[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Juliette Benzoni

 

Marianna i nieznajomy z Toskanii

 

Przełożyła Ewa Wolańska

 

 

Prawo mężczyzn 

 

Spotkanie w La Folie

 

Napoleon zatrzymał się nagle. Marianna, która siedziała skulona, z zamkniętymi oczami, w wielkim fotelu, próbując ogrzać się w cieple kominka, westchnęła z ulgą. Odgłos miarowych kroków, jakimi cesarz przemierzał pokój tam i z powrotem, choć tłumiony przez gruby dywan, boleśnie drażnił nerwy i odbijał się echem w jej głowie. Wieczór, aż nazbyt obfitujący we wzruszenia, wyczerpał ją do tego stopnia, że gdyby nie migrena, nie byłaby pewna, czy jeszcze żyje. Podekscytowanie pierwszym występem na scenie teatru Feydeau, trema, a przede wszystkim niewytłumaczalne pojawienie się w loży przy proscenium mężczyzny, którego w swym przekonaniu zabiła, a w chwilę później jego równie zagadkowe zniknięcie – wszystko to mogło pozbawić sił nawet osobę bardziej wytrzymałą od niej.

Z wysiłkiem otworzyła oczy i spostrzegła, że Napoleon patrzy na nią z zatroskaną miną, założywszy ręce na plecy. Był naprawdę zaniepokojony czy też po prostu niezadowolony? Pod naciskiem obcasa jego eleganckiego buta ze srebrną klamrą tworzyło się już wyraźne wgłębienie w dywanie o pastelowych barwach, a drżenie wąskich nozdrzy i zimne błyski w błękitnych oczach świadczyły o rodzącym się gniewie. Przez głowę Marianny przemknęła nagła myśl: kogo ma teraz przed sobą? Kochanka, cesarza czy po prostu sędziego śledczego? Choć od momentu, gdy przed dziesięcioma minutami wpadł jak wicher do jej domu, prawie się nie odezwał, domyślała się, jakie zada wkrótce pytania. Cisza panująca w pokoju, w którym jeszcze kilka chwil wcześniej odnajdywała spokój i poczucie bezpieczeństwa, w otoczeniu niebieskozielonej mory, kwiatów we wszystkich kolorach tęczy i półprzezroczystych kryształów, wydawała się teraz czymś kruchym i tymczasowym. I rzeczywiście, Napoleon wybuchnął, wyrzucając z siebie gwałtowne słowa:

– Jesteś pewna, że to nie była halucynacja?

– Halucynacja?

– Tak! Mogłaś zobaczyć kogoś podobnego do... do tego człowieka. To wcale nie musiał być on. Byłoby co najmniej dziwne, gdyby angielski szlachcic poruszał się swobodnie po Francji, chodził do teatru, a nawet przebywał w loży wielkiego kanclerza, nie zauważony przez nikogo. W całej Europie nie ma lepszej policji od mojej!

Mimo lęku i znużenia Marianna omal się nie uśmiechnęła. Napoleon był więc bardziej niezadowolony niż zaniepokojony, i to jedynie dlatego, że jego policja mogła popełnić błąd. A przecież Bóg jeden tylko wie, ilu zagranicznych szpiegów bezkarnie przemierzało wszerz i wzdłuż ten piękny kraj. Marianna była zdecydowana przekonać cesarza o realności tego, co widziała, lecz jednocześnie wolałaby nie zrażać do siebie budzącego strach Fouchego.

– Sire – powiedziała ze znużonym westchnieniem – wiem równie dobrze jak pan, a może nawet lepiej, jak czujny jest pański minister policji, i w żadnym razie nie jest moim zamiarem oskarżać go o nieuwagę. Nie mam jednak cienia wątpliwości: człowiekiem, którego dostrzegłam w teatrze, był Francis Cranmere, nikt inny.

Napoleon zrobił gest pełen irytacji, natychmiast jednak zapanował nad sobą, zbliżył się do szezlongu Marianny, usiadł w nogach i zapytał zaskakująco łagodnym tonem:

– Skąd czerpiesz tę pewność? Sama mi mówiłaś, że niezbyt dobrze znałaś tego człowieka.

– Nie zapomina się twarzy tego, kto w jednej chwili zniszczył i nasze życie, i wspomnienia. A poza tym zauważyłam na jego lewym policzku długą bliznę, której lord Cranmere nie miał w dniu naszego ślubu.

– Czego ta blizna miałaby być dowodem?

– To ja zraniłam go ostrzem szpady, chcąc zmusić do walki – odparła Marianna cicho. – Nie sposób uwierzyć w tak daleko posunięte podobieństwo, by wiernie powielało szramę, o której wiem tutaj tylko ja. To na pewno on, a więc jestem teraz w niebezpieczeństwie.

Napoleon roześmiał się i w spontanicznym geście czułości przyciągnął młodą kobietę do siebie.

– Nie mów głupstw, mio dolce Amor! Jak mogłabyś być w niebezpieczeństwie, kiedy masz moją miłość? Czyż nie jestem cesarzem? Czyżbyś nie zdawała sobie sprawy z mojej potęgi?

Niepokój, który jeszcze przed chwilą ściskał serce Marianny, zniknął jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Powróciło niezwykłe poczucie bezpieczeństwa, pewność stałej ochrony, jaką mógł zapewnić tylko on. Miał rację mówiąc, że nic złego nie może się wydarzyć, kiedy jest przy niej. Ale przecież... niedługo już wyjedzie. W przypływie dziecięcego lęku uczepiła się ramienia Napoleona.

– Mogę ufać tylko panu... tylko tobie. Ale ty już wkrótce mnie opuścisz, opuścisz Paryż, będziesz tak daleko ode mnie...

Zapragnęła nagle niejasno, by zaproponował, że ją ze sobą zabierze. Dlaczego i ona nie miałaby pojechać do Compiegne? To prawda, że nowa żona cesarza przyjeżdża za kilka dni, ale czy nie mógłby jej – Marianny – ukryć w którymś z domów w mieście, niezbyt blisko pałacu, ale i nie za daleko... Już miała wypowiedzieć głośno swoje życzenie, ale w tej samej chwili Napoleon odsunął ją od siebie na poduszki i wstał, rzucając szybkie spojrzenie na pozłacany zegar z brązu stojący na kominku.

– Moja nieobecność nie potrwa długo. A poza tym zaraz po powrocie do pałacu wezwę Fouchego i wydam mu ścisłe rozkazy dotyczące twojego domu. Zlecę mu też, by przetrząsnął Paryż w poszukiwaniu tego Cranmere’a. Jutro z samego rana podasz mu jego dokładny rysopis.

– Księżna Bassano twierdzi, że dostrzegła wówczas w loży pewnego Flamanda, wicehrabiego d’Aubecourt. Być może to właśnie Francis ukrywa się pod tym nazwiskiem.

– A więc poszukamy owego wicehrabiego d’Aubecourt! Fouche będzie mnie na bieżąco informować o swoich działaniach. Nie martw się, carissima mia, nawet z daleka będę nad tobą czuwać. A teraz muszę cię pożegnać.

– Tak szybko? Czy nie mógłbyś zostać ze mną przynajmniej jeszcze tę jedną noc?

Zaledwie to powiedziała, a już miała sobie za złe tę prośbę. Jeśli było mu tak pilno ją opuścić, czy musiała się poniżać i błagać o jego obecność? Był przecież wystarczająco pewny swoich i jej uczuć, a tymczasem w głębi serca Marianny obudziły się demony zazdrości. Czy nie dlatego opuszczał ją w takim pośpiechu, że czekała nań inna kobieta? Ze łzami w oczach patrzyła, jak idzie w stronę fotela, na który po wejściu do pokoju rzucił swój szary surdut. Dopiero kiedy go włożył, spojrzał na nią i rzekł:

– Miałem taką nadzieję, Marianno. Jednak po powrocie z teatru zastałem cały stos listów, na które muszę odpowiedzieć przed wyjazdem. Czy wiesz, że aby tu przyjść, kazałem czekać w przedpokoju sześciu osobom?

– O tej porze? – zauważyła sceptycznie Marianna.

Podszedł szybko do niej i z czułością wytarmosił za ucho.

– Zapamiętaj jedno, maleńka: ci, z którymi się spotykam podczas oficjalnych audiencji odbywających się w ciągu dnia, nie zawsze są najważniejsi. Znacznie częściej, niż myślisz, przyjmuję wizyty nocą. A teraz żegnaj.

Pochylił się, by złożyć na jej wargach delikatny pocałunek, którego ona jednak nie odwzajemniła. Wstała z fotela i podeszła do toaletki, by wziąć świecznik.

– Odprowadzę Waszą Wysokość – powiedziała z nazbyt wyraźną czołobitnością. – O tej porze wszyscy służący już śpią, z wyjątkiem odźwiernego.

Zatrzymał ją w chwili, gdy otwierała drzwi, by iść przed nim i oświetlać schody.

– Spójrz na mnie, Marianno! Jesteś na mnie zła, prawda?

– Nigdy bym się nie ośmieliła, sire. Czyż nie powinnam być aż nadto szczęśliwa, że Wasza Wysokość zechciał poświęcić mi kilka chwil swego cennego czasu w tak ważnym dlań momencie życia? Nie jestem przecież niczym więcej jak pańską uniżoną sługą.

Nie zdołała jednak dokończyć ceremonialnego ukłonu, który zamierzała złożyć, gdyż Napoleon powstrzymał ją w pół ruchu. Wyjął jej z rąk świecznik i odstawił na najbliżej stojący mebel, a następnie zmusił ją, by się podniosła, i mocno przycisnął do siebie, wybuchając jednocześnie śmiechem.

– Słowo daję, ty chyba robisz mi scenę zazdrości! Jesteś zazdrosna, kochanie, i bardzo ci z tym do twarzy. Już kiedyś mówiłem, że mogłabyś być Korsykanką. Mój Boże, ależ jesteś teraz piękna! Twoje oczy błyszczą jak szmaragdy w promieniach słońca. Chciałabyś powiedzieć mi same okropne rzeczy, ale nie śmiesz i to sprawia, że drżysz. Czuję, jak cała dygoczesz...

Mówiąc to przestał się śmiać. Zbladł, zacisnął szczęki i Marianna zrozumiała, że ogarnia go pożądanie. Nagle wtulił głowę w zagłębienie jej szyi i zaczął pokrywać szybkimi pocałunkami ramiona i dekolt. Teraz drżał i on, podczas gdy ona, z głową odchyloną do tyłu i z zamkniętymi oczami, wsłuchiwała się w coraz szybsze bicie swego serca i upajała się każdą z jego pieszczot. Przepełniła ją wielka radość, zmieszana z dumą i miłością, gdyż jeszcze raz miała okazję stwierdzić, że jej władza nad nim wcale się nie zmniejszyła.

Napoleon wziął ją na ręce i zaniósł do wielkiego łoża, na które opadli oboje w pośpiechu. W kilka minut później prześliczna biała suknia – arcydzieło Leroya, które jeszcze nie tak dawno stanowiło przedmiot zachwytu całego Paryża była już tylko stosem jedwabnych strzępów nie nadającym się do ponownego włożenia. Leżąc w ramionach cesarza, Marianna patrzyła, jak nad jej głową kołysze się baldachim z połyskliwej mory w kolorze morza.

– Mam nadzieję – szepnęła między dwoma pocałunkami – że ci, którzy czekają na ciebie w Tuileries, nie są bardzo ważni... i że czas nazbyt im się nie dłuży.

– To kurier cara i wysłannik papieża, diablico! Jesteś zadowolona?

Nie mówiąc ani słowa, Marianna objęła swego kochanka mocniej za szyję i zamknęła oczy wzdychając ze szczęścia. Takie chwile jak ta wynagradzały wszystkie jej obawy, gorycz i zazdrość. Odzyskiwała spokój wewnętrzny, kiedy, tak jak przed momentem, poddawał się w pełni namiętności. Niemożliwe, myślała, by ta Austriaczka, Maria Ludwika, która zastąpi w jego łóżku Józefinę, umiała wzbudzić w nim tyle miłości. To bez wątpienia głupia, przestraszona gęś, która z pewnością nie przestaje polecać swej duszy Bogu w każdej minucie podróży zbliżającej ją do wroga jej rodaków. Najprawdopodobniej widzi w Napoleonie swego rodzaju Minotaura, godnego pogardy parweniusza, na którego będzie patrzyła z góry, jeśli tylko choć odrobinę przypomina swą ciotkę, Marię Antoninę. Albo też podda mu się biernie, jeśli – jak głosiła salonowa plotka – jest osobą bez charakteru, w równym stopniu pozbawioną inteligencji, co urody.

Kiedy jednak w godzinę później Marianna patrzyła przez okno w przedpokoju, jak odźwierny zamyka masywną bramę za cesarską berlinką, powróciły naraz wszystkie jej obawy i niepokoje: będzie mogła spotkać się z Napoleonem dopiero po jego ślubie z arcyksiężniczką, a poza tym Francis Cranmere, podszywając się pod kogoś innego, przebywa w Paryżu, nie niepokojony przez nikogo. Agenci Fouchego będą mogli służyć jej pomocą dopiero wtedy, gdy natrafią na jego ślad. A to może potrwać. Paryż jest przecież tak rozległy!

Drżąc z zimna w koronkowym peniuarze, który narzuciła na siebie w pośpiechu, Marianna wzięła świecznik i weszła z powrotem na piętro, doznając nagle nieprzyjemnego uczucia osamotnienia. W oddali słychać było jeszcze turkot kół powozu Napoleona, melancholijny kontrapunkt słów miłości, które nadal dźwięczały jej w uszach. I choć cesarz był bardzo czuły, a składane przez niego obietnice – wyraźne i szczere, Marianna była zbyt inteligentna, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że pewien rozdział w jej życiu został właśnie zamknięty i że – niezależnie od tego, jak wielka miłość łączyła ją z Napoleonem – to, co było, nigdy już się nie powtórzy.

Ku swemu wielkiemu zdumieniu Marianna zastała w sypialni kuzynkę. Panna Adelajda d’Asselnat, w wygodnej lizesce z amarantowego weluru i rurkowatym czepku na głowie, stała na środku pokoju i z zainteresowaniem, choć bez zdziwienia, przyglądała się podartej i pogniecionej białej sukni.

– Czy coś się stało, Adelajdo? Sądziłam, że już dawno śpisz.

– Mam bardzo lekki sen, a poza tym coś mi mówiło, że po jego odejściu będziesz potrzebowała towarzystwa. Ależ on umie rozmawiać z kobietami – westchnęła stara panna, wypuszczając z rąk kłębek opalizującego atłasu. – Mogę teraz zrozumieć, że tak cię opętał. Ja też za nim szalałam, kiedy był jeszcze niedożywionym i nic nie znaczącym generałem. Ale, ale... czy możesz mi powiedzieć, jak przyjął nieoczekiwane zmartwychwstanie twego świętej pamięci małżonka?

– Źle – powiedziała Marianna, przeszukując będące w nieładzie łóżko, by znaleźć koszulę nocną, którą Agata, jej pokojówka, rozłożyła na narzucie zaraz po powrocie z teatru. – Nie jest pewien, czy nie było to przywidzenie.

– A nie było?

– Oczywiście że nie. Dlaczego miałabym nagle wywoływać ducha Francisa, kiedy w ogóle o nim nie myślałam uważając, że nie żyje? Moja droga Adelajdo, niestety nie mam co do tego żadnych wątpliwości: to był Francis... i uśmiechał się... Gdy na mnie patrzył, miał na twarzy uśmiech, który mnie przeraził. Bóg jeden wie, co on jeszcze mi szykuje!

– Pożyjemy, zobaczymy – odparła spokojnie stara panna, kierując się w stronę stolika nakrytego koronkowym obrusem, na którym pozostała nie tknięta kolacja Marianny: ani ona, ani cesarz nawet przez chwilę o niej nie pomyśleli.

Nie tracąc zimnej krwi, Adelajda otworzyła butelkę szampana, napełniła dwa kieliszki, opróżniła szybko jeden z nich, ponownie sobie nalała i dopiero wówczas podała drugi Mariannie. Sięgnęła ponownie po swój kieliszek, wyłowiła z półmiska skrzydełko kurczęcia i usiadła wygodnie u stóp łóżka, do którego wślizgnęła się jej kuzynka.

Marianna, leżąc wygodnie oparta o poduszki, przyglądała się pannie d’Asselnat z wyrozumiałym uśmiechem. Apetyt Adelajdy miał w sobie coś nieprawdopodobnego. Ilość jedzenia, jaką mogła pochłonąć ta szczupła, nieduża i krucha kobieta, była wprost zdumiewająca. Przez cały dzień Adelajda chrupała, pogryzała, popijała, pojadała, co nie przeszkadzało jej wcale, gdy nadchodził odpowiedni moment, zasiadać do stołu z nie ukrywanym entuzjazmem. Zachowywała przy tym niezmiennie ładną figurę i nie traciła nic ze swej godności.

Nikt nie rozpoznałby w niej z całą pewnością dziwacznej istoty zamierzającej podpalić dom, ponurej, przerażonej i złej, którą Marianna znalazła pewnej nocy w swoim salonie. Jej miejsce zajęła kobieta w statecznym wieku, dobrze ułożona, jak dawniej trzymająca się prosto w sposób naturalny i niewymuszony. Starannie ubrana, z ładnymi, jedwabistymi siwiejącymi włosami ułożonymi – zgodnie z obowiązującą niegdyś modą – w długie anglezy wystające spod koronkowego czepeczka lub aksamitnej kapotki, ta eksrewolucjonistka, ścigana przez policję Fouchego i zmuszona do pozostawania w areszcie domowym, znowu była godną i szlachetnie urodzoną panną Adelajdą d’Asselnat. Teraz jednak, z na wpół przymkniętymi oczyma i dumnymi nozdrzami drżącymi z łakomstwa, rozkoszowała się kurczakiem i szampanem, mając minę łasej na smakołyki kotki, która tak bawiła Mariannę mimo rozczarowania, jakie właśnie odczuwała. Młoda kobieta nie miała wcale pewności, czy kuzynka pogrzebała już definitywnie swoją konspiratorską przeszłość, wiedziała natomiast, że lubi ją taką, jaka była.

Nie chcąc zakłócać chwil kulinarnego skupienia, Marianna piła powoli szampana, czekając, aż kuzynka sama zacznie mówić, czuła bowiem, że tamta ma jej coś do powiedzenia. Istotnie, gdy ze skrzydełka kurczaka pozostały już tylko kości, a z kieliszka zniknęła ostatnia kropla szampana, Adelajda wytarła usta, otworzyła oczy i skierowała niebieskie, pełne zadowolenia spojrzenie na Mariannę.

– Moje drogie dziecko – zaczęła – sądzę, że niewłaściwie podchodzisz do tego problemu. Jeśli dobrze zrozumiałam, nieoczekiwane zmartwychwstanie męża wprawiło cię w popłoch i od chwili, gdy go zobaczyłaś w teatrze, żyjesz w nieustannym lęku, że może nagle stanąć znowu przed tobą. Czy tak?

– Oczywiście! Nie pojmuję jednak, do czego zmierzasz, Adelajdo. Czy, twoim zdaniem, powinnam się cieszyć z ponownego pojawienia się mężczyzny, którego sprawiedliwie ukarałam za popełnioną zbrodnię?

– Mój Boże... tak... do pewnego stopnia...

– A dlaczegóż to?

– Fakt, że ten człowiek żyje, oznacza, że nie jesteś morderczynią i nie musisz już się obawiać, że Anglicy będą cię tu – poszukiwać, zakładając, rzecz jasna, iż mieliby odwagę zwrócić się z tą sprawą do policji francuskiej podczas działań wojennych.

– Ostatnio przestałam się bać angielskiej policji – odparła Marianna z uśmiechem. – I to nie ze względu na toczącą się wojnę. Mając takiego obrońcę jak cesarz, nie lękam się już niczego i nikogo na świecie! W pewnym sensie jednak masz rację. Mimo wszystko przyjemnie jest wiedzieć, że nie ma się rąk splamionych krwią.

– Jesteś tego pewna? A śliczna kuzynka, którą...

– Z całą pewnością jej nie zabiłam. A poza tym, jeśli Francis przeżył, mogę iść o zakład, że Ivy St. Albans również nie umarła. Nie mam zresztą żadnego powodu, by nadal życzyć jej śmierci, gdyż Francis nie jest dla mnie niczym więcej jak tylko...

– ... małżonkiem pobłogosławionym przez Kościół, moja droga! Oto dlaczego uważam, że zamiast się zadręczać, unikać tego „ducha” i usiłować przed nim uciec, powinnaś stawić mu czoło. Gdybym była na twoim miejscu, zrobiłabym coś wręcz odwrotnego: uczyniłabym wszystko, by go spotkać. I dlatego, kiedy obywatel Fouche przyjdzie tu jutro rano...

– Skąd wiesz, że oczekuję księcia Otrante?

– Nigdy się nie nauczę nazywać w ten sposób tego eks-klechy. Tak czy inaczej, nie może nie przyjść tu jutro... Nie patrz tak na mnie! Oczywiście, że zdarza mi się podsłuchiwać pod drzwiami, kiedy mnie coś interesuje.

– Adelajdo! – wykrzyknęła Marianna ze zgorszeniem.

Panna d’Asselnat wyciągnęła rękę i poklepała kuzynkę delikatnie po dłoni.

– Nie bądź aż taką formalistką, kochanie. Nawet osoba z mojego rodu może podsłuchiwać pod drzwiami! Przekonasz się sama, że niekiedy jest to bardzo przydatne. Ale, ale... na czym to ja skończyłam?

– Na wizycie... ministra policji.

– Ach, tak. Zamiast więc prosić Fouchego, by złapawszy twego uroczego męża wyprawił go z powrotem do Anglii pierwszą fregatą, która popłynie w tamtym kierunku, spraw, by zechciał przyprowadzić go tutaj, abyś mogła przekazać mu swoją decyzję.

– Swoją decyzję? Czyżbym podjęła jakąś decyzję? – szepnęła Marianna coraz bardziej zdezorientowana.

– Oczywiście że tak. Dziwię się nawet, że dotychczas o tym nie pomyślałaś. Kiedy już będziesz rozmawiała z ministrem, zasugeruj mu, by spróbował się dowiedzieć, co się stało z twoim świątobliwym ojcem chrzestnym, tym ciekawskim Gautierem de Chazay. Być może w najbliższej przyszłości będzie nam bardzo potrzebny. Nawet wtedy, gdy był jeszcze nic nie znaczącym księżulem, miał już papieża w ręku. A nie masz pojęcia, jak potrzebny jest papież, gdy chce się unieważnić małżeństwo. Czy zaczynasz już rozumieć, o czym mówię?

