[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ewa Berberyusz

Głos z Gułagu

                    Rozmowa              z Olgierdem Wołyńskim

       

       

       

       

                      Tom

       

                Całość w tomach

       

       

       

       

       

       

        Polski Związek Niewidomych

        Zakład Wydawnictw i Nagrań

              Warszawa 1991

 

 

 

 

 

 

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

          Tłoczono pismem punktowym dla

       niewidomych w Drukarni PZN,

        Warszawa, ul. Konwiktorska 9

        pap. kart. 140 g kl. III_Bą1

          Przedruk z Wydawnictwa

        "Młodzieżowa Agencja

        Wydawnicza", Warszawa 1989

       

          Pisał J. Podstawka

         Korekty dokonały

         B. Krajewska

         i K. Markiewicz

          Od redakcji

       

          Ewa Berberyusz należy do

        czołówki polskich reporterów.

        Jej nazwisko wiąże się z takimi

        czasopismami, jak: tygodnik

        "Kultura" i od września 1981

        roku - "Tygodnik Powszechny".

        Jest również autorką książek

        reportażowo_beletrystycznych:

        "Wychodne dla Ewy" - o pierwszym

        w Prl otwarciu wyjazdowym na

        Zachód po październiku 1956

        roku. "Byle dalej" - zbiór

        reportaży z czasów gierkowskich,

        a także książki o Solidarności i

        Lechu Wałęsie, nad którą

        pracowała w latach 1980_#1981.

        Praca ta ukazała się w

        nieoficjalnym obiegu pt. "Lechu"

        (Wyd. "Głos"), "Pierwsze

        wejście" (Wyd. "Nowa").

          Prezentowana obecnie książka

        jest wstrząsającym dokumentem

        tragicznych przeżyć. Jej

        bohaterem jest Olgierd Wołyński,

        którego dzieciństwo i młodość

        upłynęły na pełnych cierpienia

        doświadczeniach łagrowych.

       

 

 

 

 

 

 

          Od autorki

       

          Niech mi czytelnik nie

        zarzuca, że nie umiałam nakłonić

        rozmówcy do pełniejszej

        relacji! Opowieść idzie tak, jak

        chciał ją snuć: falami obrazów,

        dygresjami, zapamiętanym

        szczegółem. Odmówił wszelkiego

        "ustosunkowania się" uważając,

        że dzisiejszy komentarz

        przesłoniłby prawdę widzianą

        "tamtymi" oczyma. Przeglądając

        maszynopis, ku mojemu

        niezadowoleniu, wszelkie

        charakterystyki, dowcipy,

        złośliwości o ludziach, które

        tak ubarwiają tekst - wymazał.

        Nie udało mu się, na szczęście,

        wymazać własnej osobowości i to

        ona, moim zdaniem,

        indywidyualność bohatera,

        wyprowadza opowieść z kręgu

        typowej literatury obozowej.

        Mówi o tym Andrzej Drawicz w

        Posłowiu, dodając, że spełnił

        się dobry kontakt rozmówcy z

        reporterem. Nie w pełni:

        słuchając, cały czas odnosiłam

        wrażenie, że coś mojego

        rozmówcę hamuje - może zostawił

        pewne sprawy na inną okazję? W

        każdym razie, mój wysiłek

        zmierzał do wyłowienia z

        opowieści owego własnego tonu;

        jak również zasłuchania

        narratora w wielką literaturę

        rosyjską. Niektóre partie jego

        opowiadania, jak opis

        Daniłowskiego Monastyru,

        Uljanowska, Twierdzy

        Archangielskiej,  matki

        pochylonej nad haftowaniem

        inicjałów na koszulkach dzieci

        przed własnym aresztowaniem -

        niosą według mnie "oddech"

        wielkiej dziewiętnastowiecznej

        prozy. Sam marzył o tym, żeby

        zostać poetą. Nosił na piersi

        przepisany wiersz Gumilowa jak

        puklerz. Choć wątpię, czy

        literatura mogłaby kogokolwiek

        uchronić przed postradaniem

        życia, ale przed upodleniem

        tych, którzy są z nią blisko -

 

 

 

 

 

 

        może tak? Bo mój bohater

        zachował człowieczeństwo, mimo

        że jako dziecko - jak Mowgli z

        "Księgi Dżungli" - dostał się do

        krainy rządzonej prawami

        zwierząt. Zachował polskość,

        chociaż wracając do Polski, 

        nie miał żadnych złudzeń: dla

        niego między Mińskiem a Warszawą

        rozciągała się wciąż ta sama

        strefa, bez nadziei na lepsze;

        stale w jego relacji słyszałam

        ów ton katastrofizmu dziejowego.

