[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bertina Krahn
Â
Â
Â
Â
Â
Â
Whisky1
Październik, 1794, Westmoreland, Pensylwania
Whit, zgódź się.
Ale Whitney Daniels przyspieszyÅ‚a kroku. SzÅ‚a energicznie leÅ›nÄ… Å›cieżkÄ… ukrytÄ… wÅ›ród zaroÅ›li. OmijaÅ‚a opadÅ‚e liÅ›cie, by nie szeleÅ›ciÅ‚y pod stopami i delikatnie odsuwaÅ‚a sterczÄ…ce nad Å›cieżkÄ… gaÅ‚Ä™zie krzewów, by przypadkiem nie odÅ‚amać gaÅ‚Ä…zki i nie pozostawić Å›ladu, że ktoÅ› tÄ™dy przechodziÅ‚. Zerknęła spod ronda starego filcowego kapelusza na idÄ…cego obok niej mÅ‚odego, krzepkiego mężczyznÄ™. Już w dzieciÅ„Âstwie nauczyÅ‚a siÄ™ od ojca, jak rozmawiać z osobÄ…, która chce ubić z kimÅ› interes, a Charlie zachowywaÅ‚ siÄ™ inaczej niż zwykle.
- Co ty na to, Whit? - przerwaÅ‚ milczenie Charlie Dunbar. PatrzyÅ‚ na jej dÅ‚ugie silne nogi, których ksztaÅ‚t uwidaczniaÅ‚ siÄ™ w mÄ™skich zamszowych spodniach. ZaczynaÅ‚o dochodzić w nim do gÅ‚osu pożądanie, czego Whitney Daniels nie mogÅ‚a powieÂdzieć o sobie. - NarÄ…biÄ™ ci drewna na zimÄ™. WybiorÄ™ z naszego to najlepsze.
- Nie - ucięła rozmowÄ™ i zatrzymaÅ‚a siÄ™, wypatrujÄ…c w leÅ›Ânym podszyciu rzadkiej krzewinki o pÅ‚ożących siÄ™ pÄ™dach. -Charlie, poszukaj ze mnÄ… gaulterii. - Dwa dni temu widziaÅ‚am jÄ… obok Å›cieżki.
- Może chciaÅ‚abyÅ› materiaÅ‚ w kwiaty na sukniÄ™? PrzywiozÂÅ‚em go dużo z fortu dla mamy i dziewczÄ…t.
Whitney nie zwracała na niego uwagi. Przykucnęła i wypatrywała w trawie zaokrąglonych liści gaulterii o słodkim, lecz ostrym smaku; uwielbiała je żuć.
- Whit, czy słyszałaś?- Charlie przykucnął obok niej. chcąc przyciągnąć jej wzrok. Udało mu się to, bo spojrzała na niego władczo szmaragdowymi oczami i powróciła do szukania w trawie cennej rośliny. On jednak nie ustąpił i natarczywie powtórzył: - Dam ci całą bele kwiecistego materiału na suknie. - Przecież ja nic znoszę sukni. -Nachmurzona wstała i nadal przeszukiwała wzrokiem leśne podszycie.
Charlie też wstał i przysunął się do niej. Znacznie urósł od czasu, gdy widziała go po raz ostatni. Miał na sobie rozchełstaną koszulę z samodziału, pod którą widać było owłosiony spocony tors. Ta jego bliskość, podniecenie i męskość zbiły Whitney z tropu. Odwróciła od niego twarz i ruszyła w dalszą drogę. Wyprzedziła go i włożyła ręce do kieszeni spodni.
- Charlie, najlepszy strój majÄ… mężczyźni - spodnie i wyÂsokie buty. Do pracy nie muszÄ… nawet wkÅ‚adać koszuli. SukÂnia... - Wzdrygnęła siÄ™ teatralnie. Gdy Charlie zrównaÅ‚ z niÄ… krok, wygÅ‚osiÅ‚a mowÄ™ na temat skrÄ™powania strojem kobiecego ciaÅ‚a: - To nie do przyjÄ™cia. Czy wiesz, ile rzeczy dziewczÄ™ta muszÄ… wkÅ‚adać pod rzekomo stosowne dla nich suknie i jak siÄ™ Å›ciskajÄ…? To Å›mieszne. Poruszamy siÄ™ z trudem w tych okropnych damskich fataÅ‚aszkach, sztywnych gorsetach, narzutÂkach na gorsety, koszulach i halkach. Ile trzeba zużyć na to materiaÅ‚u, ile stworzyć warstw grubego samodziaÅ‚u, ile przyÂgotować krochmalu! I jak to wszystko ociera skórÄ™. - PrzerwaÅ‚a wywód, gdyż spostrzegÅ‚a, że Charlie przystanÄ…Å‚ i znajduje siÄ™ kilka kroków za niÄ…. OdwróciÅ‚a siÄ™, by sprawdzić, co go zatrzymaÅ‚o.
Z jego miny wynikało, że doskonale wie, co dziewczęta noszą pod sukniami, co ociera im skórę.
- Idziesz ze mną czy chcesz tak stać przez cały dzień? -spytała i znowu nachmurzona ruszyła w drogę.
Charlie spoglÄ…daÅ‚ na jej koÅ‚yszÄ…ce siÄ™ zgrabne biodra i w duÂchu przyznawaÅ‚, że niewybaczalne jest ukrywanie ich pod warstwami materiaÅ‚u, obojÄ™tne - muÅ›linu czy samodziaÅ‚u. Ale uważaÅ‚, że Whitney podobaÅ‚aby mu siÄ™ w sukni, ukrywajÄ…cej wraz z bieliznÄ… znane mu już rozkoszne kobiece krÄ…gÅ‚oÅ›ci.
Whitney nie mogła zapomnieć tej miny Charliego, a im dłużej o mej myślała, tym bardziej się niepokoiła. Od kiedy przed dwoma tygodniami powrócił do domu po trzech latach służby wojskowej w forcie Pitt, zachowywał się inaczej niż dawniej, gdy był jej kolegą i towarzyszem zabaw, z którym nieraz współzawodniczyła. Mówiło się, że w wojsku miał różne przygody, a skoro tak, to zapewne i z kobietami, co przecież musiało zmienić jego zachowanie.
- No trudno. - Charlie zrównał z nią krok. - Właśnie oprosiła się jedna z moich macior. Dam ci sześć lub nawet więcej ładnych prosiąt.
- Świń mamy pod dostatkiem - odparła obojętnie.
- Whitney - burknął i chwycił ją za rękę, chcąc, by na niego spojrzała. Jej pociągłą twarz rozjaśnił czarujący uśmiech, ale Charlie szybko zorientował się, że ona nie patrzy na niego, lecz na coś poza nim.
- Jest! - Wyszarpnęła dÅ‚oÅ„ z jego rÄ™ki i rzuciÅ‚a siÄ™ w poÂbliskie rozÅ‚ożyste krzewy. SiÄ™gnęła do kÄ™py poÅ‚yskujÄ…cych, nisko rosnÄ…cych liÅ›ci i zerwaÅ‚a ich garść. PodniosÅ‚a jeden do ust, ale cofnęła go, gdy przypomniaÅ‚a sobie cel tej wyprawy. Mruknęła pod nosem: - Powinnam poczekać, dopóki nie spróÂbujÄ™ zacieru. - WÅ‚ożyÅ‚a liÅ›cie do kieszeni, dogoniÅ‚a swego towarzysza i nakazaÅ‚a mu: - ZapamiÄ™taj to miejsce. NatrafiÅ‚am tu na najwspanialszÄ… kÄ™pÄ™ gaulterii, jakÄ… udaÅ‚o mi siÄ™ znaleźć od dÅ‚uższego czasu.
- Whit...
Znowu go wyprzedziła, a gdy zrównał się z nią i przytrzymał ją za rękę, napomniała go.
- Sza! Idziemy za blisko. Jeśli nie chcesz oberwać, to ucisz się i czekaj, aż dam ci znak.
W milczeniu podążaÅ‚ za niÄ… przez las i zastanawiaÅ‚ siÄ™, jak zaprotestować przeciwko takiemu traktowaniu. ByÅ‚o wczesne popoÅ‚udnie. Przed ich oczami roztaczaÅ‚ siÄ™ wczesnojesienny krajobraz zachodniej Pensylwanii. Korony drzew wciąż tworzyÅ‚y nad ich gÅ‚owami baldachim liÅ›ci, ale tu i ówdzie w zieleni pojawiÅ‚y siÄ™ już odcienie zÅ‚ota, żółcienia i brÄ…zu. Podobnie wyglÄ…daÅ‚y paprocie i zioÅ‚a, nadal bujnie porastajÄ…ce leÅ›ne podszycie. SÅ‚oÅ„ce grzaÅ‚o jeszcze mocno, a roÅ›liny wyglÄ…daÅ‚y niezwykle Å›wieżo. DziÄ™ki ostatnim deszczom rozsiewaÅ‚y miÅ‚e wonie. ChÅ‚odny wietrzyk i zapach Å›wieżo opadÅ‚ych liÅ›ci przyÂpominaÅ‚y jednak o nieubÅ‚aganym nadejÅ›ciu jesieni.
Wkrótce schodzili po zboczu Å‚agodnie opadajÄ…cym do gÅ‚Ä™Âbokiego parowu. Gdy pokonywali ostami nierówny odcinek drogi. Dunbar chciaÅ‚ pomóc pannie Daniels i wziÄ…Å‚ jÄ… za rÄ™kÄ™, ale natychmiast jÄ… wyszarpnęła.
Schodząc do gardzieli parowu, wdrapywali się na zwietrzałe otoczaki lub je okrążali i pokonywali malownicze wzniesienia piaskowca, nieustannie rzeźbionego przez siły natury. To była bardzo trudna droga. Miała zniechęcić osoby niepożądane do przyjścia na polanę, gdzie Blackstone Daniels, ojciec Whitney, ukrywał ogromny miedziany destylator do pędzenia whisky. Ojciec Whitney, tak jak inni mieszkańcy Rapture, uprawiał kukurydzę, żyto i jęczmień, ale uważał się przede wszystkim za gorzelnika i największą dumę i zysk czerpał z produkcji alkoholu.
Farmerzy z dolin wyżynnej zachodniej Pensylwanii musieli jak wszyscy inni radzić sobie z suszami, plagami szkodników, nieurodzajami, powodziami i zarazami. Ale w przeciwieństwie do mieszkańców wschodniego wybrzeża musieli jeszcze znosić izolację. Nawet jeśli zdołali pokonać żywioły i osiągnąć dobre zbiory, to borykali się z problemem ich transportu na rynki na wschodzie kraju. Przewóz zboża wozami po wyżynnym terenie był kosztowny i uciążliwy. Toteż dzięki pomysłowości wymu-szonejprzez potrzebę, choć jakże typowej dla dumnych Szkotów i Irlandczyków, którzy skolonizowali ten obszar, przemieniali nadwyżki zboża w towar bardziej dochodowy i łatwiejszy do przewozu, czyli w whisky.
WÅ›ród drobnych gorzelników z hrabstwa Westmoreland najbardziej znany byÅ‚ wÅ‚aÅ›nie Blackstone Daniels. PotrafiÅ‚ bezbÅ‚Ä™dnie ocenić smak trunku i produkowaÅ‚ przedniÄ… irlandzkÄ… whisky. Uważano, że ma do tego talent. Przywożono do niego zboże z caÅ‚ej okolicy, by przerabiaÅ‚ je na ów szlachetÂny trunek. Teraz, po żniwach, destylator Danielsa pracowaÅ‚ peÅ‚nÄ… parÄ….
Whitney zatrzymaÅ‚a siÄ™ przed zejÅ›ciem do parowu i gestem dÅ‚oni nakazaÅ‚a to samo Charliemu, który szedÅ‚ za niÄ…. PrzyÅ‚ożyÅ‚a dÅ‚onie do ust i wydaÅ‚a dźwiÄ™k naÅ›ladujÄ…cy glos lelka kozodoja. TrwaÅ‚a tak, dopóki nie usÅ‚yszaÅ‚a podobnego dźwiÄ™ku. Wówczas uÅ›miechnęła siÄ™ do Charliego i ruszyÅ‚a na polanÄ™, nie zaÂchowujÄ…c już zbytniej ostrożnoÅ›ci.
Ściśle biorąc, nie była to polana, lecz rozszerzający się koniec parowu, z obu stron osłonięty przez stromizny piaskowca, na którym rosły bujne krzewy i drzewa. Na dnie parowu stała prowizoryczna szopa, a obok niej dużo pustych beczek i worków ze zbożem. Było tam też prymitywne kamienne palenisko, a na nim destylator złożony z dwóch miedzianych pękatych kotłów, stojących jeden na drugim. W górnej części tych zamkniętych: i przy spawanych do siebie naczyń znajdowała się miedziana rurka o dziwnych skrętach i wygięciach. Urządzenie stanowiło przedmiot dumy i radości Blacka Danielsa.
- Witam wujków! - Whitney z uśmiechem pozdrowiła dwóch starszych siwowłosych braci, Juliusa i Ballarda, w czasie nieobecności jej ojca obsługujących destylator.
- Ach, to ty, dziewczyno! Zostań tam! - Julius wycelował w nią palec i żwawo podniósł się z odwróconej do góry dnem beczułki, na której siedział. Wujkowie czekali na nią i teraz przygarbiony Julius i żylasty Ballard o szczeciniastej brodzie pospieszyli, do wielkiej dębowej beczki. Podnieśli wieko, by do nozdrzy Whitney dotarły charakterystyczne opary. Zawsze lak się robiło. Teraz wraz z Charliem w napięciu obserwowali, j jak Whitney zamyka oczy i wciąga głęboko do płuc ostry zapach, chcąc ocenić jakość zacieru. Wydawało jej się, że aromat przenika ją do szpiku kości, dzięki czemu łatwiej mogła porównać obecny bukiet zapachów świeżo sfermentowanego zboża z wcześniejszymi.
Wzdrygnęła się i otworzyła oczy.
- Jest dobry - orzekła. - Ale muszę spróbować, żeby ocenić dokładniej.
Twój ojciec wie wszystko na podstawie zapachu. RozpoÂznaje go z odlegÅ‚oÅ›ci dwudziestu kroków - przekomarzaÅ‚ siÄ™ z niÄ… Julius. SkinÄ…Å‚ na niÄ…, by podeszÅ‚a bliżej, i spytaÅ‚: - Kiedy tata wróci? Czy sÄ… od niego jakieÅ› wieÅ›ci na temat mityngu?
- Nie. Ale raczej nie zjawi się wcześniej niż za tydzień lub dwa. - Ruszyła do beczki i skinęła na Charliego, by też podszedł. Stwierdziła z naciskiem: - Oczywiście wujek Julius raczy żartować sobie ze mnie, bo ja zawsze najpierw oceniam smak.
Tak faktycznie było, wiec i teraz oczekiwali, że dziewczyna spróbuje zacieru. Julius i Ballard od lat pomagali jej ojcu pędzić whisky. Znali związane z tym jego zasady, zwyczaje i przesądy. I naturalnie znali Whitney od urodzenia. Nie odstępowała ojca na krok, jak gąbka chłonąc jego sposób mówienia, bycia i wiedzę o Świecie. Chociaż Black Daniels z trudem tolerował donkichotowski idealizm córki, był z niej dumny i chętnie uczył tę pojętną, dociekliwą dziewczynę różnych praktycznych umiejętności. Teraz, pod jego nieobecność, Julius i Ballad posłali po nią, by oceniła smak zacieru, gdyż wiedzieli, że odziedziczyła po ojcu rozmaite talenty.
Julius przykucnął i rozglądał się za miedzianą warząchwią, używaną do próbowania trunku.
- Ballard, gdzie ona siÄ™ podziaÅ‚a? Rano niÄ… czerpaÅ‚eÅ›. Zmieszany Ballard podrapaÅ‚ siÄ™ po gÅ‚owie i przez chwilÄ™ szukaÅ‚ zguby przy beczuÅ‚kach i przy wygasÅ‚ym ognisku, na którym gotowali Å›niadanie. W koÅ„cu znalazÅ‚ warzÄ…chew w szoÂpie, w wiadrze z wodÄ…. Zamaszystym gestem podaÅ‚ ja Whitney. DokÅ‚adnie wytarÅ‚a czerpak rÄ™kawem i uroczystym gestem zanurzyÅ‚a w beczce z zacierem, wolno wsuwajÄ…c pod powierzchÂniÄ™ pienistego pÅ‚ynu o ostrym zapachu. Po wyjÄ™ciu podsunęła sobie Å‚yżkÄ™ pod nos i wdychaÅ‚a aromat. Skupiona, lekko zmrużyÅ‚a oczy i dÅ‚oniÄ… strÄ…ciÅ‚a z zacieru pianÄ™, tak jak to robiÅ‚ ojciec. PociÄ…gnęła sążnisty Å‚yk i przez dÅ‚uższÄ… chwilÄ™ trzymaÅ‚a pÅ‚yn w ustach, w ten sposób badajÄ…c jego smak. Trzej mężczyźni w napiÄ™ciu obserwowali jej minÄ™.
Po chwili odwróciła się i wypluła płyn. Oddychała przez ściągnięte usta, starając się rozpoznać najdrobniejsze doznania. Przede wszystkim czuła delikatne szczypanie języka i lekkie pieczenie podniebienia oraz policzków. Napój miał złamany słodkawy smak i wyszukany aromat. Był znakomity!
- Istny nektar, napój bogów- orzekła bez wahania. Jej piękną twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
Wujkowie nic nie wiedzieli na temat napoju bogów, ale przyjęli to określenie bez lęku, bo czasami ojciec Whitney wyrażał się równie zagadkowo. Zadowolenie malujące się na jej twarzy mówiło samo za siebie. Wznieśli więc triumfalne okrzyki, zawirowali wokół beczki i uścisnęli się nawzajem, a potem wyściskali Whitney i Charliego, z radości, że udało się wyprodukować tyle przedniego zacieru.
Niebawem zgarnÄ™li pianÄ™ i Charlie przelaÅ‚ cenny pÅ‚yn do dolnej części destylatom, a Ballard rozpaliÅ‚ ogieÅ„ pod tym wielkim miedzianym kotÅ‚em. Wujkowie ustawili równo i zamkÂnÄ™li destylator, Charlie zajÄ…Å‚ siÄ™ rÄ…baniem drzewa, a Whitney ukÅ‚adaniem szczap przy prymitywnym palenisku.
Julius z podziwem patrzył, jak gibka panna Daniels krząta się po placu. Pomyślał, że choć długo wyglądała jak chłopiec, to w ostatnich dwóch latach przemieniła się w prawdziwą kobietę o prostych silnych ramionach, smukłej talii i zgrabnych biodrach. Ale wolała skrywać swe kobiece wdzięki pod męskimi zamszowymi spodniami, ciężkim pasem i luźną koszulą z samodziału. Zawsze tak się ubierała. Gdy teraz stanęła prosto i odchyliła się do tyłu, opierając dłonie na biodrach i bezwiednie eksponując dorodne jędrne piersi, nagle dobrze widoczne pod surowym materiałem, Julius westchnął ciężko, bo na przykładzie zmiany jej wyglądu uświadomił sobie, jak szybko płynie czas. Spostrzegł, że spocony Charlie też stoi prosto, trzymając w dłoniach stylisko siekiery opartej o ziemię i wpatrując się w Whitney. Nachmurzył się, bo zaczerwieniona twarz Dunbara zdradzała, iż widok panny Daniels pobudza jego zmysły.
Niebawem wszyscy zebrali się przy destylatorze w oczekiwaniu chwili, gdy z miedzianej rurki wypłyną pierwsze krople klarownej mocnej whisky. To była ważna chwila.
- Jaka szkoda, ze nie ma tu Blacka - nabożnym tonem szepnął Julius.
- Wujku, tata musi być tam, gdzie jest - przypomniała mu dobitnym tonem Whitney, krzyżując ręce na piersiach. – Gdy opanuje wzburzenie, przemówi w imieniu wszystkich gorzelników, by pomóc panu Gallatinowi przekonać federalistów, jak niesprawiedliwy jest ten przeklęty podwójny podatek, nałożony na gorzelnie i na alkohol. Pokaże federalistom, że nie damy się zastraszyć i zmusić do wyrzeczenia swobód obywatelskich, jakie teraz mamy. Może ci grubi kongresmani zapomnieli, jak wysoką cenę naród zapłacił za to, żeby byli tym, kim są, ale my nie zapomnieliśmy. Założę się, że generał Jerzy Waszyngton też nie zapomniał. On nas wysłucha. Ojciec długo i dzielnie walczył o te swobody. W wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych został dwukrotnie ranny. Zapłacił za naszą wolność własną krwią. Nie powinien teraz płacić za nią pogorszeniem warunków życia, by federaliści mogli uporać się z horrendalnymi długami. To nie jest w porządku. – Zniżyła głos niemal do dramatycznego szeptu: — Do pioruna, nie zniesiemy tego!
- Nie zniesiemy! - zawtórował jej Julius i hardo uniósł podbródek.
Taka postawa byÅ‚a powszechna w zachodnich hrabstwach Pensylwanii. Pierwszy federalny rzÄ…d Stanów Zjednoczonych Ameryki przeżywaÅ‚ jeden kryzys za drugim, oblegany przez żądne wÅ‚adzy frakcje i trapiony przez gigantyczne pożyczki, zaciÄ…gniÄ™te w czasie wojny o niepodlegÅ‚ość. BÅ‚yskotliwy i arysÂtokratyczny Alexander Hamilton zaproponowaÅ‚ rozwiÄ…zanie stosowane przez rzÄ…dzÄ…cych od najdawniejszych czasów, czyli opodatkowanie ulubionego produktu, a zarazem takiego, bez którego można siÄ™ obejść, to znaczy alkoholu. NÄ™kany projektem ustawy kongres w koÅ„cu jÄ… uchwaliÅ‚, nakÅ‚adajÄ…c wysoki podatek na gorzelnie i na produkowany w nich alkohol. Ponadto podatek trzeba byÅ‚o pÅ‚acić gotówkÄ…, a tej mieszkaÅ„com zachodniej Pensylwanii chronicznie brakowaÅ‚o, gdyż obiegowÄ… walutÄ… staÅ‚a siÄ™ tu whisky.
Odważni pensylwaÅ„scy farmerzy, pochodzÄ…cy ze Szkocji i Irlandii, podnieÅ›li bunt w sytuacji, gdy zachÅ‚anni federalni poborcy podatkowi mieli im odebrać nawet skromny dochód czerpany z produkcji whisky. Uznali, że za pomocÄ… biuroÂkratycznego aktu pozbawiono ich wolnoÅ›ci osobistej i ekonoÂmicznej, o którÄ… z takim poÅ›wiÄ™ceniem i mÄ™stwem walczyli w wojnie o niepodlegÅ‚ość. Dla nich byÅ‚o to pogwaÅ‚cenie prawa. Dlatego postanowili bojkotować ten niesprawiedliwy podatek, tak jak kiedyÅ› postanowili z oddaniem bronić bytu mÅ‚odego paÅ„stwa.
PoczÄ…tkowo stosowali bierny opór, niemal siÄ™ nim bawiÄ…c, czyli ukrywali destylatory i przechytrzali poborców podatÂkowych, przybywajÄ…cych do odlegÅ‚ych dolin i zakÅ‚adajÄ…cych tam urzÄ™dy podatkowe. Ale ci ostatni uczyli siÄ™ na bÅ‚Ä™dach i wraz z upokorzeniami, których im nie szczÄ™dzono, coraz bardziej zaciÄ™cie walczyli ze zbuntowanymi farmerami. Opór tych ostatnich też stawaÅ‚ siÄ™ coraz bardziej nieprzejednany, bo urzÄ™dnicy rzÄ…dowi raz dawali im nadziejÄ™ na anulowanie ustawy, a kiedy indziej jÄ… odbierali w rezultacie zmiany kursu polityki w Filadelfii. Ostatecznie sfrustrowani gorzelnicy siÄ™gÂnÄ™li po broÅ„, gotowi wzniecić zbrojnÄ… rebeliÄ™. KrążyÅ‚y pogÅ‚oski, że prezydent Jerzy Waszyngton zamierza zgnieść ten bunt, stajÄ…c na czele milicji z poszczególnych stanów.
Whitney, Julius, Ballard i Charlie zebrali pierwsze krople cennego alkoholu, pogrążeni w myślach na temat niepewnej przyszłości Dziewczyna spróbowała trunku i orzekła, że jest tak samo dobry, jak każda inna whisky wyprodukowana w destylatorze Danielsów. Następnie oceniła jakość zboża w workach, skosztowała wody z pobliskiego źródła i pomogła wujkom przygotować nową partię zacieru.
Pracowite popołudnie szybko minęło. Słońce zniżyło się nad horyzontem, wiec Whitney i Charlie pożegnali się z Juliusem i Ballardem i ruszyli do domu.