Tak w istocie było. Marianna miała sobie za złe, że sama nie wpadła na ten prosty, genialny wręcz pomysł. Doprowadzenie do unieważnienia małżeństwa nie powinno sprawić większych trudności, gdyż akt małżeński nie został spełniony, a poza tym w grę wchodził związek zawarty z protestantem. Gdyby to się udało, byłaby wolna, cudownie i bez ograniczeń wolna, gdyż nie musiałaby już nawet odpowiadać za śmierć swojego męża. W miarę jednak jak drobna i pełna godności sylwetka księdza Chazay coraz wyraźniej rysowała się w jej myślach, Marianna zaczęła odczuwać niepokój.

Tyle razy myślała o swoim ojcu chrzestnym od tego jesiennego poranka, gdy stojąc o świcie na nabrzeżu w Plymouth patrzyła zrozpaczona, jak znika za horyzontem pchany wiatrem niewielki żaglowiec. Wspominała księdza najpierw z tęsknotą i nadzieją, potem zaś z pewną obawą. Co powiedziałby ten duchowny, tak nieprzejednany w sprawie honoru, tak ślepo wierny wygnanemu królowi, odnajdując swą chrześnicę w osobie Marii Stelli, śpiewaczki operowej i kochanki uzurpatora? Czy zrozumiałby, ile wycierpiała, ilu doznała zawodów, zanim znalazła się tu, gdzie była, i poczuła się w tej sytuacji szczęśliwa? Jej życie potoczyłoby się, rzecz jasna, zupełnie inaczej, gdyby wówczas mogła znaleźć się obok niego na pokładzie statku „Barbicana”. Dzięki jego protekcji z całą pewnością znalazłaby schronienie w jakimś klasztorze, gdzie pogrążona w modlitwie i rozmyślaniach mogłaby odpokutować za to, co nadal uważała za sprawiedliwie wymierzoną karę. A po pewnym czasie zapomniano by o niej. Chociaż często wspominała z tęsknotą w sercu dobroć i czułość ojca chrzestnego, musiała przyznać z całą szczerością, że zupełnie nie zatęskniła za życiem, które ksiądz Chazay mógłby ofiarować wdowie po lordzie Cranmere.

Po długiej chwili milczenia odważyła się podzielić głośno z kuzynką swymi wątpliwościami:

– Byłabym nieskończenie szczęśliwa, mogąc spotkać się znów z ojcem chrzestnym, nie sądzisz jednak, moja droga, że to egoistyczne szukać go tylko po to, by unieważnił moje małżeństwo? Wydaje mi się, że cesarz...

Adelajda zaklaskała w dłonie.

– Ależ to znakomity pomysł! Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam? Cesarz... to oczywiste... przecież cesarz może nam pomóc! – Po czym dodała już innym tonem: – Czyż to nie cesarz polecił generałowi Radetowi zatrzymać papieża i uwięzić go w Savonie, czyż to nie na cesarza Jego Świątobliwość rzucił klątwę w czerwcu zeszłego roku w zadziwiającej bulli Quum memoranda... I ten właśnie cesarz miałby, twoim zdaniem, być nam potrzebny, by przedłożyć papieżowi prośbę o unieważnienie małżeństwa... choć sam nie zdołał unieważnić własnego ślubu z uroczą Józefiną!

– To prawda – powiedziała Marianna, nagle przygnębiona. – Zapomniałam o tym. Więc myślisz, że ojciec chrzestny...

– Z pewnością dostaniesz unieważnienie tego małżeństwa, wystarczy, że on o to poprosi. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości! Odnajdźmy naszego drogiego księdza, a świat stanie przed tobą otworem. Będziesz wolna!

Marianna była skłonna przypisywać niespodziewany wybuch entuzjazmu Adelajdy wypitemu szampanowi, wiedziała jednak, że panna d’Asselnat ma rację: w sytuacji, w jakiej się znalazła, nikt nie będzie jej bardziej pomocny od księdza de Chazay... nawet jeśli niemiło było odkryć, że wszechpotęga Napoleona ma swoje granice. Czy uda się więc szybko odnaleźć ojca chrzestnego?

 

Fouche zatrzasnął szybkim uderzeniem palca wieczko tabakierki, włożył ją z powrotem do kieszeni, prztyknął w muślinowy krawat i falbany koszuli nakrochmalonej zgodnie z siedemnastowieczną modą.

– Jeśli ten ksiądz de Chazay obraca się w najbliższym otoczeniu Piusa VII, jak zdaje się pani uważać, prawdopodobnie jest teraz w Savonie. Myślę więc, że odnalezienie go i nakłonienie do przyjazdu do Paryża nie sprawi nam większych kłopotów. Co się zaś tyczy męża pani, wydaje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana.

– Czy to takie trudne? – zapytała szybko Marianna. – Jeśli przyjąć, że on i ten wicehrabia d’Aubecourt to jedna i ta sama osoba?

Minister policji wstał i z rękoma założonymi na plecy zaczął przechadzać się po salonie. Nie poruszał się tak nerwowo i niespokojnie jak Napoleon. Kroczył powoli, jakby z rozwagą. Marianna zastanawiała się, dlaczego mężczyźni odczuwają tak wielką potrzebę spacerowania w tę i z powrotem po pokoju, gdy tylko rozpoczną rozmowę. Czy to nie cesarz wprowadził tę dziwaczną modę? Nawet Arkadiusz de Jolival, drogi, wierny i niezastąpiony Arkadiusz uległ jej wpływowi.

Fouche przerwał swe rozmyślania zatrzymując się przed portretem markiza d’Asselnat, który z wyniosłością panował nad żółtozłotym wystrojem salonu. Popatrzył nań, jakby oczekiwał odpowiedzi, a potem odwrócił się do Marianny i objął ją ciężkim spojrzeniem.

– Jest pani tego pewna? – zapytał rozciągając sylaby. – Nie ma żadnego dowodu na to, że lord Cranmere i wicehrabia d’Aubecourt to ten sam człowiek.

– Wiem o tym dobrze. Mimo to chciałabym go zobaczyć, spotkać się z nim.

– Jeszcze wczoraj było to proste. Przystojny wicehrabia, który mieszkał dotąd w pałacu Plinon na ulicy de la Grange-Bateliere, był niemal stałym bywalcem salonu pani de Perigord, do którego wprowadził go list polecający hrabiego de Montrond, aktualnie przebywającego, jak pani sama zapewne wie, w Anvers.

Marianna przytaknęła skinieniem głowy. Po chwili jednak zmarszczyła brwi, gdyż zaczęły ogarniać ją wątpliwości. Od poprzedniego wieczora zdążyła przywiązać się do myśli, że pod postacią wicehrabiego d’Aubecourt kryje się Francis. Uczepiła się tego przekonania, tak jakby chciała udowodnić samej sobie, że nie padła ofiarą halucynacji. Tylko jak to pogodzić z obecnością Cranmere’a u żony bratanka Talleyranda? Pani de Perigord, choć była córką księżnej Kurlandii i najbogatszą dziedziczką w Europie, okazywała Mariannie wiele przyjaźni, gdy ta jako zwykła lektorka pani de Talleyrand posługiwała się nazwiskiem Mallerousse. Marianna nie wiedziała, rzecz jasna, ilu i jakich znajomych miała jej przyjaciółka, u której nie bywała zresztą nazbyt często, wydawało się jej jednak, że gdyby lord Cranmere pojawił się w salonie Doroty de Perigord, powiedziałaby jej o tym intuic...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl