[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Lisa BinghamSzalona maskaradaPrologNowy Jork, 25 czerwca 1859Wąską uliczkę spowijał mrok. Gęste, nieprzeniknio­ne ciemności napływały z zaułków i kamienic okalają­cych rozległą dzielnicę teatralną, niosąc zapach brudui nędzy.Dobrze znał tę okolicę. Urodził się niedaleko stąd -w jednym z obskurnych domów, w dwupokojowymmieszkaniu cuchnącym gotowaną kapustą i zgnilizną.I w tym budynku poznał Maurę Kelly.Boże miły, jakżeż on ją kochał. Była dla niegowszystkim, dla niej żył. Obserwował, jak dorastałai zdumiewał się spokojem, z jakim znosiła gehennę ży­cia z ojcem pijakiem i kaleką matką. Wciąż pamiętał,jak tylko we dwoje, Maura i on, uciekali czasem przedobmierzłym światem, zakradali się do któregoś z te­atrów, by, przytulając się mocno, podglądać w ciem­nościach aktorów i aktorki podczas prób.Od samego początku wiedział, że przeznaczeniemMaury było aktorstwo. Z każdym kolejnym rokiemrozkwitał jej talent i oszałamiająca uroda - i nie byłow tym sformułowaniu żadnej przesady. W odniesieniudo Maury określenie „oszałamiająca piękność" byłopo prostu stwierdzeniem faktu.Kwaśno się uśmiechając, ruszył przed siebie. Szedł5ciemnymi alejkami, niemal bezgłośnie stąpając po bru­ku. Siąpił deszcz, wcisnął więc ręce głęboko do kiesze­ni płaszcza, żeby nie dopuścić do ciała wilgoci, którąprzepojone było powietrze.Przymknął oczy i znów widział przed sobą Maurę -najpierw jako małą dziewczynkę, a potem już jako ko­bietę. Rysy twarzy miała królewskie, niemal wyniosłe.Do tego bladoniebieskie oczy i włosy barwy złota.Dzięki tym atrybutom po prostu musiała osiągnąć -i osiągnęła - wszystko, o czym marzyła od najmłod­szych lat.Bogactwo.Szacunek.Uwielbienie.Zwolnił kroku, a w końcu całkiem się zatrzymał w za­cienionym wejściu. Miał stąd doskonały widok na teatrRoyale - ostatni, w którym Maura występowała.Smutek chwycił go za serce, wywołując ukłucie aż na­zbyt realnego bólu, gdy wspomniał, jak szybko Maurastała się jedną z najpopularniejszych aktorek w kraju -osiągając status, o który walczyła od swoich trzynastychurodzin. Najęła się wtedy jako szwaczka w jednymz miejscowych teatrów. Zakradała się na próby, praco­wała w chórkach i nadskakiwała każdemu, kto mógł do­pomóc jej w karierze, dopóki nie ściągnęła na siebieupragnionej uwagi. Odkładała każdy grosz na ubraniai dodatki, które miały podkreślać jej urodę, tak aby ktośw końcu zauważył, że pisany jej lepszy los.Miał ściśnięte gardło. Chciało mu się wyć. Piękna.Była taka piękna. A kiedy zaczęła zbierać laury, na któ­re zasługiwała jak nikt inny, zniknęła.Zachwiał się nieznacznie, a jego ciało przeszył nie­znośny ból. Oparł się dla równowagi o ceglaną ścianę6i skoncentrował na jedynej myśli zdolnej odegnaćprzeraźliwą tęsknotę.Maura przyrzekła, że wróci.Przyrzekła.Pięć lat upłynęło, a on z całych sił starał się nie tracićnadziei. Ułożył sobie życie. Nikomu w głowie by nawetnie postało, że urodził się w jednej z najbiedniejszychdzielnic Nowego Jorku. Maura byłaby z niego dumna.Roześmiałaby się radośnie i wzniosła na jego cześć toastswoim ulubionym gatunkiem szampana. Potem ujęłabyjego twarz w drobne dłonie i słodko ucałowała w usta.Kiedy Maura powróci...A to już musi być niedługo.Ściągnął ramiona i stał wyprostowany jak struna.Maura wróci do niego. Wiedział to. Pozostawało muzatem zadbać o miejsce dla niej po powrocie. Nie moż­na zdawać się na przypadek.Przechodząc przez ulicę, sięgnął do kieszeni i wyjąłz niej przygotowaną wcześniej butelkę z naftą. Spo­kojnie podpalił knot, wybił łokciem szybę jednegoz dolnych okien budynku, następnie wrzucił butelkęprzez strzaskaną taflę szkła. Potem zaś, gdy butelkarozprysła się, a ogień zaczął gwałtownie rozprzestrze­niać po drewnianej podłodze, bawełnianych bieżni­kach i mięsistych kurtynach, umknął między gęstedrzewa pobliskiego parku.- To dla ciebie, Mauro - wyszeptał. Wiał lekki wiatri zaczynało go kręcić w nosie od dymu. - Dla ciebie...1Nowy Jork, czerwiec 1859Constance Pedigrue niechętnie tolerowała głupców -a już w szczególności wtedy, gdy taki głupiec robił cow jego mocy, by wejść jej w paradę.Zebrała swoje rzeczy i podniosła się z siedzeniaw omnibusie; czuła, że policzki zaczynają jej płonąćze zniecierpliwienia. Nie była w stanie pojąć, dlacze­go mężczyźni tak często wyobrażają sobie, że kobietynie zostały obdarzone rozumem. Świetnie wiedziała,że woźnica zatłoczonego omnibusu rozmyślnie za­trzymał się dobre pół przecznicy za jej przystankiem,po czym wygramolił się z kozła, żeby osobiście po­móc jej przy wysiadaniu. Był zapewne przekonany,że jest nadzwyczaj uprzejmy - tym bardziej, że niekwapił się pomóc żadnemu z wcześniej wysiadają­cych pasażerów.Mimo to Constance i tak posłała mu piorunującespojrzenie. Myśl, że narusza jej prywatność, najpew­niej w ogóle nie przyszła mu do głowy.Co też takiego każe płci brzydkiej pchać się z aten­cjami do kobiet, które na wszelkie sposoby dają dozrozumienia, że chcą, by pozostawiono je w spokoju?Co każe im sądzić, iż jakiejkolwiek kobiecie - a jużzwłaszcza dobrze wychowanej kobiecie z wykształce­niem, jaką była Constance - pochlebi perskie oko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl