[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->CHRIS BOHJALIANBEZ WYJŚCIA(Brak stron 33-34 i 273-274)ODA U T O R APOMYSŁ NA TĘ POWIEŚĆ ZRODZIŁ SIĘ W GRUDNIU 2003 ROKU,gdy Rita Markley, dyrektor wykonawczy burlingtońskiej Komisji ds.Tymczasowego Schronienia dla Bezdomnych, pokazała mi zawartośćpudła ze starymi fotografiami. Czarno-białe zdjęcia zostały zrobione przezniegdyś bezdomnego mężczyznę, który zmarł w kawalerce, jaką znalazłamu instytucja przez nią kierowana. Mężczyzna nazywał się „Ckliwy" BobCampbell.Fotografie były niezwykłe zarówno z uwagi na ewidentny talent autora,jak i z powodu swojej tematyki. Na wielu z nich rozpoznałam artystów -muzyków, komików, aktorów - oraz dziennikarzy. Większość zdjęć po-chodziła sprzed co najmniej czterdziestu lat. Żadne z nas nie mogło pojąć,jak Campbell, fotografujący luminarzy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesią-tych, wylądował w schronisku dla bezdomnych w północnym Vermont.Według naszej wiedzy nie miał żadnych krewnych, których moglibyśmy oto zapytać.Oczywiście prawda wygląda tak, że Campbell przypuszczalnie stał siębezdomny z jednego z tysięcy powodów, dla których większość pensjona-riuszy schroniska ląduje na ulicy: choroby umysłowej, nadużywania środ-ków odurzających, pecha.Mamy skłonność do surowego osądzania bezdomnych i obarczania ichwiną za ich trudne położenie. Jesteśmy nieświadomi tego, że większość znich wiodła życie równie prawdziwe jak nasze, zanim wszystko sięrozpadło. Zdjęcia zawarte w tej książce są świadectwem tej prawdy:zostały zrobione przez Campbella, zanim wylądował na pewien czas wstanie Vermont.W konsekwencji jestem wdzięczny burlingtońskiej Komisji ds. Tym-czasowego Schronienia dla Bezdomnych za to, że pozwoliła mi wykorzy-9stać te fotografie w mojej opowieści. Bobbie Crocker, bezdomny fotografukazany w tej książce, jest oczywiście postacią fikcyjną. Ale zdjęcia, którew niej zobaczycie, są autentyczne.„Och, wiem, kim jest Pauline Kael — powiedział. - Przecież nie urodziłemsię bezdomnym".- NICK HORNBY,Długa droga w dółPROLOGJESIENIĄ DRUGIEGO ROKUstudiów w college'u Laurel Estabrook omal niezostała zgwałcona. Niewiele brakowało, a tamtej jesieni padłaby ofiarąmorderstwa. Nie była to fatalna, zakończona gwałtem randka zprzystojnym członkiem studenckiej korporacji, z którym zbyt długoflirtowała obok pękatej stalowej beczki z piwem, lecz brutalna napaśćdokonana przez zamaskowanych mężczyzn - tak, mężczyzn, w liczbiemnogiej; i rzeczywiście nosili wełniane narciarskie kominiarki, którezasłaniały wszystko oprócz oczu i wykrzywionych szpar ust - którychcelem według naszych przypuszczeń bywają tylko inne kobiety wodległych stanach. Ofiary, których twarze pojawiają się w porannychprogramach informacyjnych i z których zdruzgotanymi, zmienionymi nazawsze w ludzkie wraki matkami przeprowadzają wywiady niezwyklepiękne prezenterki.Laurel jechała na rowerze biegnącą lasem drogą gruntową dwadzieściamil na północny wschód od college'u w mieście, którego nazwa brzmiałazłowieszczo, a zarazem wewnętrznie sprzecznie: Underhill. Trzebaprzyznać, że przed napaścią nie uważała tej nazwy za złowieszczą. Ale teżw następnych latach nie wracała tu pod żadnym pozorem. Zbliżała sięszósta trzydzieści w niedzielny wieczór i była