o szukom baby... A kiej się tak pięknie słożyło, to bychmy się możno i smówili?
- Czamu ni - pado dziołcha i poczyno se tego przipadkowego konkurenta łoglądać, jak to padajom, łod stóp do gowy...
- A coś ty za jeden? - zapytuje.
- O, joch jest dioboł - odpowiada skromnie zapytany, a nie czekając łodpowiedzi dodaje z ostrożna: - Jeśli mię przyjmiesz za męża, spełniać ci byda wszystkie twoje życzenia, moc bowiem moja jest wielko...
25
Diobelskie to wyznanie spodobało się dziołszce, tym bardziej że i uroda chłopa przipadła jej do gustu. Niezadługo też a pobrali się...
Dzień przed weselem pyto dioboł oblubienicę:
- Szczęście ty moje, powiedz mi, co bych móg dzisiok uczynić dlo ciebie?
- Co uczynić? Słuchej: wesele musimy wyprawić sute, takie jakiego jeszcze świat nie widzioł. Jodła i picio musi być tela, żeby wszystkie moje przijaciółki popukały ze zazdrości... Idź i przynieś wszystkiego, wina, gorzołki, likierów, roztomaitego mięsiwa, ptactwa, ryb, no i wszelakich innych maszkietów do tego...
Jak wicher wylecioł dioboł na miasto i za chwila przyprycył wszystkiego, czego sobie jeno...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]