Gdy wspinali siÄ™ po pochyÅ‚oÅ›ci parowu, wujkowie odprowadzali ich wzrokiem. UwagÄ™ Juliusa ponownie zwróciÅ‚y krÄ…gÅ‚e biodra panny Daniels, gdy spodnie przypadkowo uwiÂdoczniÅ‚y je podczas wspinaczki. SkrzyżowaÅ‚ dÅ‚onie na piersiach i nerwowo pogÅ‚adziÅ‚ szpakowate bokobrody.
Black nie powinien jej pozwolić chodzić w spodniach. Ona juz ma kobiecą figurę. Nie wypada, by się tak ubierała -skomentował.
Skonsternowany Ballard zerknął na brata i też przyjrzał się Whitney. Zdumiony jej wyglądem, przyznał mu rację.
Nie wypada - powtórzył jak echo i z przekonaniem skinął głową.
Gdy znaleźli siÄ™ na pÅ‚askim terenie i ruszyli do domu tÄ… samÄ… leÅ›nÄ… Å›cieżkÄ…, Whitney wyjęła z kieszeni wonny liść gaulterii i zaczęła go żuć. Wyraz jej twarzy Å›wiadczyÅ‚ o przyjemÂnych wrażeniach smakowych. Charlie postanowiÅ‚ wykorzystać jej bÅ‚ogi nastrój i ponowić próbÄ™ ubicia z niÄ… interesu. ByÅ‚ coraz bardziej zdeterminowany.
- Whit, co ty na to?
ZatrzymaÅ‚a siÄ™ po kilku krokach, gdy zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że przystanÄ…Å‚. OdwróciÅ‚a siÄ™ do niego zniecierpliwiona i zaczepnie podparÅ‚a siÄ™ pod boki. Ale w jego sztywnych barczystych ramionach i w zaciÅ›niÄ™tej kwadratowej szczÄ™ce dostrzegÅ‚a stanowczość. W wyrazie jego piwnych oczu uderzyÅ‚a jÄ… zaborÂczość i pożądanie, nieomylne znaki powagi, z jakÄ… dążyÅ‚ do zawarcia z niÄ… szczególnej transakcji.
- Charlie, nie bądź śmieszny. — Włożyła ręce do kieszeni spodni i ruszyła w drogę. Czuła na plecach jego spojrzenie.
- Whit, co za to chcesz? - Zrównał z nią krok. Jego oddech był szybszy, a w tonie głosu pojawiła się determinacja.
To byÅ‚ nastÄ™pny znak, jaki Whitney zauważyÅ‚a. ChcÄ…c ubić z kimÅ› interes, należaÅ‚o go skÅ‚onić do ujawnienia, jak wysoko ceni sobie to, co może zaoferować. W pierwszej chwili pomyÅ›ÂlaÅ‚a, że Charlie traktuje swoje umizgi i próbÄ™ ubicia z niÄ… interesu lub, mówiÄ…c inaczej, zawarcia korzystnej dla siebie transakcji jako powrót do ich dawnych zÅ‚oÅ›liwoÅ›ci i zabaw. Ale jego spojrzenie i pytanie, jakie zadaÅ‚, Å›wiadczyÅ‚y o powadze, co jej siÄ™ nie spodobaÅ‚o.
- Niczego mi nie potrzeba. - Zawiesiła głos i oświadczyła naciskiem: - Niczego nie pragnę.
- Gdybyś jednak chciała pohandlować, to czy zadowoliłby cię zapas drewna na zimę, źrebię lub coś innego? - upierał się przy swoim - Ruszył za nią, gdy specjalnie zeszła z równej, usłanej liśćmi drogi i wspięła się po łagodnym zboczu na skały z piaskowca.
- Nie chcę i nie ma sensu dalej o tym rozmawiać. – Żałowała teraz, że dała mu się nakłonić, by razem poszli do gorzelni
Wyprzedził ją i wszedł na występ skalny, a gdy doszła do końca grani, zeskoczył na miękki kobierzec z liści i odwrócił się do niej, otwierając ramiona.
- Whit, zgódź się.
Nie wiedziała, do czego ją nakłaniał. Czy pragnął jej pomóc zejść ze wzniesienia, czy nadal upierał się, by przyjęła którąś z jego ofert? Ignorując jej wahanie, objął ją w talii i zniósł ze zbocza. Postawił obok siebie na ściółce, ale nie puścił, tylko przysunął bliżej, nie zważając, że zesztywniała i oblała się rumieńcem.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]