        Ale jest to katastrofizm z

        gatunku tych, co działają

        ożywczo.

          Ewa Berberyusz

       

       

          Obóz

       

          E: - Jesteśmy równolatkami.

        Ale gdyby nie wojna i to, co po

        niej, nasze losy

        najprawdopodobniej nigdy by nie

        skrzyżowały się, albo

        skrzyżowałyby się wrogo. Patrzę

        na twoje zdjęcie z dzieciństwa:

        ty z siostrą i synem Waltera

        Ulbrichta na wyplatanych

        ogrodowych fotelikach, gdzieś w

        podmoskiewskiej daczy, dzieci

        międzynarodowej elity

        komunistycznej. Mnie natomiast z

        tych czasów pozostał w pamięci

        taki obraz: ja z matką w

        warszawskiej dorożce, w dali

        pochód pierwszomajowy z

        łopoczącymi sztandarami; moja

        matka ponaglająca dorożkarza,

        żeby prędzej jechał; bała się

        komunizmu, tej tajemiczej siły,

        która chciała zburzyć jej świat

        dla innego świata. Dziś komunizm

        dla nikogo nie jest ani

        tajemnicą, ani obietnicą.

        Fascynacja mitem przestała

        działać do tego stopnia, że

        młode pokolenie wprost nie chce

        wierzyć, że istnieli tacy,

        którzy traktowali komunizm

        poważnie. Dlatego, proszę cię,

        przedstaw fakty ze swojego życia,

        bo są to fakty świadka, który

        poznał nie tylko łagry od

 

 

 

 

 

 

        dziecka, ale zna również

        przyciąganie tamtego świata -

        choć nie własne, ale z pierwszej

        ręki.

          O.: - No i co ty z nimi

        zrobisz? Napiszesz i to będzie u

        ciebie leżało, no i po cholerę?

        Gdyby miał wrócić stalinizm - co

        według mnie wcale nie jest

        wykluczone - po co mają wiedzieć

        wszystko o mnie, o mojej

        rodzinie? Starzy więźniowie w

        Rosji mówili: "Oni wiedzą tylko

        tyle, ile im powiemy". Poza tym,

        czy moje życie jest tego warte?

          - E.: - Po pierwsze: oni i tak

        wiedzą, po drugie: twoje życie

        jest tego warte, i po trzecie,

        co ja bym dała, żeby tak ktoś

        chciał posłuchać mojego życia!

          O.: - Więc dobrze. Urodziłem

        się w Moskwie w październiku

        1929 roku. Matka przyjechała do

        Związku Sowieckiego w 1926 roku.

        Przyjechała z Wiednia, ale

        urodziła się w Polsce.

        Pochodziła z nietypowej rodziny

        żydowskiej, bo to byli

        właściciele ziemscy. Ten majątek

        ziemski to oni kupili - może to

        niezbyt ładny fakt? - po

        powstaniu 1863 roku. Należał

        do Polaka, skonfiskowali mu.

        Władze carskie te majątki

        sprzedawały. To była ogromnie

        bogata, duża posiadłość, jakieś

        półtora tysiąca hektarów.

        Pokazywałem ci tę książkę

        adresową z 1912 roku? Tam są

        wszystkie majątki ziemskie w

        Rosji, we wszystkich guberniach,

        one są podzielone na pięć

        kategorii w zależności od

        obszaru; na przykład, majątek

        Wańkowiczów był w drugiej

        kategorii, a nasz - w czwartej.