to trzecia z rzędu niedziela,gdy Laurel załadowała swój wypróbowany rower górski do bagażnikakombi pożyczonego od Talii, swojej współlokatorki, i pojechała doUnderhill, żeby pokonać wiele mil prowadzącymi do działek zrębowychdrogami, które wiły się przez pobliski las. Wówczas ta okolica wydawałasię jej piękna: baśniowy las rodem raczej z książek Lewisa niż braciGrimm, klony dopiero mające przybrać barwę bordoskiego wina. Wraz zkilkudziesięcioletnimi dębami i jesionami tworzyły leśny gąszcz, wposzyciu którego, nieopodal ścieżek, wciąż widać było pozostałościkamiennych murów. W niczym nie przypomi-13nało to przedmieść na Long Island, gdzie dorastała, świata drogich domówz wypielęgnowanymi trawnikami oddalonego zaledwie o kilka kwartałówod długiego, oświetlonego neonami ciągu barów szybkiej obsługi,salonów z importowanymi samochodami i klinik wyszczuplających wcentrach handlowych przy głównej ulicy.Oczywiście po tej napaści wspomnienia Laurel o tym skrawku ver-monckich lasów przeobraziły się i podobnie jak nazwa pobliskiego miastanabrały innego, bardziej ponurego wydźwięku. Później, gdy wspominałamiejscowe drogi i wzgórza — niektóre na pozór zbyt strome do pokonaniarowerem, ale przecież je pokonywała - myślała raczej o nierównych kolei-nach, które dały się we znaki jej ciału, oraz o swoim nieodpartymwrażeniu, że wielki baldachim liści drzew za bardzo przesłania widok isprawia, że te lasy są zbyt gęste, żeby być ładnymi. Czasami, nawet wielelat później, gdy starała się przemóc fale bezsenności, widziała te lasy pozrzuceniu liści i wyobrażała sobie jedynie długie szpony nagich jakszkielety brzóz.0 szóstej trzydzieści tamtego wieczoru słońce zaczęło już zachodzići powietrze stawało się wilgotne i chłodne. Laurel nie bała się jednakciemności, ponieważ zaparkowała samochód na żwirowym poboczu wybrukowanej drogi oddalonej nie więcej niż o trzy mile. Obok stał dom z jednymoknem nad dobudowanym garażem, cyklopie oblicze z gontu i szkła. Znalazłaby się tam za dziesięć, piętnaście minut. Jadąc, słyszała pośród drzewświszczący szum bryzy. Miała na sobie czarne kolarskie spodenki itrykotową koszulkę z wydrukowaną na piersi żółtą butelką tequili, która zdawałasię fosforyzować. Nie czuła się szczególnie bezbronna. Jeśli już, to gibka,wysportowana i silna.1 wtedy minęła ją brązowa furgonetka. Nie minivan, lecz prawdziwafurgonetka. Taka, która normalnie załadowana jest materiałami instalacyjnymi, a w wyjątkowych przypadkach - ekwipunkiem zboczonychseryjnychgwałcicieli i brutalnych zabójców. Jedyne oknaw furgonetcebyłymakyrńiiluminatorami znajdującymi się wysoko nad tylnymi kołami, Laurelzauważyła również, że okno od strony pasażera zostało zasłonięte czarnątkaniną.Gdy samochód zatrzymał się z nagłym piskiem czterdzieści jardów przednią, wiedziała wystarczająco dużo, by się bać. Jak mogłoby być inaczej?Dorastała przecież na Long Island - niegdyś zamieszkiwanej przez dinozaurykrainie bagien na obrzeżach strzelistego pasma gór, teraz piaszczystejmierzeiw kształcie łososia — niemal nieziemsko dziwnej płytki Petriego, naktórej14namnożyli się: Joel Rifkin (zabójca siedemnastu kobiet), Colin Ferguson(rzeź pasażerów LIRR), Cheryl Pierson (namówiła kolegę z licealnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl