[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ANNE BISHOP

CÓRKA KRWAWYCH

Trylogia Czarnych Kamieni - Księga 1

Przełożył Jakub Szacki

Tytuł oryginału:

Daughter of the Blood

Book 1 of Te Black Jewels Trilogy

PrologTerreille

Jestem Tersa Snuja, Tersa Kłamczucha, Tersa Głupia.

W czasie bankietów Krwawych Panów i Dam jestem tą, która zapewnia roz­rywkę po występach grajków i tańcach smukłych dziewcząt i chłopców, gdy Pa­nowie wypili już zbyt wiele wina i domagają się przepowiedni. „Opowiedz nam, Snujo”, wykrzykują, obmacując pośladki podających jadło dziewek, podczas gdy Damy taksują wzrokiem młodych mężczyzn i decydują, którzy z nich zaznają tej nocy bolesnych rozkoszy w sypialni.

Byłam kiedyś jedną z nich, Krwawą, tak jak oni są Krwawi.

Nie, to nieprawda. Nie byłam Krwawą, tak jak oni są Krwawi. Dlatego zła­mała mnie włócznia Przywódcy i stałam się rozbitym szkłem, które jest tylko znakiem tego, czym mogłoby być.

Niełatwo jest złamać Krwawego mężczyznę, ale całe życie czarownicy zależy od jej hymenu, i to, co stanie się w trakcie Dziewiczej Nocy, zadecyduje o tym, czy będzie ona uprawiać Fach, czy stanie się rozbitym naczyniem i do końca będzie tęsk­nić za utraconą częścią swojego ciała. Trochę magii, oczywiście, zachowa, wystarczy jej do codziennego życia i sztuczek w salonie, ale nie Fach, nie esencję życia.

Fach można jednak odzyskać - jeśli jest się gotową ponieść koszty.

Gdy byłam młodsza, opierałam się przed ostatecznym pogrążeniem w Wy­krzywionym Królestwie. Lepiej być złamaną i zdrową na umyśle niż złamaną i niespełna rozumu. Lepiej widzieć świat i poznawać drzewa i kwiaty, niż patrzeć przez muślinową zasłonę na szare i upiorne kształty, wyraźnie widząc jedynie części samej siebie.

Tak wtedy myślałam.

Gdy wlokłam się do niskiego taboretu, walczyłam, aby pozostać na brzegu Wykrzywionego Królestwa i po raz ostatni wyraźnie widzieć świat fizyczny. Na stoliczku obok taboretu ostrożnie położyłam drewnianą ramę, na której była roz­pięta poplątana Sieć, Sieć snów i wizji.

Panowie i Damy oczekują ode mnie przepowiadania im przyszłości i zawsze - nie uciekając się do magii, ale mając uszy i oczy otwarte - mówię im to, co chcą usłyszeć. Po prostu. Bez żadnej magii. Ale nie dzisiejszego wieczoru.

Od kilku dni słyszę dziwny grzmot, odległe wołanie. Ostatniej nocy pod­dałam się szaleństwu, aby odzyskać Fach jako Czarna Wdowa, czarownica sa­batów Klepsydry. W nocy snułam splątaną Sieć, aby zobaczyć sny i wizje. Dziś wieczorem nie będzie wróżb. Mam siłę, aby powiedzieć to tylko raz. Zanim przemówię, muszę mieć pewność, że wszyscy, którzy muszą to usłyszeć, znaj­dują się w sali.

Czekam. Oni nie zwracają na nic uwagi. Szklanice są wychylane i napełnia­ne, a ja walczę, aby pozostać na krawędzi Wykrzywionego Królestwa.

Aaa, oto i on. Daemon Sadi z Terytorium zwanego Hayll. Jest piękny, zimny i okrutny. Ma uwodzicielski uśmiech i ciało, które kobiety chcą dotykać i które tak świetnie nadaje się do pieszczot, ale jest przepełniony zimną, nienasyconą wście­kłością. Gdy Damy mówią o jego łóżkowej sprawności, słowami, które wyszeptują, są „nieznośna przyjemność”. Nie wątpię, że jest w nim dość sadysty, aby zmieszać w równych proporcjach ból i przyjemność, ale dla mnie jest zawsze miły. Dziś wie­czorem daję mu trochę nadziei, ale to i tak więcej, niż dał mu ktokolwiek inny.

Panowie i Damy są coraz bardziej niespokojni. Zwykle nie czekam aż tak długo z rozpoczęciem swojej mowy. Niepokój i złość narastają, ale czekam. Po dzisiejszym wieczorze nie będzie to miało znaczenia.

W drugim rogu pokoju jest jeszcze jeden. Lucivar Yaslana, mieszaniec Eyrien z Terytorium o nazwie Askavi.

Hayll nie darzy sympatią Askavi, podobnie jak Askavi nie przepada za Hayll, ale Daemona i Lucivara ciągną do siebie, nie wiedząc dlaczego. Są tak silnie po­wiązani, że nie mogą się rozdzielić. Złączeni trudną przyjaźnią, toczyli legendar­ne walki, niszcząc tak wiele dworów, że Krwawi nie chcą ich mieć razem nawet przez chwilę.

Podnoszę ręce, pozwalam im opaść na kolana. Daemon mnie obserwuje. Nic się w nim nie zmienia, ale wiem, że czeka, nasłuchuje. A ponieważ on słucha, słucha także Lucivar.

- Ona nadchodzi.

Na początku nie zauważyli, że przemówiłam. Potem, gdy zrozumieli słowa, rozległy się gniewne szepty.

- Głupia suka - ktoś krzyknął.

- Powiedz mi, z kim będę się kochać dzisiejszej nocy.

- A jakie to ma znaczenie? - odpowiedziałam. - Ona nadchodzi. Świat Terreille rozpadnie się przez jego głupią zachłanność. Ci, którzy przeżyją, będą służyć, ale przeżyje niewielu.

Zsuwam się dalej z krawędzi. Po moich policzkach toczą się łzy frustracji. Jeszcze nie. Słodka Ciemności, jeszcze nie. Muszę to powiedzieć. Daemon klęka za mną, swoje dłonie kładzie na moich. Mówię do niego, tylko do niego, a przez niego do Lucivara.

- Krwawi w Terreille wypaczyli stare zwyczaje i ośmieszają wszystko, czym jesteśmy - pomachałam ręką, aby wskazać na tych, którzy obecnie rządzą. - Na­ginają wszystko do swoich potrzeb. Stroją się i udają. Noszą Krwawe Kamienie, ale nie wiedzą, co to znaczy być Krwawym. Mówią o uhonorowaniu Ciemności, ale to kłamstwo. Ich honorem są wyłącznie ich własne ambicje. Krwawi zostali stworzeni, aby opiekować się Królestwami. Dlatego zostaliśmy obdarzeni naszą mocą. To dlatego, choć pochodzimy od ludzi, we wszystkich Terytoriach trzy­mamy się od nich z daleka. Nasze wypaczenia nie mogą trwać dłużej. Nadchodzi dzień spłaty długu, a Krwawi nie będą umieli zareagować na to, czym się stali.

- Oni są Krwawymi, którzy rządzą, Tersa - mówi ze smutkiem Daemon. - Któż może się domagać zwrotu długu? Zniewolone bękarty, takie jak ja?

Szybko się ześlizguję. Moje paznokcie wbijają się w jego dłonie, które zaczy­nają krwawić, ale on ich nie cofa. Mówię ciszej, Daemon wytęża słuch, aby móc słyszeć.

- Ciemności miały Księcia od dawna, bardzo dawna. Teraz nadciąga Królo­wa. To może potrwać dziesięciolecia, nawet stulecia, ale ona nadchodzi - wska­zuję podbródkiem na Panów i Damy przy stołach. - Obrócą się do tego czasu w proch, ale Ty i Eyrien będziecie tutaj służyć.

Jego złote oczy wypełnia frustracja.

- Jaka Królowa? Kto nadchodzi?

- Żywy mit - szepczę. - Sny zrodziły prawdziwą istotę. Jego szok zamienia się we wściekły głód.

- Jesteś pewna?

Sala jest wirującą mgłą. Ostro widzę tylko jego. Potrzebuję tylko jego.

- Widziałam ją w splątanej Sieci, Daemon. Widziałam ją.

Jestem zbyt zmęczona, aby utrzymać się w realnym świecie, ale uparcie trzymam się dłoni Daemona, bo chcę powiedzieć mu ostatnią rzecz. - Eyrien, Daemon. Rzuca okiem na Lucivara.

- Co z nim?

- On jest twoim bratem. Macie jednego ojca.

Nie mogę opierać się dłużej i osuwam się w szaleństwo nazywane Wykrzy­wionym Królestwem. Spadam i spadam wśród kawałków siebie samej. Świat kręci się i rozsypuje. W jego kawałkach widzę moje dawne Siostry, gromadzące się wokół stołów, przestraszone i skupione, i dłoń Daemona, niedbale wyciągniętą, jak gdyby przez przypadek, która niszczy delikatną pajęczą nić mojej splątanej Sieci.

Nie da się odtworzyć splątanej Sieci. Czarne Wdowy Terreille w strachu mogą rok po roku próbować, ale ostatecznie okaże się, że na próżno. Nigdy nie będzie to ta sama Sieć i nie będą widzieć tego, co ja widziałam.

W szarym świecie powyżej słyszę samą siebie wyjącą ze śmiechu. Głęboko pode mną, w psychicznej otchłani, która jest częścią Ciemności, słyszę inne wycie, wycie pełne radości i bólu, wściekłości i celebry.

Nie nadchodzi po prostu jeszcze jedna czarownica, moje głupie Siostry, ale Czarownica.

CZEŚĆ PIERWSZARozdział pierwszy1. Terreille

Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk, przyglądał się, jak straż wlecze do ło­dzi szlochającego mężczyznę. Nie współczuł skazańcowi, który dowodził stłu­mionym buntem niewolników. Na Terytorium zwanym Pruul współczucie było luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić żaden niewolnik.

Odmówił wzięcia udziału w buncie. Jego prowodyrzy byli porządnymi ludź­mi, ale nie mieli siły, kręgosłupa ani ikry, aby zrobić to, co należało. Nie cieszył ich widok krwi.

Nie wziął udziału. Zuultah, Królowa Pruul, i tak go pokarała.

Ciężkie kajdany wokół szyi i rąk obtarły mu skórę do żywego mięsa, a plecy pulsowały bólem po chłoście. Rozprostował ciemne, błoniaste skrzydła, próbując ulżyć obolałym plecom.

Strażnik natychmiast szturchnął go swoją maczugą, następnie cofnął się spe­szony suchym sykiem złości.

Inaczej niż inni niewolnicy, którzy nie potrafili powstrzymać się przed oka­zywaniem swojej rozpaczy lub strachu, Lucivar w złotych oczach nie okazywał żadnych uczuć, żadnego śladu emocji, które mogliby wykorzystać strażnicy, gdy wrzucali szlochającego mężczyznę do starej jednoosobowej łodzi. Nie nadawała się już do żeglugi, a w przegniłym drewnie widać było dziury, które teraz czyniły ją bardziej przydatną.

Skazaniec był drobny i na pół zagłodzony. Mimo to potrzeba było sześciu strażników, aby wsadzić go do łodzi. Pięciu trzymało go za głowę, ręce i nogi. Szó­sty przed zasunięciem drewnianej pokrywy rozsmarował smalec na genitaliach mężczyzny. Pokrywa ta była idealnie dopasowana do łódki i miała wycięte otwory na głowę i ręce. Gdy ręce mężczyzny przywiązano do żelaznych pierścieni na ze­wnętrznych burtach, zasunięto pokrywę i odtąd tylko strażnicy mogli ją usunąć.

Jeden ze strażników przyjrzał się więźniowi i potrząsnął głową z udawanym przerażeniem. Wracając do innych, rzekł:

- Przed wyruszeniem na morze powinien dostać ostatni posiłek.

Pozostali strażnicy wybuchnęli śmiechem. Skazaniec zawołał o pomoc.

Jeden po drugim strażnicy wrzucali żywność do ust skazańca. Następnie zagnali pozostałych niewolników do stajni, w których byli zakwaterowani.

- Będziecie mieli dziś dobrą zabawę, chłopcy - krzyknął, śmiejąc się, straż­nik. - Pamiętajcie o tym następnym razem, gdy przyjdzie wam do głowy zdra­dzić Lady Zuultah.

Lucivar spojrzał przez ramię i odwrócił wzrok.

Zwabione zapachem żywności szczury wcisnęły się do otworów w łodzi.

Człowiek w łodzi krzyknął.

Chmury zasłaniały księżyc, a księżycowe światło przysłonił szary całun. Czło­wiek w łodzi nie poruszał się. Wskutek uderzeń o łódź, które miały odstraszyć szczury, kolana pokrywały rany. Jego struny głosowe były zdarte od krzyku. Lucivar przyklęknął za łodzią, poruszając się ostrożnie, aby nie brzęczały łańcuchy.

- Nie powiedziałem im, Yasi - wychrypiał więzień. - Próbowali mnie zmu­sić, ale im nie powiedziałem. Tyle honoru mi jeszcze zostało.

Lucivar przytknął do warg mężczyzny kubek.

- Wypij to - powiedział cichym szeptem, ginącym w mroku nocy.

- Nie - jęknął mężczyzna. - Nie. - Zaczął płakać, z jego zniszczonego gar­dła wydobywał się ochrypły, gardłowy głos.

- Bądź teraz cicho. Cicho. To pomoże. - Podpierając głowę człowieka, Lucivar wlał mu zawartość kubka do opuchniętych ust. Po dwóch łykach Lucivar odstawił kubek i dotknął delikatnie palcami głowy mężczyzny.

- To pomoże - szepnął.

- Jestem Wojownikiem Krwawych. - Lucivar podał ponownie kubek męż­czyźnie, ten wziął jeszcze jeden łyk. Gdy odzyskał nieco głos, zaczął niewyraźnie mamrotać. - Jesteś Księciem Wojowników. Dlaczego oni nam to robią, Yasi?

- Ponieważ nie mają honoru. Ponieważ zapomnieli, co to znaczy być Krwa­wym. Arcykapłanka z Hyall jest plagą, która rozprzestrzenia się w Królestwie od wieków i powoli wchłania każde Terytorium, na które się natknie.

- Może plebejusze mają wobec tego rację. Może Krwawi są źli.

Lucivar nie przestawał dotykać czoła i skroni mężczyzny.

- Nie. Jesteśmy, czym jesteśmy. Nikim więcej i nikim mniej. We wszystkich ludziach dobro miesza się ze złem. Teraz rządzi zło, które jest wśród nas.

- A gdzie wśród nas są dobrzy? - zapytał sennie człowiek.

Lucivar ucałował głowę człowieka.

- Zostali zniszczeni lub stali się niewolnikami.

Podał kubek. - Wypij do końca, mały Bracie.

Gdy człowiek dopił, Lucivar użył Fachu, aby zniknąć kubek.

Człowiek w łodzi roześmiał się.

- Czuję się bardzo odważny, Yasi.

- Jesteś bardzo odważny.

- Szczury... Nie mam jąder.

- Wiem.

- Płakałem, Yasi. Przed nimi wszystkimi płakałem.

- Nie szkodzi.

- Jestem Wojownikiem. Nie powinienem płakać.

- Nie powiedziałeś. Miałeś odwagę, gdy jej potrzebowałeś.

- Zuultah i tak tamtych zabiła.

- Zapłaci za to, Braciszku. Pewnego dnia ona i jej podobni zapłacą za wszystko. - Lucivar delikatnie masował szyję mężczyzny.

- Yasi, ja...

Ruch był nagły, dźwięk ostry.

Lucivar puścił opadającą do tyłu głowę i powoli powstał. Mógł im powiedzieć, że plan się nie powiedzie, że Pierścień Posłuszeństwa może być ustawiony wystar­czająco dokładnie, aby ostrzegać właściciela przed wewnętrznym wysysaniem siły i woli. Mógł im powiedzieć, że złośliwe pędy, które ich zniewoliły, zbytnio się roz­przestrzeniły i że człowiek nie jest zdolny do takiego barbarzyństwa, które przynio­słoby im wolność. Mógł im powiedzieć, że można użyć okrutniejszej broni niż Pier­ścień, aby zapewnić posłuszeństwo, że ich wzajemna troska o siebie ich zniszczy, że jedyną drogą ucieczki, choćby na chwilę, jest nie dbać o nikogo, być samemu.

Mógł im powiedzieć.

A jednak, gdy podeszli do niego, nieśmiało, ostrożnie, chcąc zapytać męża, który w ciągu stuleci stale uciekał, ale pozostawał zniewolony, powiedział tylko: „Poświęćcie wszystko”. Odeszli rozczarowani, niezdolni, aby zrozumieć, co miał na myśli, co powiedział. Poświęcić wszystko. A była jedna rzecz, której nie mógł poświęcić, której by nie poświęcił.

Ileż razy, po tym jak się poddał i został ponownie zakuty w ten okrutny złoty Pierścień wokół organu, Daemon odnajdował go i przyciskał do ściany, warcząc z wściekłości, nazywając go głupcem i tchórzem, który się poddał.

Kłamca. Oślizgły, wyuczony na dworze kłamca.

Kiedyś Dorothea SaDiablo rozpaczliwie poszukiwała Daemona Sadiego, gdy ten zniknął z dworu bez śladu. Sto lat zabrało odnalezienie go, a przy próbach jego powtórnego schwytania zginęło dwa tysiące Wojowników. Mógł wykorzystać to niewielkie, okrutne Terytorium, którym władał, i podbić Królestwo Terreille. Mógł naprawdę zagrozić Hayll i wchłonąć wszystkich ludzi. A tymczasem przeczytał list, k...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fashiongirl.xlx.pl