        W latach młodości mojej mamy

        majątek uległ rozdrobnieniu i te

        córki, czyli mama i jej dwie

        siostry (było też czterech

        braci, z których część umarła

        przed wojną, a inni zginęli w

        czasie wojny), to już byli

        ludzie raczej biedni, chwytający

        się różnych zarobków. Mama była

 

 

 

 

 

 

        z tych dziewczyn, które odrzucały

        swoje tradycyjne środowisko

        żydowskie. Miała do niego wręcz

        pogardliwy stosunek. To było

        pokolenie inteligentów

        żydowskich, które zrywało ze

        swoim pochodzeniem, ale dziadek

        jeszcze był prawdziwym,

        patriarchalnym Żydem. Oni

        stanowili już pokolenie

        wyemancypowane, nowoczesne. Moja

        mama odrzucała całą tę ciemnotę,

        to zacofanie, te brody, te

        pejsy, te modły; wszystko to oni

        odrzucili. Byli postępowi,

        nowocześni, europejscy...

          E.: - No i nadarzył się

        komunizm...

          O.: - No właśnie, nadarzył się

        komunizm, który pasował im jak

        ulał, ale to było potem. Na

        razie mama zerwała z rodziną,

        uczyła się w Warszawie,

        utrzymywała się z jakichś

        lekcji. Ktoś mi opowiadał, że

        jak stawiano przed nią jedzenie,

        moja mama nie odrywając się od

        książki, zjadała cały bochenek.

        Mam jeden dokument po niej, z

        Wolnej Wszechnicy, rok 1920, i

        same piątki od góry do dołu.

        Krzywicki tam wykładał. Potem

        zahaczyła już o jakieś ruchy

        komunistyczne i na początku lat

        dwudziestych wyjechała do

        Wiednia, żeby dalej uczyć się. W

        Wiedniu była kolonia komunistów

        polskich pochodzenia

        żydowskiego; pojechała tam do

        koleżanki, do Stelli Huber, i

        mieszkała w słynnym baraku

        komunistycznym. Chyba brała

        jakiś udział w rewolucji

        wiedeńskiej, w tej próbie, nie

        wiem dokładnie, jak to było z

        tym komunistycznym przewrotem

        wiedeńskim. A Stella Huber,

        pochodząca z bogatej rodziny

        warszawskiej, Lotte nazywali się

        - kamienica jej ojca stoi do

        dziś przy Koszykowej 20 - otóż

        Stella Huber wyszła za mąż za

        Stacha Hubermana, a Stach

        Huberman był rodzonym bratem

        słynnego skrzypka, Bronisława

 

 

 

 

 

 

        Hubermana. Stach Huberman był z

        tych aktywistów komunistycznych,

        znanych, miał pseudonim Wrzos.

        Stanisław Wrzos_Huber - "man"

        odrzucili. Po rosyjsku: Gubier.

        Pracował w Wiedniu w

        "Torgpiedstwie", takim rosyjskim

        przedstawicielstwie handlowym na

        początku lat dwudziestych, kiedy

        jeszcze nie było stosunków

        dyplomatycznych z Sowiecką

        Rosją, tylko przedstawicielstwa

        handlowe. Znał języki, miał

        sowiecki punkt widzenia - takich

        wysyłano. Mieli willę. Więc mama

        przyjechała tam do Stelli i po

        pewnym czasie nawiązał się

        romans między nią a Wrzosem,

        czego wynikiem była moja

        siostra. Huberman to był

        wspaniały, słynny babiarz. Był w

        nim jakiś magnetyzm, że kobiety

        za nim szły. Już po latach

        przekazano mi słowa mamy: "R. (o

        moim ojcu) był o niebo

        mądrzejszy i silniejszy, ale

        nigdy nikogo tak nie kochałam

        jak Stacha"... Potem mama

        pojechała do Rosji, w 1926 roku,

        i już w Rosji urodziła siostrę.

          E.: - Dlaczego do Rosji?

          O.: - Zaraz ci powiem. Tu

        zaczyna się historia z Reginą,

        która potem odegrała ogromną

        rolę w moim życiu. Bo tam, w

        Wiedniu, była również Regina,

        którą ewakuowano ze Stryja w

        1914 roku. Jak wojsko rosyjskie

        nadchodziło. Uczyła w szkole, bo

        skończyła kurs nauczycielski, a

        potem pracowała w

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl